Aktualności
Darmowe
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Półprzewodniki i ananasy
1 kwietnia 2025
2 września 2011
Po raz kolejny, jak to zazwyczaj bywa co cztery lata, mamy do czynienia z nasileniem obietnic, deklaracji, z prawdziwym wysypem słów bez pokrycia. Doraźne działania polityków dotyczące tego czy innego obszaru codziennej egzystencji przypominają chwilowe łatanie dziurawej kołdry oczekiwań wyborców, ze szczególnym uwzględnieniem przeważającego elektoratu danej partii z poprzednich wyborów. Przy czym przeważają raczej obietnice, prób straszenia chwilowo nie stosuje się, jako że wywołują efekt odwrotny do zamierzonego. Wśród składników tego tortu odnaleźć można pełny przekrój środków znanych z komercyjnej reklamy, niekoniecznie najwyższych lotów, włączając w to różnej maści rodzynki – typu taka czy inna „czwóreczka”, czy też „ślicznotka”.
Ta niestrawna całość nie ma wiele z profesjonalizmu i wzbudza całkiem poważne obawy, jeśli rozważać wyzwania, jakie nasz parlament czekać powinny. Do dziedzin, które w programach partyjnych omija się szerokim łukiem, nie próbując w najmniejszym nawet stopniu deklarować czegokolwiek, należy kwestia planowania przestrzeni. Dziedzina, która, jak wiadomo, w Polsce nie istnieje. Trudno bowiem nazwać planowaniem doraźne rozwiązywanie jednostkowych problemów poprzez wydawanie równie jednostkowych decyzji o warunkach zabudowy dla pojedynczych działek bez powiązania z zagospodarowaniem działek sąsiednich ani bez wizji całości. Samorządy, które pomimo wadliwie skonstruowanego prawa próbują jednak opracowywać miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, płacą z tego powodu wysoką cenę, narażając się na wypłatę odszkodowań właścicielom dlatego, że aby zaspokoić ich potrzeby, zdecydowały się na wyznaczenie w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego nowych dróg. Niekiedy ma to miejsce również w sytuacji, kiedy drogi prowadzone są na życzenie samych zainteresowanych w związku z chęcią przekwalifikowania należących do nich gruntów na tereny budowlane – czego bez prowadzenia infrastruktury zrobić się przecież nie da. Mechanizm wydawania decyzji o warunkach zabudowy wymaga zastosowania mechanicznej i niemającej wiele ze zdrowym rozsądkiem wspólnego procedury przenoszenia parametrów nowej zabudowy z obiektów zlokalizowanych w sąsiedztwie, przy czym wielkość sąsiedztwa może być, jak pokazuje praktyka, dobierana w zasadzie dowolnie, w zależności od życzenia wnioskodawcy. W oparciu o tak wydawane decyzje można wybudować wszystko wszędzie – jedynym regulatorem tego procesu bywa niekiedy brak zgody sąsiadów, a czasem również zaalarmowanej szczególnie dotkliwymi przykładami prasy i opinii publicznej. Mimo szczegółowego badania oddziaływania na środowisko pojedynczych decyzji co do tego, co zostało wymuszone regulacjami unijnymi, nikt nie bada oddziaływania na środowisko planowanych do realizacji inwestycji, które ze sobą sąsiadują. Tymczasem niekiedy kumulacja szkodliwych czynników w jednym miejscu czyni je bezużytecznym i bywa szkodliwa.
Możliwości pozyskiwania nowych terenów na cele publiczne wobec działających mechanizmów prawnych ograniczone są na tyle, że każda próba planowania ulic – nie dróg miejskich, a więc przestrzeni publicznych zaopatrzonych w odpowiednio szerokie chodniki, ze ścieżką rowerową, obsadzonych zielenią i posiadających odpowiednio szerokie pobocze, umożliwiające parkowanie samochodów – jest trudna, o ile nie niemożliwa. Dostępność zaś terenów do realizacji takich wymysłów urbanisty, jak place czy skwery, stoi pod znakiem zapytania. Ulica według polskiego prawa nie jest z definicji przestrzenią o charakterze społecznym, służącą spotkaniom mieszkańców, a jedynie korytarzem transportowym. Prawo nie zapewnia możliwości tworzenia nowych parków, zieleńców, czy placów – tereny pod te inwestycje nie podlegają przepisom odmiennym niż ogół terenów miejskich.
