Komentarze
Kultura
Strona główna
Świat
Nowocześni luddyści. Czy AI doprowadzi do zastoju cywilizacyjnego?
24 kwietnia 2025
20 sierpnia 2010
Otóż pod polskim rześkim słońcem – nie można. I tę regułę potwierdzają wyjątki. Surowe, chłodne, zdyscyplinowane i lapidarne projekty graficzne funkcjonują tylko w nielicznych polskich realizacjach i wywołują zdumienie oraz autentyczne przekonanie, że „tak to i ja bym potrafił”. Logo galerii Delikatesy z Krakowa lub znak kandydatury Warszawy do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury, okładki kwartalnika „Kultura Popularna”, identyfikacja krakowskiego Miesiąca Fotografii, plakaty Muzeum Sztuki w Łodzi, takie rzeczy istnieją jedynie w niszy art&culture industry.
Przywołuję przykłady projektów Edgara Bąka, Jakuba Stępnia i Grupy Twożywo, bo widzę w wielu ich pracach echo neoplastycznej rewolucji w projektowaniu graficznym z lat 20. XX wieku, a w szczególności współczesnych spadkobierców polskiego prekursora grafiki funkcjonalnej, Henryka Berlewiego. Jego dylemat – „bardziej” czy nie – przybliżają nam właśnie Magdalena i Artur Frankowscy, autorzy poświęconej mu monografii, wydanej w zeszłym roku przez wydawnictwo Czysty Warsztat.
Wątpliwe jest, że współczesne polskie gwiazdy projektowania graficznego bezpośrednio inspirowały się twórczością supernowej sprzed niemal 100 lat. Dla nas bowiem Henryk Berlewi jako twórca reklam i wydawnictw, projektant i teoretyk jest niemal nieznany, podobnie zresztą jak cały obszar awangardowego projektowania graficznego w wykonaniu współczesnych mu artystów – Mieczysława Szczuki, Władysława Strzemińskiego. Wypełnienie tej luki, przepaści raczej, w stanie wiedzy o polskiej grafice projektowej to prawdziwie pionierska praca. Zresztą, gdzie się ta przepaść kończy, a gdzie zaczyna? Polska grafika użytkowa – zdaje się, że coś takiego, za wyjątkiem Polskiej Szkoły Plakatu, wcale nie istniało. Mało tego, że trzeba by tę białą plamę opisać, należałoby jeszcze zainteresować potencjalnych czytelników. A ci naturalni – studenci wydziałów projektowych, czy wyrośli z nich art-kierownicy – nie są skłonni do poszukiwań. Na żadnych zajęciach Akademii Sztuk Pięknych nie prowadzi się dyskusji o problemach projektowania, żadne nie wymagają poszukiwań wśród dotychczasowych rozwiązań, o badaniach historycznych – zapomnij!. Nie ma nawyku, nie ma potrzeby. Artysta sam sobie źródłem czystej kreacji.
Tymczasem, okazuje się, że historię mamy, i to fascynującą. Nasze przeszczęśliwe umiejscowienie geo-polityczne, chwała Kazimierzowi Wielkiemu i partyzantka wyssana z matczynego sutka. Oto Polak o żydowskich korzeniach, kształcony w Warszawie, Antwerpii i Paryżu, zaprzyjaźnia się w Warszawie z Rosjaninem El Lissitzkim, jedzie za nim do Berlina, gdzie wpada w towarzystwo ścisłej europejskiej awangardy: poznaje Theo van Doesburga, Ludwiga Miese van der Rohe, László Moholy-Nagiego. Pod wpływem tych znajomości dokonuje radykalnej zmiany w swoim oglądzie świata, porzuca idee syjonizmu, indywidualistyczny, symboliczny i ekspresyjny styl twórczości, zwraca się ku uniwersalizmowi, kolektywizmowi, prostocie i logice. Od Jung Idysz do Der Stürm, od symbolu do formy, od figury ku abstrakcji. To wszystko zwieńczone oryginalnym manifestem Mechano-Faktura wydanym w 1924 roku w Warszawie. Berlewi, dziecko swoich czasów, to artysta totalny – malarz, grafik, projektant okładek, broszur, reklam, scenografii i stoisk handlowych, eksperymentator, członek wielu grup artystycznych, w końcu teoretyk i krytyk sztuki. Ogromny zatem potencjał wpływu – nie ma w tym chyba przesady – na kształtujące się właśnie podstawy nowoczesnego państwa. Jednak w 1928 roku Berlewi wyjeżdża do Paryża, gdzie osiada na stałe, a w Polsce zostaje niemal zapomniany.
Jeszcze przed wyjazdem Berlewi kończy swe awangardowe poszukiwania, by wrócić do nich po 1957 roku, biorąc udział w wielu wystawach przedstawiających prekursorów sztuki abstrakcyjnej i poświęcając się popularyzacji ich idei. Na mitycznym Zachodzie po dziś dzień jest stawiany w jednym szeregu z całą tą śmietanką rewolucjonistów współczesnej sztuki. Zaczęło się w Galerie Creuse w Paryżu w 1957 roku, później było już Museum of Modern Art w Nowym Jorku w 1965, a w lutym 2010 gwasz Kontrasty Mechanofakturowe (1924) znalazł się na wystawie Van Doesburg and the International Avant-Garde: Constructing a New World w Tate Modern w Londynie, gdzie dzielił ścianę z pracami Jeana Arpa, Constantina Brancusiego, Pieta Mondriana, Francisa Picabii, nie licząc samego ojczulka Van Doesburga. A w Polsce, szczęśliwie, mamy Frankowskich (i Muzeum Sztuki w Łodzi).
