„W małym kinie” i w multipleksie

Mimo że projekt dotyczył małych kin w małych miastach, to faktycznie był podszyty rodzajem nostalgii i odwoływaniem się do pamięci kin warszawskich, które już nie istnieją, na przykład śródmiejskiej Skarpy. Każdy ma chyba takie swoje kino, do którego chodził, a które przestało istnieć. Rozmowa z autorami raportu „W małym kinie”. MartaRead more

7 czerwca 2013

Mimo że projekt dotyczył małych kin w małych miastach, to faktycznie był podszyty rodzajem nostalgii i odwoływaniem się do pamięci kin warszawskich, które już nie istnieją, na przykład śródmiejskiej Skarpy. Każdy ma chyba takie swoje kino, do którego chodził, a które przestało istnieć. Rozmowa z autorami raportu „W małym kinie”.

Marta Popławska i Marcin Stachowicz: Mówi się, że już tylko w małych, lokalnych kinach można poczuć ten specyficzny klimat przeszłości, magię projekcji.

Katarzyna Kułakowska: Dźwięk kinematografu, kurz kotar, skrzypiące fotele, tak? (śmiech)

Dla wielu to wciąż kwintesencja kina. A z waszego raportu przebija nostalgia za tym, co już powoli przemija. Udało się wam połączyć twardą metodologię ze swego rodzaju metafizyką.

Katarzyna Kułakowska: Sama idea badania zrodziła się właśnie z naszej potrzeby ducha, z fascynacji zakurzonymi kotarami i terkotem taśmy filmowej. W praktyce okazało się, że lokalne kina rzeczywiście bywają miejscami magicznymi, współtworzonymi przez prawdziwych pasjonatów, którzy z nostalgią przywołują liczne historie z przeszłości tych instytucji. Okazuje się, że każdy zakamarek kina może mieć dla nich konkretne znacznie, wiązać się z jakimś żywym wspomnieniem – tutaj, na tych fotelach, zaręczyła się najstarsza żyjąca obecnie para w mieście, a tam człowiek tak się rozemocjonował oglądanym filmem, że podarł sobie koszulę o kant fotela (śmiech).

Michał Bargielski: Poza tym, i trzeba jasno to zaznaczyć, nie podoba nam się, że wartościowe kina, do których sami chodziliśmy, zostały zamknięte. Zaczęliśmy się zastanawiać, co złożyło się na sukces tych, które wciąż trzymają się na rynku. I mimo że projekt dotyczył małych kin w małych miastach, to faktycznie był podszyty rodzajem nostalgii i odwoływaniem się do pamięci kin warszawskich, które już nie istnieją, na przykład śródmiejskiej Skarpy. Każdy ma chyba takie swoje kino, do którego chodził, a które przestało istnieć, nie ma nawet dawnego budynku.

Takie prawa rynku, w końcu żyjemy w erze dominacji multipleksów.

MB: Ja nie jestem do końca przekonany co do tej dominacji. Być może w społecznej świadomości funkcjonuje takie przekonanie, że prawdziwe kino dzisiaj, to właśnie multipleks. Ale jak się człowiek zastanowi, to nagle wychodzi, że częściej bywa w małych kinach. W dużych miastach dominacja multipleksów faktycznie jest dość wyraźna, dlatego my zadaliśmy sobie pytanie: jak to jest gdzie indziej? Co w sytuacji, kiedy w całym mieście jest tylko jedno kino?

I mieliście jakieś przewidywania co do obrazu funkcjonowania małych kin w małych miastach?

MB: W ramach projektu „W małym kinie” skupiliśmy się przede wszystkim na eksploracji – nie testowaliśmy żadnych hipotez, nie czyniliśmy przewidywań. Chcieliśmy po prostu zobaczyć, jak jest, to był właśnie nasz punkt wyjścia. Małe miasto definiowaliśmy różnie, ale oscylowało to wokół 40 tys. mieszkańców i, co istotne, przyglądaliśmy się tym kinom, które przetrwały zapaść kin studyjnych i trudną sytuację na rynku w połowie lat 90. Szukaliśmy kin, które działają jak najdłużej – najlepiej takich, które rozpoczęły działalność jeszcze przed 1989 roku i wciąż, z lepszym lub gorszym skutkiem, sobie radzą, szczególnie w obliczu cyfryzacji i zmian, które kin dotyczą obecnie.

