Szukając wspólnego języka

Maciej Mycielski opowiada o przyczynach chaosu przestrzennego w Polsce, planowaniu partycypacyjnym metodą charette i nadziejach związane z Kongresem Urbanistyki Polskiej. Kto jest rzeczywiście odpowiedzialny za miasto, czyli: kto odpowiada za chaos przestrzenny w Polsce? My wszyscy. A jakie są tego przyczyny? Jesteśmy w nowym ustroju 22 lata. Kiedy komunizm upadł,Read more

14 września 2012

Maciej Mycielski opowiada o przyczynach chaosu przestrzennego w Polsce, planowaniu partycypacyjnym metodą charette i nadziejach związane z Kongresem Urbanistyki Polskiej.

Kto jest rzeczywiście odpowiedzialny za miasto, czyli: kto odpowiada za chaos przestrzenny w Polsce?

My wszyscy.

A jakie są tego przyczyny?

Jesteśmy w nowym ustroju 22 lata. Kiedy komunizm upadł, nastał nowy ustrój, wszystko na nowo trzeba było zorganizować, wszystkiego się nauczyć. Całe życie pracowałem na Zachodzie, dopiero 8 lat temu wróciłem do Polski, i tak samo musiałem się zorientować, jak naprawdę wszystko tutaj funkcjonuje. Bardzo trudno jest wskazać, kto jest odpowiedzialny za miasto, ale myślę, że wszyscy, każdy za własny metr kwadratowy. Mówiąc o wsiach czy miastach, wspomina się, że wójt, burmistrz czy prezydent jest gospodarzem, więc on jest za nie odpowiedzialny. Jednak taki człowiek też ma ograniczoną wiedzę i kompetencje, dlatego ważne jest, aby jego wizja była oparta na merytorycznych, szerzej opracowanych podstawach. Z kolei realizacja tej wizji jest bardzo złożonym procesem, który trwa latami i uczestniczą w nim różne grupy: politycy, deweloperzy, mieszkańcy. Tak naprawdę każdy z nas ma tu jakąś rolę. Trudno jest więc uniknąć błędów, a jeszcze trudniej jest je naprawić, na przykład niekontrolowany rozwój miast, ich rozlewanie się na ogromne obszary. Nie było planu, nie było narzędzi, które pozwoliłyby to zahamować. Są bardzo liczne czynniki, które przyczyniły się do tego, że z przestrzenią jest tak, jak jest.

Co trzeba zrobić, by z tego chaosu wyłonił się jakiś rodzaj wizji i ładu?

Przede wszystkim myślę, że trzeba się uczyć na błędach. Jesteśmy na takim etapie po 20 latach, że możemy zobaczyć efekty rozmaitych decyzji, które na dłuższą metę są szkodliwe. Praca mojego zespołu często polega na poprawianiu miejscowych planów zagospodarowania. Widzimy, że decyzje, które były podjęte kilka lat temu, już nie są aktualne. Widzimy też szkodliwe tendencje w planowaniu, często całe planowanie opierało się na komunikacji drogowej, a potem się uzupełniano usługi itd. Bez spójnej wizji dzielnicy o charakterze wielofunkcyjnym.

Czyli plany są często tworzone w ten sposób, że najpierw się kreśli drogi, a później uzupełnia miejsca między drogami?

Często tak jest. Mogę przytoczyć przykład Gdyni Zachód, bo dysponuję szczegółowymi badaniami. Zrobiliśmy koncepcję dzielnicy o powierzchni 1000 ha, objętej wcześniej dziewięcioma planami miejscowymi. Całość opierała się na dwóch osiach komunikacyjnych, co było reliktem planowania drogowego z lat 80., i wszystkie te plany były temu kolejno podporządkowane. Na podstawie naszych analiz komunikacji okazało się, że te drogi w geometrii „autostradowej” tam nie są potrzebne. Czyli ten główny szkielet, który podzielił tę dzielnicę na 3 czy 4 główne części, co nie pozwalało tego obszaru zintegrować, okazał się błędnym założeniem. Może te założenia w latach 80. były jakoś uzasadnione, ale obecnie okazały się zupełnie nieracjonalne. To jest kolejne zadanie urbanistyki w Polsce: przejście od planowania zorientowanego na samochody, do planowania zorientowanego na człowieka, pieszego. Dzielnicę planujemy biorąc pod uwagę potrzeby ludzi, a oni potrzebują mieć w pobliżu szkołę, sklep, kościół. To są podstawowe funkcje dzielnicy, więc staramy się tak je zaplanować, aby mieszkańcy mogli większość tych codziennych potrzeb wygodnie zaspokoić poprzez ruch pieszy i rowerowy, bez zmuszania ich do używania samochodu. Przejście do tego rodzaju myślenia to też jest nasza odpowiedzialność.

