GWIZDAK: Fundamenty budowli czy budowanie fundamentów?

Praworządność nie ma dobrej tradycji w polskich stosunkach społecznych. Tak samo jak negocjacje i ugody, co widać choćby w "Panu Tadeuszu"

12 lutego 2020

Po ponad 30 latach od pierwszych częściowo wolnych wyborów i piętnastu latach członkostwa w UE, niebezpieczeństwo polexitu zaczęło być całkiem realne.

Unia Europejska wesprze, zapłaci, dofinansuje. Jak mówił kiedyś wicepremier polskiego rządu, wcześniej dwukrotnie jego premier – Waldemar Pawlak: „wyciskamy brukselkę”. Miał na myśli bezwzględne pozyskiwanie funduszy na krajowe inwestycje.

Numer Bitwa o suwerenność do kupienia wyłącznie w naszej księgarni internetowej.

Wspólnota była postrzegana głównie jako hojny sponsor, rozdający środki i właściwie niewiele wymagający. Fundament praworządności dość często mylony był z fundamentem budowlanym. Bo budowano na potęgę. Mosty, stadiony, ścieżki rowerowe, biblioteki i sale koncertowe. Tabliczki wskazujące na „wykorzystanie środków z funduszy europejskich” można znaleźć na większość nowych obiektów użyteczności publicznej.

Bezrefleksyjne postrzeganie UE jako banku czy nawet kasy zapomogowo – pożyczkowej, skończyło się dość raptownie. Okazało się bowiem, że dla Unii, poza rozwojem infrastruktury ważne są instytucje i wartości. A jedną z nich, podstawową, jest praworządność.

Praworządność nie ma zbyt dobrej tradycji w polskich stosunkach społecznych. Narodowy poemat Pan Tadeusz Adama Mickiewicza, syna adwokata, którego narodowość jest jedną z wciąż niewyjaśnionych kwestii między Polakami, Litwinami i Białorusinami, opowiada o sporze i konflikcie. Metodą jego rozwiązania nie są negocjacje czy zawieranie ugody, lecz zbrojny najazd przeciwników. Paradoksalnie, dopuszczalny przez prawo.

Szkolna lektura obowiązkowa wydaje się wciąż rezonować w Polakach. Spraw do sądów corocznie wpływa kilkanaście milionów, gdy populacja Polski to 38 milionów.

Tradycje kupieckie, związane z dobijaniem interesu, strategią win-win obce są większości obywateli przychodzących do sądów, aby uzyskać tak wyrok, jak i sprawiedliwość; obce są też politykom odpowiedzialnym za wymiar sprawiedliwości.

Numer internetowy Spór o transformację.

Przez trzydzieści lat od wyborów 1989 roku, minister sprawiedliwości zmieniał się statystycznie co rok, a kompleksowej reformy wymiaru sprawiedliwości wciąż nie przeprowadzono. Opłaty sądowe podnoszono i obniżano. Podobnie wynagrodzenia pełnomocników. Wciąż brak efektywnego systemu pomocy prawnej dla najuboższych i nieporadnych, a to jedna z gwarancji dostępu do sądu. Specjalistyczne sądownictwo gospodarcze mające szybciej i sprawniej rozstrzygać spory biznesowe likwidowano i na nowo przywracano. Niewielkie sądy rejonowe łączono z większymi, aby potem na nowo je tworzyć.

Statystyczny polski sędzia ma około czterdziestu lat i jest kobietą. Zaczynał swoją karierę orzeczniczą już pod rządami nowej polskiej Konstytucji, na bieżąco uczył się prawa europejskiego. To mit, że polscy sędziowie skażeni są komuną.

To również mit, że sędziowie otwarci byli na dialog, współpracę chociażby ze społeczeństwem obywatelskim, jasno komunikowali rozstrzygnięcia i subtelności przepisów. Temida nosiła opaskę nie tylko na oczach, ale czasem zasłaniała nią usta. Rzecznicy prasowi sadów często powielali w swych wypowiedziach treść skomplikowanych przepisów, pisma wysyłane z sądów bywały niezrozumiałe. Obywatel miał świadomość, że w sądzie nie spotka go nic przyjemnego, a nawet gdy wygra sprawę, nie zrozumie wyroku. Dominowała sprawiedliwość proceduralna, zgodność z przepisem. Sprawiedliwość bywała tłem.

Cytując laureatkę literackiej Nagrody Nobla, Olgę Tokarczuk z przemówienia noblowskiego: „ten kto ma i snuje opowieść – rządzi”. Rządzące drugą kadencję Prawo i Sprawiedliwość kieruje się zasadą odwrotną, rządzi i snuje opowieść.

Numer internetowy Trzy dekady od końca zimnej wojny.

Czarnymi charakterami tej opowieści są oczywiście sędziowie. Sędziowie krzywdzący biednych obywateli, nie wykazujący się empatią i zrozumieniem. Sędziowie stosujący prawo europejskie z pierwszeństwem przed prawem krajowym czy zadający pytania Trybunałowi w Luksemburgu. (TSUE). Wreszcie sędziowie przypominający, że praworządność i związane z nią wymogi niezależności sądów i niezawisłości sędziów są uniwersalne i utrzymują nas w Unii. Zabieranie głosu przez sędziów w publicznej debacie o władzy sądowniczej to ich obowiązek, fragment wykonywanej sędziowskiej służby.