KK: I tak się ciekawie złożyło, że miejscowości, w których prowadziliśmy badania terenowe, znajdowały się nieopodal dużych miast, z dużymi multipleksami, czasami usytuowanymi dosłownie kilkaset metrów od naszej miejscowości. Więc od razu mogliśmy zrobić porównanie, zapytać ludzi o ich zdanie zarówno na temat małych, studyjnych kin, jak i wielosalowych kolosów.

Z samego raportu wyłania się ciekawa perspektywa – do multipleksów chodzi się niekoniecznie po to, żeby oglądać filmy. Okazuje się, że multipleksy mogą współegzystować z małymi kinami, spełniając często zupełnie różne funkcje.

MB: To prawda, okazało się, że w przypadku multipleksów film jest zaledwie pretekstem…

KK: Pretekstem do zakupów, rozrywek, spędzenia czasu z rodziną w niedzielne popołudnia. Ale ludzie dalej mają potrzebę posiadania swojego kina – kina w okolicy, związanego z lokalną społecznością. Dlatego w małych miastach, w których znajduje się jedno kino, traktuje się je w wyjątkowy sposób, to jest taka lokalna „perełka”. Ci, którzy chcą zobaczyć jakąś nowość na dużym ekranie, wyprawiają się do dużego miasta, ale wtedy sam film szybko staje się pretekstem. Niektórzy doceniają z kolei to, co mają przy miejskim rynku, potrafią być z miejscowego kina dumni, szczególnie w momencie, kiedy kino przeszło proces cyfryzacji, bo wtedy można wyświetlać w nim filmy premierowe, w dobrej jakości, często w formacie 3D. Nie muszą już czekać miesiąc, płacić za benzynę, by jechać do sąsiedniego, dużego miasta, gdzie bilety są zresztą droższe. Kinomaniacy cenią sobie, że nie ma tutaj tłumów, nie unosi się swąd popcornu, można pójść na spotkanie klubu dyskusyjnego.

Czy małe kina są w takim razie skazane na cyfryzację i nie ma już od tego procesu odwrotu?

MB: Są dwie strony medalu. Z jednej strony są skazane, bo główni dystrybutorzy nie będą już produkowali filmów na kopiach analogowych. Ale domyślam się, że to będzie tak jak z winylami: za dwa, trzy lata pojawią się małe wytwórnie i amatorzy, którzy będą produkowali analogi do specjalnej sieci kin. Zazwyczaj jest tak, że kiniarze, którzy przechodzą na cyfrę zostawiają starą aparaturę, doglądają jej – jednak chodzi im o to serce projektora. Zresztą polecamy materiały na naszej stronie, na jednym z filmów można zobaczyć, jak wygląda takie serce. Cyfryzacja jako powód do dumy łączy się z jeszcze jedną ważną kwestią. Potrzeba na to dużych pieniędzy, kilkuset tysięcy złotych, co wymaga mobilizacji wielu osób. Zwykle w sytuacjach, które obserwowaliśmy, wymagało to stworzenia solidnego „frontu jedności” wobec kina. Wynikało to z tego, że te kina działają najczęściej przy domach kultury, więc inicjatywa wychodzi od ich pracowników, mających świadomość, że kinu grozi upadek. I nagle wszyscy: mieszkańcy, lokalne media, radni, czasem wójt, prezydent, burmistrz, stają na głowie, żeby kino scyfryzować. Taka wspólna inicjatywa też rodzi dumę.

Łódź, Kinematograf, fot. A. Koc-Wittels
Łódź, Kinematograf, fot. A. Koc-Wittels

KK: I to potem procentuje na różne sposoby, zwiększa atrakcyjność zarówno samego kina, jak i miejscowości. Na przykład w Środzie Wielkopolskiej kino otrzymało nagrodę Sulisława, która wręczana jest właśnie między innymi ważnym lokalnym instytucjom. Jeżeli chodzi o kwestię wydatków, to warto dodać, że w przypadku programu PISF’u mającego na celu wspieranie procesu cyfryzacji, konieczny jest wkład własny w wysokości 50 procent. Każdorazowo jest to więc poważna decyzja takiego domu kultury w kontekście budżetu rocznego – czy przeznaczyć pieniądze na ten cel.

MB: Wymaga dalekowzroczności dyrektorów i kierowników.