CC 2.0 by DragonFlyEye/Fickr.com

Skąd się wziął Pana pomysł, żeby w Polsce zacząć organizować warsztaty charette i jakie są Pana doświadczenia do tej pory?

Kiedy przez 3 lata pracowałem w Stanach Zjednoczonych, brałem udział w 12 czy 13 takich warsztatach, które były dla mnie oszałamiającym doświadczeniem. Ogromne wrażenie zrobił na mnie sposób patrzenia na miasto, sposób rozwiązywania bardzo konfliktowych sytuacji, jak również wielodyscyplinarność tych warsztatów: założenie, że nie można już patrzeć oczami tylko architekta czy nawet planisty, że trzeba zrozumieć jak funkcjonuje sektor deweloperski, trzeba zrozumieć jak funkcjonuje polityka przestrzenna, trzeba zrozumieć jak lokalna społeczność na to patrzy. My tam tylko przychodzimy w ramach jakiegoś projektu, a skutki naszych działań trwają przez długie lata i lokalne społeczności muszą to wybudować i z tym żyć. Dlatego tak ważne jest, aby zrozumieć i wejść w to społeczeństwo, żeby zobaczyć, czego oni chcą, jakie są ich realne potrzeby, a nie nasze wymyślone, czy wymyślone przez inne podmioty, i żeby uzgodnić wszystko razem w jednej wizji. Okazało się, że te warsztaty są niesamowicie skuteczne, więc po kilku razach już wiedziałem, że widzę to jako najlepszą metodę planowania. Po powrocie ze Stanów pracowałem przez kilka lat w Belgii i tam to wdrożyłem jako pierwszy i biuro, które tam założyłem, wciąż prosperuje. Naturalnym kolejnym krokiem był powrót do Polski, żeby zobaczyć czy tutaj też mogłoby to funkcjonować.

I funkcjonuje?

Mogę powiedzieć, że przeprowadziliśmy już 8 warsztatów i każdy warsztat jest coraz trudniejszy Jeśli chodzi i o zagadnienia. W każdym jest kompletnie inne zadanie. Gdy wspominam o Gdyni, to było wydaje mi się największe wyzwanie dla nas, ze względu na istniejące na miejscu nieporozumienia. Cała sprawa polegała na tym, aby pogodzić wizję miasta Gdyni, biura planowania miasta, z deweloperami, którzy inwestowali na miejscu. Obie strony rozmawiały różnymi językami i nie potrafili się porozumieć, jak ta dzielnica powinna się rozwijać. Te warsztaty pozwoliły krok po kroku przedstawić miastu racje dewelopera, i jednocześnie uświadomiły deweloperowi racje miasta. Tym samym pozwoliły zobaczyć gdzie mamy „wspólny grunt”. Budowa platformy porozumienia z decydentami umożliwia realizację wspólnych projektów, ponieważ pozwala na wypracowanie wspólnego języka. To jest kluczowa kwestia.

A czy brali w tym udział również mieszkańcy?

Jak najbardziej. Codziennie mieliśmy tam 50, czasem ponad 100 osób na warsztatach.

Czyli charette jest przede wszystkim narzędziem wypracowywania wspólnego języka?

Przede wszystkim. Chodzi o to, żeby zrozumieć istotę całego projektu, żeby każdy mógł zrozumieć, jakie mamy szanse, jakie mamy zagrożenia, co chcemy osiągnąć. To jest też moja odpowiedź na pytanie, czego oczekuję od kongresu. Głównym hasłem tego kongresu jest oczywiście „Odpowiedzialni za miasto”, ale bardzo istotną kwestią poruszaną podczas dyskusji będzie również problem przywrócenia ładu przestrzennego. Wielu wyraża zaniepokojenie wobec obecnego stanu i trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co możemy zrobić. Apelujemy do władz, apelujemy do deweloperów, ale w gruncie rzeczy musimy się zastanowić wszyscy razem, co chcemy osiągnąć.

Czy taki kongres może odpowiedzieć na pytanie: jaki ład przestrzenny?

Może zacząć dyskusję na ten temat. To jest kraj bardzo zróżnicowany, miasta są zróżnicowane, w ogóle cała urbanistyka, cały ład jest zróżnicowany. Od obszarów miejskich po obszary chronionej natury, każdy ma swoją specyfikę, która została uporządkowana w Stanach w ramach modelu Transect, który pojawia się już w literaturze urbanistycznej w Polsce. To jest narzędzie, które cały stan zabudowania określa sześcioma odrębnymi charakterystykami krajobrazu, z których każdy ma swoją specyfikę wyznaczająca kierunki zagospodarowania. To bardzo pomaga uporządkować myślenie o ładzie przestrzennym.

