Ruchy miejskie czy miejskie manewry?

Urzędnicy i władze przypierani do muru nie miękną, nie stają się podatni na lobbing. Żyją w przeświadczeniu swojej siły wiążącej się z pełnioną funkcją oraz siły instytucji która za nimi stoi. Stawiani pod ścianą walczą używając wszystkich dostępnych metod. Ostatnie lata to czas przebudzenia mieszkańców i mieszkanek mających dość biernegoRead more

20 kwietnia 2012

Urzędnicy i władze przypierani do muru nie miękną, nie stają się podatni na lobbing. Żyją w przeświadczeniu swojej siły wiążącej się z pełnioną funkcją oraz siły instytucji która za nimi stoi. Stawiani pod ścianą walczą używając wszystkich dostępnych metod.

Ostatnie lata to czas przebudzenia mieszkańców i mieszkanek mających dość biernego przyglądania się menadżerskim rządom prezydentów polskich miast. Duża cześć osób czytających dyskusję na tej stronie uczestniczy w ruchu miejskim, starając się aktywnie zmienić rzeczywistość. To, co napędza do działania, to silne emocje, przekonanie o potrzebie zmiany i misyjność. To, co daje siłę, to wiedza i doświadczenie. Niestety przekonanie do własnych racji nie daje podstaw do stawiania drugiej strony pod ścianą. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że władza samorządowa mięknie przyparta do muru i staje się podatna na lobbing, jakie zawarł Piotr Ciszewski w tekście „Ruchy miejskie to fronty miejskie”. Moje doświadczenie tego nie potwierdza. Ruchy wykonywane w warunkach przyparcia do muru często są tylko zagrywką taktyczną i przygotowaniem pola kontrataku. Przyciskanie władz do muru w oczekiwaniu, że zmiękną, jest bezcelowe. Bezlitośnie cisnąc i zmuszając do działania zgodnego z oczekiwaniami, otrzymamy niskiej jakości pseudo partycypację sabotowaną swoistym strajkiem włoskim. A pozorna partycypacja jest gorsza niż jej brak.

Graffiti w Lublinie, (CC BY-NC-SA 2.0) by K. Yasuhara / Flickr

Definiując pracę na rzecz zmiany w naszych miastach jako front walki, wpisujemy się w utarty schemat „działacza pieniacza”. Każda tego typu reakcja udowadnia władzom, że dialogu i dochodzenia do kompromisu nie będzie. I nie ukrywajmy, może to być władzom na rękę. Reakcja jest wtedy prosta. Uruchamiane są narzędzia zarządzania kryzysem medialnym, przygotowuje się kilka ruchów wyprzedzających i idzie na pozorne ustępstwa. W mediach temat będzie żył góra kilka dni. Później zostanie przeniesiony do internetu bądź prasy branżowej. Czy nie tak często wyglądają dyskusje o poszczególnych problemach miast? Z perspektywy działacza władza zachowa się tak, jak przystało na zamurowany urząd, zamknięty na mieszkańców. Posłucha, pozostanie bierna bądź wykona kilka markowanych ukłonów w stronę społeczeństwa, a na koniec sprowadzi adwersarzy do narożnika z łatką pieniaczy i populistów. Czy nie tego tak naprawdę wszyscy oczekiwaliśmy? Scenariusz napisany, role rozdane, finał nie zaskoczy nikogo. Tylko czy na tym powinno nam zależeć? Przecież nie po to podejmowane są wszelkie działania aby uzyskać status bohatera męczennika umierającego na ołtarzu partycypacji. Celem jest zmiana i postęp. A strategia walki i siłowego udowadniania „kto tu ma rację?”, jest przeciwskuteczna.

Nie przywiązywałbym też wagi do jednego, wielkiego frontu ruchów miejskich. Mam wrażenie, że jest to poszukiwanie na siłę jedności w miejscach gdzie jej nie ma, bądź jest naciągana. Wymieniajmy się informacjami, współpracujmy ze sobą, ale „róbmy swoje”. Budujmy systemy konsultacji, zmieniajmy sieć transportową czy system współpracy z organizacjami pozarządowymi. I nie wykluczajmy z pojęcia ruchu miejskiego tych, którzy nie chcą wpisać się w szerszy kontekst polityk miejskich, nie widzą go lub nie jest on dla nich interesujący. Ponieważ wykluczając, pozbawiamy się sprzymierzeńców i podcinamy sobie skrzydła. Mam także wrażenie, że nasza ogólnopolska dyskusja jest zbyt uniwersalna. W poszukiwaniu podobieństw sytuacji i rozwiązań tracimy kontekst lokalny, który jest niezwykle istotny w przypadku polityki miejskiej.

Patrząc na politykę w mieście jako na front walk, warto wiedzieć, z kim walczymy. Nie zawsze będzie to batalia toczona z prezydentami miast czy osobami zasiadającymi w radzie miasta. Ze świecą szukać prezydenta, który otwarcie powie, że organizacje pozarządowe to niepotrzebny element, aktywność mieszkańców przeszkadza a partycypacja w zarządzaniu to wymysł lewackich publicystów. Współcześni włodarze odmieniają przez wszystkie przypadki partycypację i zapewniają o swojej otwartości na głos społeczny. Na dowód szczerych chęci często też inicjują poważne i ciekawe przedsięwzięcia z tego zakresu.

Piotr  Choroś

urodzony w 1980 r., politolog, współzałożyciel lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber oraz Społecznego Komitetu Organizacyjnego ESK Lublin 2016 (SPOKO), rowerzysta, mieszkaniec wsi lubelskiej, od maja 2011 r. pracownik Urzędu Miasta Lublin odpowiadający za kontakty z organizacjami pozarządowymi.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.