Autorzy monografii sami są znakomitymi projektantami i hołd Berlewiemu składają również w swoich pracach graficznych, w tym szczególnie w postaci projektu kroju pisma FA Berlewi opartego na jego szablonowych literach z plakatu do wystawy prac mechanofakturowych w salonie samochodowym Austro-Daimler. Henryk Berlewi[1] zaś to nieco podręcznikowy zbiór i opis twórczości artysty, oparty na jego biogramie, uzupełniony osobistymi wypowiedziami i opiniami krytyków i przyjaciół. Za mało jak na biografię z tak bogatego życia, zbyt powierzchownie jak na analizę krytyczną – mimo wszystko jest to pozycja z ambicją tworzenia gruntu dla dyskursu o projektowaniu graficznym w Polsce. Fascynacja Frankowskich wpisuje się doskonale w zauważalny trend poszukiwań wyjścia z dżungli (postmodernizmu) przez powrót do mechanizmu (modernizmu). Temat roztrząsany w głośnych ostatnio wystawach Modernologie w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Modernizacje 1918-1939. Czas przyszły dokonany w Muzeum Sztuki MS2 w Łodzi, gdzie jednak z problemem nowoczesności starano się potykać – odkrywać wpływ idei modernistycznych na systemy polityczne i kulturę popularną, badać motywy zainteresowania nowoczesnością współczesnych twórców i pokazywać nowe sposoby odczytania jej założeń. Książka Frankowskich takiej refleksji nie niesie, a zdaje się, że również wśród projektantów graficznych pojawia się potrzeba wykonania dużego kroku wstecz, jak skoczek przed przeszkodą. Dzięki możliwości głębszego poznania się z Berlewim powstałaby szansa, że odbicie będzie wystarczająco mocne.
Perłą tej książki jest za to wybór tekstów artysty. Henryk Berlewi jawi się w nich jako przepełniony zachwytem nad nowymi możliwościami, ale też pełen agresji wobec burżuazyjno-nacjonalistycznego zaduchu panującego w Warszawie początku lat 20., rewolucjonista, „bojownik awangardy”. Jego bombą okazał się manifest Mechano-Faktura, a rytm linii i kół programowych gwaszy był jak pociągnięta z biodra, wykańczająca seria karabinu maszynowego. Okazuje się, że ówczesny stan napięcia da się odnieść do obecnej sytuacji, a proponowane rozwiązania i tendencje mają wiele wspólnego z wyborami wspominanych wcześniej współczesnych twórców. Berlewi odrzucał kaprysy artysty i wirtuozerię imitacji rzeczywistości, szukał syntetycznej formy poprzez schematyzację procesu twórczego i wykorzystanie podstawowych form geometrycznych. Unikając fałszywej iluzji przestrzeni, chciał powrócić do właściwej malarstwu dwuwymiarowości, jednocześnie poszukiwał w statycznym obrazie kolejnych wymiarów – ruchu i czasu. Stąd na jego projektach drgające, warstwowe rytmy precyzyjnych kształtów i liter, cięte kontrastami kierunków i mechanicznie tkanych faktur. Wszystko to w bezwzględnie ograniczonej, boleśnie surowej kolorystyce.
I ewidentnie odnaleźć tu można duchowe pokrewieństwo choćby z nowoczesną postawą Edgara Bąka. Autor okładki antologii Ludzie, miasta również ucieka przed indywidualistycznym gestem, odpowiedzialność za tworzenie projektów stara się zrzucić na narzędzia, którymi się posługuje, wykorzystując przynależną im formę, rezygnuje z czysto zdjęciowego czy ilustracyjnego materiału, zastępując trójwymiarową przestrzeń formami płaskimi bądź szablonowym zarysem. Zmultiplikowane kompozycje odrębnych od siebie płaszczyzn rozsadzają z kolei powierzchnię druku, przenosząc uwagę poza kadr, podkreślając abstrakcyjne znaczenie użytych składników – tekstów, layoutu, modeli. Tam, gdzie Berlewi z maszyną w głowie używał perforacji, Bąk z umysłem digitalnym ma pikselizację i raster stochastyczny, gdzie Berlewi abstrahował od prującego noc ekspresu Berlin-Warszawa na rzecz linii, koła i rytmu, Bąk nad splecionymi jedną siecią Brooklynem i Wolą przechodzi w płaską plamę, ramę i translację.
Tyle tylko że modernistyczna idea, mieląc człowieka na masę, nie mogła jednocześnie wychować świadomego odbiorcy. Nikłe pozostałości projektów Biura Reklama-Mechano, które Berlewi założył wspólnie z awangardowymi poetami Aleksandrem Watem i Stanisławem Bruczem, świadczą tak naprawdę o małym zainteresowaniu ich rozwiązaniami, niewielkiej liczbie zleceń i niemożności wykroczenia poza zaklęty krąg odbiorców twórczości wyższej. Podobnie szkoda, że nie-ludzkie projekty współczesne, te wszystkie minimale i op-arty, nie skuszą nas w sklepie i nie odwiodą od potrzeby udziału w przedstawieniu hiperrealizmu. Przecież się dłuży.
1Artur Frankowski, Magdalena Frankowska, Henryk Berlewi, Czysty Warsztat, 2009.
http://msl.org.pl/sztuka/article/61/pic,336http://fontarte.comhttp://edgarbak.infohttp://www.hakobo.art.plhttp://www.twozywo.art.pl
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.