Koczanowicz: Lewicowy wrzask i polityka kulturalna nowej władzy

Nowa władza odmawia prawa głosu tym instytucjom publicznym, które nie podzielają jej wartości, nawet jeśli służą całemu społeczeństwu i finansowane, są z pieniędzy wszystkich podatników.

16 grudnia 2015

Pierwsza kwestia, w której nowy minister kultury zabrał głos, dotyczyła teatru. A dokładniej spektaklu „Śmierć i Dziewczyna” na podstawie prozy Elfriede Jelinek w reżyserii Eweliny Marciniak w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Ministra, jak większości polityków i dziennikarzy jego obozu politycznego oburzyła wiadomość, że w spektaklu mają wziąć udział aktorzy grający w filmach pornograficznych. Warto zaznaczyć, że kiedy tydzień wcześniej na neofaszystowskiej demonstracji na wrocławskim rynku grupa ludzi (z których część również brała udział w demonstracjach pod teatrem) spaliła kukłę przedstawiającą Żyda, minister milczał – podobnie jak reprezentanci jego obozu politycznego. Widać informacja o tym, że w spektaklu mają pojawić się aktorzy porno, bardziej w oczach nowej władzy zagraża demokracji i powszechnie przyjętym obyczajom. Zmobilizowała ona środowiska prawicowe do tego stopnia, że ministerstwo wystosowało list skierowany do władz wojewódzkich zarządzających teatrem, w którym domagało się odwołania spektaklu. Zastrzeżono co prawda, że ministerstwo nie zamierza wprowadzić cenzury, ale „działalność placówki finansowanej ze środków publicznych, w tym rządowych, nie może przekraczać norm powszechnie w naszym społeczeństwie obowiązujących”. Pod listem podpisał się dyrektor finansowy ministerstwa.

List ten jest symptomatyczny dla myślenia nowej władzy o demokracji. Zawiera bowiem przekonanie, że cenzurą nie jest próba ograniczenia wolności wypowiedzi artystycznej w imię powszechnych norm obowiązujących w społeczeństwie. Autor listu mówi więc, że nie chce stosować cenzury, ale wolność słowa musi mieścić się w ramach przyjętych norm. Oczywiście zastrzega, że chodzi o instytucje dofinansowywane z publicznych pieniędzy. Problem w tym, że „powszechnie przyjęte normy” jest mglistym i ogólnym pojęciem, a orzekanie o tym, co jest ich przekroczeniem pozostawia w zupełności ministerstwu. Natomiast argument o finansowaniu ze środków publicznych może dotyczyć w praktyce prawie wszystkich instytucji kultury i uczelni państwowych, a nawet organizacji pozarządowych, które korzystają z grantów czy dotacji. Innymi słowy nowa władza odmawia prawa głosu tym instytucjom publicznym, które nie podzielają jej wartości, nawet jeśli służą całemu społeczeństwu i finansowane są z pieniędzy wszystkich podatników.

Czytaj najnowsze wydania Res Publiki: o władzy pieniądza, napięciach na granicach Europy i miejskiej polityce migracyjnej. Wszystkie dostępne są na stronie naszej księgarni

3-okladki-zima-20151

Taka strategia, którą za dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu Krzysztofem Mieszkowskim można nazwać cenzurą ekonomiczną, stała się narzędziem uciszania krytycznych głosów na Węgrzech pod rządami Victora Orbana – wzoru dla części polskiej prawicy. Tego samego dnia, w którym grupa działaczy prawicowych próbowała zablokować premierę we Wrocławiu w Teatrze Powszechnym, w Warszawie, w ramach bloku tematycznego Krzyczcie!, odbywał się pokaz spektaklu pt. Loser w reżyserii Árpáda Schillinga. Węgierski reżyser błyskotliwie pokazywał w nim różne strategie funkcjonowania artystów tworzących sztukę krytyczną, którzy nie mogą już znaleźć pieniędzy w kraju. Inicjatywy finansowane ze środków zagranicznych, władza, która kontroluje większość mediów, określa tam mianem wrogiej propagandy. Sam reżyser, mimo, że jest jednym z najwybitniejszych węgierskich artystów, musiał zawiesić działalność swojej grupy i pracuje przeważnie za granicą. W czasie debaty, która odbyła się po spektaklu Schilling wskazał, że głównym narzędziem dyscyplinowania artystów stała się akademia powołana na mocy nowej konstytucji, do której przynależność gwarantuje dostęp do publicznych pieniędzy, jednocześnie wymuszając przynajmniej deklaratywną lojalność wobec rządu.