Co doradzilibyście decydentom, oczywiście gdyby była taka możliwość? W raporcie pojawiają się konkretne rekomendacje, ale czy zostały one jakoś przekazane na ręce kiniarzy czy lokalnych władz?

MB: Organizowaliśmy spotkania promujące raport, które miały stanowić swego rodzaju forum dyskusji. Przyszli ludzie związani z małymi kinami, byli ludzie z PISFu, z Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych. Ale muszę przyznać, że trudno nam było wejść w rolę ekspertów. My zajęliśmy się opisaniem rzeczywistości, zaprezentowaniem mechanizmów działania małych kin, typów widzów czy kultury zarządzania. Bo prawda jest taka, że funkcjonowanie małego kina zależy od pasji i energii samych zarządców – właścicieli kin czy dyrektorów domów kultury. Jeżeli jest z ich strony zaangażowanie, to zazwyczaj kino dobrze sobie radzi, jeśli są to osoby zupełnie przypadkowe – jest już gorzej.

KK: I nie ma znaczenia, czy jest to kino prywatne, czy kino prowadzone przez instytucję kultury, czy przez stowarzyszenie, bo na takie też trafiliśmy. Na pewno ważna jest promocja dobrych praktyk, bo też w różnych kinach sprawdzały się różne pomysły i z niektóre z nich można zastosować w tych kinach, które radzą sobie gorzej.

MB: Co ważne, jeżeli chce się stworzyć porządną strategię rozwoju kina, trzeba najpierw wyznaczyć takie warunki, żeby kino stało się swoistym pretekstem dla zjednoczenia się lokalnej społeczności wokół konkretnego problemu. To musi być oparte na wspólnocie, nie działać dla jednego widza.

Z waszych wypowiedzi wyłania się wizja kina jako instytucji kulturotwórczej – czy można powiedzieć, że kina pełnią taką rolę?

MB: Jak najbardziej: jeżeli chce się zrobić strategię rozwoju kina, to kino musi stać się pretekstem, żeby ludzie wokół niego się zjednoczyli, musi być wspólne, nie może przecież działać dla jednego widza. Druga rzecz: kino jako instytucja kultury: czasami jedyna, czasami najaktywniejsza, a czasami po prostu mityczna. To jest ta instytucja kultury, która kiedyś działała, a teraz podupada, albo kiedyś istniało tu kino, a teraz już nie ma i już się tu nic nie dzieje. I jest jeszcze ta trzecia rzecz: kino jako historia pojedynczych ludzi.

Co zatem oprócz cyfryzacji jest tym czynnikiem, który pozwala małym kinom przetrwać?

KK: Na pewno współpraca z innymi instytucjami, inicjatywy takie jak oglądanie meczów na żywo, wynajmowanie sal na konferencje. W przypadku Jarocina kino mocno współpracowało z lokalnym muzeum, udostępniając przestrzeń na wykłady, projekcje, prezentacje scyfryzowanych materiałów. Z kolei kino organizując obchody kolejnej rocznicy swojego istnienia korzystało ze zbiorów muzeum.

Czy małe kina przetrwają, czy nie przetrwają? Jaką wróżycie im przyszłość?

KK: Oczywiście, że tak.

KK+MB: Świetlaną.

MB: Oczywiście będzie to błękitne światło projektora. Małe kina przetrwają, bo są potrzebne. Przy okazji należałoby się zastanowić nad tym, czym tak naprawdę jest małe kino. Bo jego „małość” nie polega przecież na tym, że ma jedną czy trzy małe sale, albo, że mieści się w nim 200 osób, a nie 500.

KK: O ile w przypadku małego kina w małym mieście nie ma problemu z definicją, to w dużym mieście nie jest tak łatwo. Konfrontujemy się aktualnie z tym problemem, bo jesteśmy w trakcie pracy nad drugą częścią raportu, która będzie dotyczyła małych kin w dużych miastach. Problemy mieliśmy na przykład przy okazji Feminy.

MB: Ale też Muranów w wielu miejscach uchodziłby za kino duże. Zresztą jest wielkie repertuarem. I nastawieniem. Ale nie o to chodzi. Chodzi raczej o skalę współpracy z ludźmi, kontaktu. O to, czy jest to kino, w którym czuję się dobrze.

KK: Ludzie potrzebują mieć swoje kino.

MB: Dokładnie, swoje. A multipleks nie może być swój. On jest inwestora.

Czytaj również:

Recenzja raportu „W małym kinie”

Raport

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.