Brak możliwości realizacji przez samorządy zadań z zakresu planowania przestrzennego na skutek niedoskonałości instrumentów prawnych przy jednoczesnym braku narzędzi fiskalnych, w tym w szczególności właściwie rozumianego i realizowanego podatku katastralnego, prowadzi do niekontrolowanego rozpraszania zabudowy, pozostawiania pustych, niezabudowanych, ale za to w pełni uzbrojonych terenów w centrach miast, oraz generuje liczne koszty społeczne. Wiele na ten temat pisano i mówiono. Powtórzę tu jedynie przy tej okazji, że najpoważniejsze z nich to zanieczyszczenie powietrza w miastach spalinami, koszty infrastruktury drogowej oraz koszty związane z koniecznością długotrwałych dojazdów do miejsca pracy i opieki/nauki dzieci i młodzieży z odległych niekiedy lokalizacji podmiejskich. Wszystko to odbywa się przy pełnym lekceważeniu na ogół fatalnej sytuacji demograficznej ośrodków miejskich, które poza nielicznymi wyjątkami tracą mieszkańców, kwalifikując się do miana miast kurczących się, „shrinking cities”.
Na całość powyższej, zaledwie tu zarysowanej problematyki nakłada się szereg wyzwań wynikających ze zmian klimatu, których jesteśmy obecnie świadkami. Gwałtowność zachodzących zjawisk atmosferycznych powoduje konieczność planowania zabudowy o ograniczonej wysokości, charakteryzującej się odpowiednimi parametrami. Jest również przyczyną, dla której zadbać należy o wyprzedzające zabezpieczenie terenów pozwalających na gromadzenie nadmiaru wód opadowych w dolinach rzek. Nie jest odkryciem, że aby zapewnić właściwe funkcjonowanie kanalizacji deszczowej w miastach, konieczne jest zapewnienie odpowiednich powierzchni do odbioru oczyszczonych wód opadowych; nie trzeba być specjalistą, aby wyobrazić sobie, do czego prowadzi zasypywanie rowów melioracyjnych, małych cieków oraz zbiorników retencyjnych, a także utwardzanie gruntów ponad miarę. Tymczasem tego wszystkiego dokonuje się w majestacie prawa, a następnie ze zdziwieniem przeciera się oczy i załamuje ręce nad kolejnymi doniesieniami w prasie o powodziach, zalanych ulicach, etc. O prognozach dotyczących podniesienia się lustra wód Bałtyku nawet nie wspominam – mało kto o tego rodzaju badaniach w Polsce słyszał, mimo że są publicznie dostępne.
Regulacje prawne, którymi posługujemy się w tak skomplikowanej dziedzinie, jaką jest planowanie przestrzenne i zarządzanie miastami, w naszym kraju pozostawiają wiele do życzenia. Trudno mówić o jakimkolwiek systemie prawnym w tym zakresie, jako że istniejące przepisy są niespójne w sposób niekiedy prowadzący do absurdów – przykładem niech będzie procedura zbierania wniosków i uwag do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego i procedura zbierania analogicznych wniosków i uwag do prognozy oddziaływania na środowisko tegoż planu – konia z rzędem temu, kto kolejność niezbędnych do wykonania czynności poprawnie rozumie. Niektórych przepisów po prostu nie ma: przykładem jest ustawa o rewitalizacji czy ustawa o obszarach metropolitalnych. Inne – pomimo że funkcjonują w obrocie prawnym, i to z konkretnymi datami realizacji konkretnych zadań – nie są wdrażane. Przykładem niech będzie implementacja Dyrektywy INSPIRE, która w ogóle nie bierze pod uwagę zagadnienia decyzji o warunkach zabudowy – a to jest przecież w naszym kraju główne źródło zmian w zagospodarowaniu.
Powyższa próba krótkiego zrekapitulowania problematyki, o której mówi się do znudzenia od wielu lat, niech służy przypomnieniu o rzeczach, które winny znajdować się w programie wyborczym każdej partii politycznej w Polsce – jako mającej ważki wpływ na rozwój gospodarczy, problemy dostępności mieszkań, warunki życia mieszkańców, proces inwestycyjny. Próżno jej szukać w dyskusjach i debatach przedwyborczych. Wątpię, by wielu polityków zdawało sobie sprawę, że z tego typu problemami przyjdzie im się w najbliższym czasie zmierzyć.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.