Aktualności
Darmowe
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Półprzewodniki i ananasy
1 kwietnia 2025
14 października 2011
Wybory parlamentarne za nami. Zarówno kampania, jak i powyborczy wynik oraz frekwencja pokazują, że nie wszystko w naszej demokracji wygląda tak, jak powinno. Polaryzacja konfliktu głównych partii, świetny wynik antysystemowego outsidera powodują, że należy postawić pytanie: co dalej? Na ile dzisiejszy system partyjny jest nadal akceptowany przez społeczeństwo? Czy nie nadszedł czas, aby to mieszkańcy mieli większy bezpośredni wpływ na decyzje, zwłaszcza na szczeblu lokalnym?
Obecnie spotykamy się z pewnym psuciem demokracji, które wynika z działań partii, które wpisały się już bardzo silnie w funkcjonowanie „rządów ludu”. Jest to przede wszystkim sposób rządzenia i prowadzenia debaty publicznej, również w trakcie kampanii, który wielu wyborcom nie daje poczucia przynależności do żadnej proponowanej zbiorowości lub też daje poczucie złudne, wynikające z tworzenia i podtrzymywania konfliktów przez partie. Obecnie partie, w Polsce i nie tylko, nie dają społeczeństwu oparcia ideowego, budującego wizję przyszłości, ale quasi-formę jedności ideowej przeciw rzekomemu wrogowi, który jest przyczyną obecnego lub przyszłego zła. Tworzone na potrzeby kampanii lęki przed przeciwnikiem sprawiają, że zarażeni nimi sami sobie demokrację odbieramy, tworząc monolityczny system dwupartyjny. Tak jakby wybór istniał tylko pomiędzy bezpośrednimi stronami tego konfliktu.
Ta sytuacja może mieć niestety negatywne skutki. Takie myślenie zamraża sytuację polityczną na długo, cementuje jeden tylko podział pseudoideowy, system niemal dwupartyjny, co sprawia, że wielu ludzi nie identyfikuje się ani z partiami, ani z systemem, który do takiej stagnacji, ich zdaniem, doprowadza. Niska frekwencja to wynik m.in. tego, że wielu Polaków nie odnajduje siebie w tych podziałach. Oczywiście można dyskutować, czy w ogóle takie podziały we współczesnym świecie mają jeszcze sens. Platforma Obywatelska jest tu świetnym przykładem: ma swoje frakcje, od lewicowej do prawicowej, a jednak istnieje bez rozłamów.
Nie chcę mówić, że powrót do jednoznacznie określonych ideowo i masowych partii ma sens i jest możliwy. Problemem są ludzie – politycy, szefowie partii, urzędnicy, ich podejście do sprawowanych przez rządów oraz część ich wyborców, którzy dają się uwieść nierzeczywistym „sporom”.
Zmienić tę sytuację moim zdaniem mogłoby jedynie większe zaangażowanie społeczeństwa, wzrost świadomości obywatelskiej i mechanizmy, które pozwoliłyby na działanie mieszkańcom. Pomysłem byłaby większa partycypacja społeczeństwa obywatelskiego (a więc tej jego części, która ma pewną świadomość i byłaby skłonna czynnie brać w tej partycypacji udział), zwłaszcza na poziomie lokalnym – wprowadzenie budżetu partycypacyjnego w gminach i miastach, zmiana ordynacji wyborczej na taką, która lepiej służyłaby mniejszym podmiotom politycznym i społecznym, zmniejszenie wymaganej liczby obywateli, którzy chcą złożyć projekt uchwały np. w radzie powiatu, ale i projekt ustawy, ograniczenie uprawnień jednoosobowych władz takich, jak prezydenci miast na rzecz organów kolegialnych itp.
Takie zmiany pomogłyby w aktywizacji społeczeństwa i zwiększeniu jego świadomości, ale przede wszystkim sprawiłyby, że partie polityczne nie byłyby jedynymi decydentami w zakresie wydatków na cele takie jak plac zabaw czy dołożenie się do stadionu budowanego dla drużyny sportowej znajdującej się w prywatnych rękach. Zmniejszenie roli partii w samorządach zburzyłoby ich „dobre samopoczucie”, zmuszając do rzeczywistych działań w celu zdobycia poparcia mieszkańców, realizacji wizji przyszłości, którą musiałyby przedstawić, poszukiwania kompromisów i rzeczywistych sporów ideowych w przestrzeni ogólnokrajowej. Rzecz jasna, bywają w polskich samorządach koalicje np. PO z SLD, ale często wynikają one jedynie z pragmatyzmu którejś ze stron.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.