Jak już mówimy o języku na takich kongresach czy w ogóle w literaturze, to wszyscy musimy wiedzieć o czym mówimy, bo jak ja mówię o domu i pani mówi o domu, to pani ma inny obraz niż ja. Ustalmy najpierw, co rozumiemy przez dom, ulicę czy plac. To bardzo często jest widoczne na warsztatach, często pierwszego dnia zwiedzamy teren wspólnie z decydentami, zwiedzamy też różne obszary, które służą jako przykłady, albo ja pokazuję przykłady, żebym mógł później do nich nawiązać. Ten element uzgodnienia języka pozostaje bardzo ważny, żeby wszyscy mogli sobie wyobrazić, o co chodzi.

A jaka jest odpowiedzialność mieszkańców miast za ich kształt? W publicznych dyskusjach brak obywatelskiego zaangażowania Polaków, ich niechęć do uczestnictwa w życiu publicznym często interpretowane są jako brak odpowiedzialności. Jakie są Pana doświadczenia w tej sferze?

Wrócę do tego, co mówiłem na początku, czyli, że każdy jest odpowiedzialny za swój metr kwadratowy. To zaczyna się od bardziej podstawowych rzeczy, tzn. jeżeli idę na spacer do lasu i wyrzucę butelkę w lesie, to nie jestem odpowiedzialny, prawda? Podstawowa sprawa – zostaje bałagan i niszczy się krajobraz. Tak samo jest w planowaniu, tylko na większą skalę. Każda grupa mieszkańców, inwestorów, decydentów ma swoje zadanie, a my, urbaniści, musimy służyć społeczeństwu naszą wiedzą i doświadczeniem. Ważnym elementem jest partycypacja społeczeństwa, ale nie taka, jaką wprowadzono kiedyś np. w Belgii, gdzie urbaniści, architekci, planiści zrezygnowali ze swojej „odpowiedzialności”. Mówili: „Mieszkańcy wiedzą lepiej, my tu zrobimy to, co oni chcą”. To prowadziło donikąd. Mieszkańcy tego nie potrzebują, oni oczekują, żebyśmy my jako profesjonaliści wiedzieli o czym mówimy i co robimy, ale żebyśmy też byli w stanie uwzględnić ich konkretne potrzeby. Wracając do przykładu Gdyni, pomimo tych dziewięciu planów miejscowych dopiero po naszych warsztatach lokalne społeczeństwo zrozumiało, do czego te istniejące plany miejscowe by doprowadziły. Nie było właściwej komunikacji między biurem planowania w Gdyni a mieszkańcami, te warsztaty pomogły ją usprawnić.

Warsztaty pozwalają nam lepiej zrozumieć, co się dzieje w danej społeczności, gdzie są jakieś żale, gdzie są jakieś nadzieje. Ludzie, którzy żyją na miejscu, najlepiej znają ten teren i najlepiej wiedzą co jest im najbardziej potrzebne. Często na warsztatach tworzymy „mapę społeczną”, która pokazuje wnioski z tych spotkań, i tych życzeń; pokazują one, że ta ulica jest niebezpieczna, że tutaj dzieci się bawią, tutaj parkuje ktoś przed szkołą, a tutaj było coś obiecane przez gminę, ale nie jest realizowane. Wtedy szukamy przyczyn tych problemów i widzimy, że bardzo wiele z nich sprowadza się do niezrozumienia albo niedoinformowania jednej i drugiej strony, a więc ta dyskusja i współpraca jest konieczna. Wtedy naszym zadaniem jest wytłumaczyć, co chcemy robić, i jak możemy to zrobić, w taki sposób, żeby uwzględnić te potrzeby.

Czym się różni charette od „normalnych” konsultacji i w jaki sposób rozwiązuje się konflikty interesów?

Przeważnie przychodzimy na warsztaty bez żadnego projektu, on dopiero powstaje w wyniku wspólnej pracy – to jest podstawowa różnica, bo nie przychodzimy z gotowym projektem, którego będziemy bronić z całych sił, tylko najpierw zwracamy uwagę na wszystkie realne, merytoryczne, uzasadnione funkcje, które tam powinny powstać, które są bezdyskusyjne. Przedstawiamy te wstępne założenia mieszkańcom, którzy mogą zgłaszać własne wnioski i pomysły. Jeżeli ktoś ma jakiś konkretny pomysł, to chcemy go zobaczyć, ale też pokazujemy skutki tego pomysłu, i pokazujemy to publicznie. Widzimy bardzo często, że jeśli ktoś ma pomysł, który w ogóle nie pasuje w danych realiach, to dla wszystkich uczestników jest jasne, że ten pomysł nie może wypalić. W ten sposób następuje naturalna selekcja tych wszystkich pomysłów i wniosków, które podczas całego procesu, nie jednego spotkania, ale przez 3, 5 czy 7 dni się eliminuje lub dopracowuje z takim skutkiem, że na końcu mamy ostateczną koncepcję, z właściwymi wnioskami i realnymi uzasadnieniami, której wszyscy będą już tylko bronić, bo wszyscy czują się jej autorami.

