Aktualności
Darmowe
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Półprzewodniki i ananasy
1 kwietnia 2025
7 września 2012
W wywiadzie dla Res Publiki Nowej dr Adam Kowalewski opowiada o sytuacji planowania przestrzennego w Polsce i o swoich oczekiwaniach dotyczących Kongresu Urbanistyki Polskiej.
Jakie są cele tegorocznego Kongresu Urbanistów Polskich?
Kongres ma tym razem nową formułę. Dyskusję o mieście, o koniecznych zmianach prawa i instytucji ma wprowadzić na forum, gdzie znajdą się wszyscy, którzy o miastach decydują. Miasto jest tworem bardzo wielu podmiotów publicznych, prywatnych, nie tylko samorządu i prawa, które stanowi rząd i sejm. Poważna reforma całej tej strefy musi mieć sojuszników z różnych środowisk.
Jaka jest Pana diagnoza obecnego systemu planowania przestrzennego w Polsce?
W tej chwili cały system zarządzania przestrzenią został podporządkowany prawom rynkowym. Przy czym w Polsce mamy do czynienia z pewnego typu parodią neoliberalizmu, ponieważ objęto nim obszary, gdzie rola państwa jest bardzo ważna. W krajach anglosaskich nawet skrajni liberałowie nigdy nie proponowali, aby zrezygnować z planowania miast, kontroli ich rozwoju, zagospodarowania przestrzennego. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat wszystkie kraje rozwinięte bardzo starannie zajmowały się problemem braku kontroli nad rozwojem miast. Dlaczego? Bo trzeba pamiętać, że wielość podmiotów w mieście powoduje, że są bardzo różne, często sprzeczne interesy. Wszystkie są istotne.
Na przykład deweloper, który chce szybko budować, szybko sprzedać, kupić teren najtaniej jak można, ma do tego prawo. Jest businessmanem, też jest pożyteczny i zaspakaja pewien zakres potrzeb mieszkaniowych. Inny interes ma samorząd lokalny, który chce żeby miasto było piękne, rozwijało się harmonijnie i było bardzo drogie. Jeszcze inny interes mają chłopi wokół miast, którzy czekają, że przyjdzie ktoś do nich i zapłaci za teren rolny jakąś niesłychaną stawkę, co uczyni ich z dnia na dzień milionerami.
Powstają na ten temat raporty rządowe i wynikające z nich inicjatywy ustawodawcze zmierzające do naprawy sytuacji, które zapewne gdyby zostały zrealizowane sprawiłyby, że znaleźlibyśmy się w innym świecie, jednak ja niestety nie wierzę, że to się uda. Sądzę, że wszyscy ci, których interesy byłyby zagrożone zablokowaliby inicjatywę. Tak stało się w przypadku senackiego projektu nowelizacji mającej na celu powstrzymanie procesu rozproszenia zabudowy, w którego tworzeniu uczestniczyłem. W efekcie nie został przyjęty, uchwała senatu została zablokowana. Takich inicjatyw było szereg, wszystkie skutecznie zatopione.
Dzieje się tak dlatego, że rynek nieruchomości w takiej formie, jaka jest w Polsce, stwarza szanse gigantycznych zysków. Zyski te ekonomiści nazywają rentą gruntową, czy rentą planistyczną, które polegają na tym, że jeśli teren rolny zamieni się na teren budowlany, jego wartość wzrasta dziesięciokrotnie. Dodatkowo istnieje szereg przepisów, które ułatwiają odrolnienie ziemi w sposób automatyczny. Tutaj państwo bardzo stara się, żeby te wszystkie spekulacje umożliwić.
Owo rozproszenie zabudowy, które daje takie zyski, powoduje, że koszt rozwoju jest bardzo wysoki. Dokument „Sytuacja planistyczna gmin”, jak i mniejsze badania i ekspertyzy wykazują, że w już uchwalonych planach miejscowych i studiach, gminy wskazały tereny pod zabudowę o łącznej chłonności 300 mln ludzi. To właściwie uniemożliwia jakiekolwiek planowanie, ponieważ jeśli zezwala się budować na tak olbrzymich terenach, to niemożliwe jest doprowadzenie infrastruktury, bo ta zabudowa jest zupełnie przypadkowa. W krajach cywilizowanych walczy się z tym od wielu lat, jako z bardzo szkodliwym zjawiskiem. A my to zjawisko w Polsce wręcz promujemy przepisami.
Do tego, żeby sukces wolnego rynku był pełny, demontuje się od lat bardzo konsekwentnie całą administrację związaną z planowaniem przestrzennym. I mówię tutaj o poziomie rządowym. Ministerstwo Transportu i Budownictwa właściwie zlikwidowało pion urbanistyki, chociaż jest odpowiedzialne za gospodarkę przestrzenną. To nie jest już problem tylko polski, bo w 2007 roku Polska podpisała z innymi krajami Unii Europejskiej tzw. dyrektywę Inspire, która ma objąć monitorowaniem zmiany zagospodarowania terenu w całej Europie, aby móc porównywać standard życia i sposób zagospodarowania terenów, co jest ważne w rozwiązywaniu problemów ekonomicznych, społecznych, ekologicznych. W Polsce nie ma kto tego zrobić, ministerstwo nie ma na to pieniędzy. Na świecie także banki kontrolują zagospodarowanie. Nie dostanie się kredytu we Francji, jeżeli inwestycja nie ma pełnej dokumentacji projektowo-planistycznej. My żyjemy w zupełnie innym świecie. Czy kongres coś zmieni? Nie wiadomo.