Pozostałe władze, mające do niezależnego wymiaru sprawiedliwości z założenia niechętny stosunek, z chęcią włączyły się do chóru niezadowolonych. Opłacona przez rząd olbrzymia kampania reklamowa „Sprawiedliwe sądy”, której efektem były powtarzane jak miejskie legendy historie o sędzim, który ukradł kiełbasę czy wypuścił pedofila, nie miała precedensu w polskiej przestrzeni publicznej. Poparcie dla reformy wzrastało.

Problem w tym, że jedyna reforma wymiaru sprawiedliwości ma, póki co charakter personalny. Dokonano zmian na 140 stanowiskach prezesów i wiceprezesów sadów, powołując nowych ludzi, często bez żadnego doświadczenia zarządczego. Wielokrotnie ogłaszany przez rząd jako sukces, losowy przydział spraw sędziom jest transparentny jedynie w teorii – nikomu nie ujawniono jego algorytmu, mimo wniosków organizacji strażniczych.

Krajowa Rada Sądownictwa, wbrew Konstytucji RP powołana została przez polityków, a na 15 miejsc dla jej członków – sędziów, zgłosiło się jedynie 18 kandydatów. Pozostali sędziowie nie mieli wątpliwości, że procedura wyboru łamie prawo.

Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego, mająca usuwać „czarne owce” i skorumpowanych sędziów, zgodnie ze styczniową uchwałą trzech pełnych izb Sądu Najwyższego, nie może być uznawana za sąd. Wcześniej zwracał na to uwagę TSUE. W tym zakresie trybunał podzielił poglądy teoretyków i praktyków prawa, którzy przypominali rządzącym, że taki „sąd specjalny” może być tworzony wyłącznie w czasie wojny.

Uchwalona i podpisana przez Prezydenta przed kilkoma dniami tzw. „ustawa kagańcowa” zakazuje sędziom wypowiedzi na tematy polityczne, nie definiując ich. Zakazuje także stosowania w praktyce wyroku TSUE, bo sędziom nie będzie wolno badać, czy sąd jest właściwie powołany. Koło się zamyka. Ustawodawca tworzy prawo niezgodne z porządkiem, sądy na to reagują, eliminując regulację z systemu prawa. Wtedy ustawodawca ponownie zmienia prawo.

Rok 2020 niemal każdego dnia przynosił zwrot akcji w prawniczym uniwersum. Sędzia sądu rejonowego, Paweł Juszczyszyn, został zawieszony w czynnościach służbowych przez Izbę Dyscyplinarną, która zgodnie z uchwałą trzech izb Sądu Najwyższego sądem nie jest.

Lojalny wobec władzy prezes sądu odebrał mu sprawy i zablokował komputer. Juszczyszyn, nie uznając orzeczenia w swojej sprawie, wydanego przez organ niebędący sądem, codziennie przychodzi do pracy, siadając w gabinecie przed ciemnym ekranem monitora.

Na pytanie: quo vadis, polska Temido? nie ma w tej chwili jednoznacznej odpowiedzi.

Warto uczciwie powiedzieć, że obecny głęboki kryzys praworządności w Polsce nie powinien być zaskoczeniem. Wpisuje się w ogólną, populistyczną narrację, jaka nie jest obca nie tylko Europie Środkowej, ale i jej starszej, zachodniej siostrze. Lata zaniedbań na polskim podwórku wzmocniły tendencje już wcześniej przecież obecne.

Ekonomiczny motor przemian ustrojowych i społecznych przez niewidzialną rękę rynku, zaniedbujący wartości, to kolejna przyczyna obecnego kryzysu.

Potrzeba znalezienia łatwego wroga i skierowania nań uwagi społeczeństwa to kolejna ze stosowanych socjotechnicznych taktyk.

Znamy już chorobę, diagnoza postawiona. Chorobę nie tylko trzeba leczyć, ale konieczne jest odkrycie szczepionki, aby wirus populizmu można było rozbroić na wczesnym etapie.

Konieczne jest budowanie tzw. legal complex, czyli współdziałania środowisk prawniczych w imię wartości. Środowisko prawnicze powinno być bowiem gwarantem praw jednostki, osobistych i politycznych.

Orwellowski 1984 dla Europy Środkowo-Wschodniej miał charakter paradokumentalny, gdy dla reszty Europy był głównie przestrogą. Świadomość prawna i gwarancje obywatelskich wolności powinny być naszą tarczą przed „nowomową”.

Nie można pomijać nowoczesnej i efektywnej edukacji obywatelskiej, aby każda jednostka znała przysługujące jej prawa i możliwości ich dochodzenia, zwłaszcza w konfrontacji z władzą. Tak wyedukowany obywatel włączy się w obronę wyższych wartości. Pod jednym warunkiem: kluczowe jest porzucenie „sądowocentrycznej” narracji, czyli opowieść o praworządności z punktu widzenia obywatela, a nie prawnika. Dopiero wtedy prawdziwym fundamentem stanie się praworządność, a nie tony betonu lane pod rozmaite budowle.

Tekst w języku angielskim ukazał się w „Visegrad Insight” i jest częścią programu #DemocraCE

Jarosław Gwizdak – prawnik, działacz społeczny, członek zarządu Instytutu Prawa i Społeczeństwa.

Fot. Wojciech Muła via Wikimedia Commons (CC BY-SA 4.0)

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.