Z Pana opisu wynika, że warsztaty zmuszają mieszkańców, żeby wzięli odpowiedzialność nie tylko za własne podwórko, ale za cały wspólny obszar. Czy uważa Pan, że to może być dobry sposób, żeby uczyć ludzi brania odpowiedzialności za przestrzeń publiczną?

Te warsztaty są niesamowicie pedagogiczne dla wszystkich, ale przede wszystkim dla nas, organizatorów, planistów, architektów. Wszyscy musimy się otwierać na oczekiwania drugiej osoby, a każdy patrząc na swoje oczekiwania widzi też, że często są one wygórowane. W tym momencie powstaje specyficzna dynamika tych warsztatów, powstaje efekt synergii tych wszystkich oczekiwań. W procesie selekcji pomysłów każdy musi z czegoś zrezygnować, ale każdy też widzi, że „duch” jego pomysłu ciągle żyje, jest uwzględniony może w mniejszym stopniu niż oczekiwał, ale ciągle tam jest. Na końcu warsztatów nie jesteśmy w stanie określić, kto miał jaki pomysł, bo to jest już w tym momencie wspólny projekt. To jest taki efekt, który zawsze daje dużo satysfakcji.

Jakie są Pana oczekiwania związane z Kongresem? Jakie problemy należy poruszyć albo spróbować rozwiązać?

Po pierwsze, myślę, że ten kongres będzie stanowił diagnozę stanu urbanistyki w Polsce, pokaże punkty widzenia różnych środowisk na kwestie polityki przestrzennej. Po drugie, odpowiedź na pytanie, jak przywrócić ład przestrzenny w Polsce, to jest zadanie na lata. Bardzo istotne w tym kontekście jest z jednej strony podsumowanie 20 lat nowego ustroju i ocena, co się udało, a co nie, z drugiej – przegląd sprawdzonych rozwiązań zachodnich i ocena, które z nich można z sukcesem wprowadzić w Polsce. Po trzecie, trzeba bardziej precyzyjnie określić, ku czemu chcemy dążyć. Wiemy, że nie chcemy chaosu przestrzennego, ale bardzo trudno jest zdefiniować, czego tak na prawdę chcemy. Według mnie ten kongres będzie w stanie wyczerpująco opowiedzieć na pytanie, czego nie chcemy i co powinno być, ale chciałbym żeby było więcej niż ogólne hasła typu ” śmieci należy zabrać ze sobą”, albo ” potrzebujemy więcej ustaw”. Trzeba wiedzieć jakie ustawy napisać, a można je napisać tylko wtedy, kiedy koncepcja rozwoju przestrzennego jest dobrze zdefiniowana, co z kolei jest zadaniem przede wszystkim urbanistów i architektów. Mam nadzieję na efekt synergii wynikający z uczestnictwa w kongresie przedstawicieli różnych środowisk zawodowych i społecznych. Wracamy znowu do tego wspólnego mianownika, którym jest wspólny język. Do czego dążymy i jak chcemy budować tą naszą Polskę?

Rozmawiała Maria Dębińska.

Maciej M.  Mycielski

Architekt, urbanista, koordynator warsztatów charrette. Absolwent KU Leuven (Belgia), La Sapienza w Rzymie (Włochy) oraz Politechniki Warszawskiej. Kierownik projektów w DPZ Architects & Town Planners w Miami na Florydzie. Projektował w Stanach Zjednoczonych, Chinach, Europie i na Bliskim Wschodzie. Pracował przy projekcie Heulebrug w Belgii, który zdobył nagrodę Rotthier’a w 2008r. dla najlepszego nowego miasta-ogrodu. Koordynował ponad 50 warsztatów urbanistycznych charrette dla różnych wyzwań planistycznych, wprowadził tą metodologię na grunt belgijski, a następnie polski. W 1997r. założył pracownię projektową Werkgroup Stedenbouw dla belgijskiego dewelopera Matexi. Od 2004r. prowadzi autorską pracownię Mycielski Architecture & Urbanism (MAU) w Warszawie. Jest współzałożycielem i członkiem Rady Europejskiej Urbanistyki (CEU – Council for European Urbanism), członkiem INTBAU i Towarzystwa Urbanistów Polskich.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.