Oprócz tego błędy, które ostatnio w planowaniu popełniamy nawarstwiają się i zaczynają generować olbrzymie zadłużenie budżetu. Jak weźmie się te wszystkie plany zagospodarowania (te, które mają chłonność 300 mln ludzi), tam są namalowane drogi. Gmina ma obowiązek wykupić teren pod tę drogę. To zresztą też jest przepis lekko absurdalny, ale taki jest. W związku z czym, ponieważ są to tereny budowlane, ich wartość od razu poszła w górę, właściciele, którzy tam mają łąkę czy inne mokradełko, czy kawałek ziemi ornej żądają, żeby to od nich wykupić jako działkę budowlaną. Gmina nie ma pieniędzy, mieszkańcy skarżą do sądów, żądają wykupu, sądy wszystkim mieszkańcom automatycznie na mocy prawa przyznają rację w tych roszczeniach. Sumę tych roszczeń policzyli eksperci, wyniosła ogółem 130 mld złotych. Jeśli będziemy powielać ten błąd, gminy zbankrutują i wszystkie roszczenia pójdą wówczas na skarb państwa, bo podejrzewam, że trybunał konstytucyjny państwo tym obciąży.
Ta sytuacja wynika z jednego z fundamentalnych systemowych błędów polskiego prawa. To prawo pozwala na dobre działanie. Ale dobre prawo musi równocześnie zabraniać działań szkodliwych. Otóż polskie prawo nie zabrania niczego, jeśli chodzi o planowanie przestrzenne. Gdyby prawo nakazywało pomierzyć tereny zurbanizowane, sprawdzić czy tam się cały 10-letni przyrost demograficzny gminy zmieści, a jeśli tak, zabraniało wskazywać nowych terenów, nie byłoby tego problemu z wykupem gruntów pod drogi. Na terenach już zurbanizowanych możemy drugą Polskę zbudować, w ogóle nie potrzebujemy wyznaczać nowych terenów. A wyznaczyliśmy nowe tereny o chłonności 300 mln. I to jest zabawa rodem z Kafki.
Pierwsza szansa jest taka, że ludzie, którzy mają dość, będą się organizować. Mamy na Kongresie duży udział ruchów społecznych i tam są wspaniali ludzie, którzy rozumieją, co się dzieje, mają wiedzę, z zasady są wykształceni, o konkretnych zawodach, to nie są politycy, tylko ludzie, którzy żyją w realnym świecie tego kraju, a nie w jakimś politycznym, wydumanym. Nie wśród sztucznych wartości, tylko tych prawdziwych. Po drugie wzrost świadomości i odpowiedzialności za planowanie przestrzenne jest potrzebny w rządzie.
Jakie jest tutaj zadanie urbanistów?
Dzisiaj zadanie jest zerowe. Urbanista nie ma nic do gadania. To był kiedyś bardzo szanowany zawód. Jak gminy prowadziły działalność planistyczną i wszędzie tam, gdzie wciąż prowadzą, rola fachowca jest bardzo poważna. Natomiast w Polsce to sprywatyzowano, wszędzie rynek. W związku z czym projekty planów miejscowych, studiów robią prywatne firmy. Na dokładkę działa prawo zamówień publicznych, w związku z czym liczy się tylko cena. Przetargi wygrywają ci, którzy dają najniższą cenę. Jak można mówić o jakiejkolwiek urbanistyce i zawodzie urbanisty w tych warunkach? To jest absurdalne.
Czy można według Pana rozwiązać ten problem?
Tak, chodzi o to, by urbaniści, którzy zajmują się planowaniem przestrzennym robili to w ramach gminy. Wtedy można mieć dobrego urbanistę u siebie i ryzyko popełnienia błędu maleje.
Kto jest odpowiedzialny za stan przestrzeni w mieście, kto w tym sensie rządzi miastem?
Miastem rządzi w Polsce przypadek i pieniądz. Zatem jest to logika pieniądza, logika zysku. Jest to bardzo logiczne i ja nie mam np. do polskich władz żadnych pretensji o to, co robią. One od początku deklarują, że są liberałami i chcą, żeby budować szybko. Jedno kłamstwo jest w tym, kiedy opowiadają, że to Polskę wzbogaci. To Polskę pauperyzuje i kosztuje bardzo dużo, tak jak te wszystkie sprawy związane z kosztami planów przestrzennych. To co tam jest generowane w tej chwili, to bankructwo państwa.
Jaka powinna być według Pana rola mieszkańców i strony społecznej w planowaniu?
Przede wszystkim powinni wybierać odpowiednich polityków. Wybierać dobry sejm, parlament i głosować na dobre partie. Po drugie powinni patrzeć na ręce, a po trzecie jak już mają dość, powinni się organizować i przejmować władzę.
Jak definiuje Pan sukces Kongresu, to znaczy co musi się zdarzyć, żeby uznał Pan, że Kongres odniósł sukces?
Ja bym chciał, żeby kongres uruchomił jak najszersze społeczne działanie na rzecz korzystnych zmian. O to będzie apelowała deklaracja końcowa czyli rezolucja kongresu, z apelem głównie do władz, że problemy gospodarki przestrzennej muszą stać się zadaniem rządu. Jeśli udałoby się chociaż w części przekonać liderów, poszerzyć to spektrum rządowe, to byłby sukces. Ale tutaj nie będzie przełomu. Ja prawdopodobnie nie dożyję, mam już 72 lata i sądzę, że nie mam szans specjalnych zobaczyć nowoczesny system planowania przestrzennego w Polsce.
Rozmawiała Maria Dębińska
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.