Obawiam się, że opowieść Schillinga naświetla cel, który kryje się pod przytoczonymi wcześniej lakonicznymi słowami z listu wysłanego przez ministerstwo. W całej debacie nie chodziło przecież o aktorów porno, ale o demonstrację siły i zdecydowania w realizacji koncepcji kultury nowej władzy. W ramach tej koncepcji to politycy określać chcą to, czym zajmować się mają artyści i jakie są granice ich wypowiedzi. Tymi granicami są wartości wyznawane przez obóz rządzący, które, jak zakładają jego reprezentanci, wyznają wszyscy obywatele i stąd pochodzi legitymizacja ich władzy. Dlatego w imię tych wartości mogą posunąć się do pewnej cenzury, której tak jednak nie nazwą, nawet, jeśli będzie ostrzejsza i bardziej podstępna niż jej jawna forma.

Przykładem tego myślenia jest artykuł nowej wiceminister kultury ds. teatrów i edukacji artystycznej Wandy Zwinogrodzkiej, pt. Budowanie wspólnoty. Prawicowa publicystka deklaruje w nim, że państwo nie powinno nic cenzurować, żeby w następnym zdaniu dodać zastrzeżenie, że państwo może się jednak bronić w wojnie kulturowej. Kto zagraża państwu? Żeby na to odpowiedzieć, wiceminister kultury przywołuje debatę, która rozpętała się wokół obchodów 250-lecia teatru publicznego w Polsce, w ramach której część środowiska o bardziej konserwatywnych poglądach oburzyło się, że nie użyto przymiotnika „narodowy”. Zdaniem Wandy Zwinogrodzkiej ujawniły się wówczas dwie koncepcje kultury. Pierwsza, w oczach nowej wiceminister konfliktogenna, polega na rekonstrukcji tożsamości narodowej wedle wzorów poprawności politycznej, druga zaś na umacnianiu wspólnoty, której narzędziem jest państwo. Polityka kulturalna, którą postuluje nowa wiceminister polega na wspieraniu i upowszechnianiu sztuki służącej wspólnocie narodowej. Jednak podobnie jak z wartościami i normami podzielanymi przez większość społeczeństwa, wspólnota narodowa i jej interes określają politycy nowej władzy, a krytykowanie ich jest zamachem na tę wspólnotę. Wszelkie kroki rządzących są tylko samoobroną. Wanda Zwinogrodzka pisze:

Żeby zmniejszyć dezorientację odbiorców, nakłonić ich do wyboru propozycji wzmacniających polską wspólnotę, trzeba stworzyć narzędzia waloryzacji i selekcji oferty kulturalnej, tj. starannie przemyślany system konkursów, stypendiów, nagród, grantów i priorytetów, które nie są – jak teraz – przypadkowym rezultatem partyjnych upodobań i koteryjnych nacisków, ale wyrazem świadomej, dalekowzrocznej koncepcji ochrony polskiej spuścizny duchowej i promocji własnej kultury. Zwłaszcza kultury wysokiej, która na współczesnym targowisku artystycznej próżności sprzedaje się najgorzej.

Rozwijając tę myśl, cenzura ekonomiczna, o której pisałem wcześniej jest dla nowej wiceminister tylko formą obrony wspólnoty i państwa. Kim jednak są ci zwolennicy poprawności politycznej, którzy czynią zamach na tożsamość narodową? W polu teatru, którym nowa wiceminister ma się zajmować, określiła ich w innym artykule pt. Na ziemi jałowej. Odpowiedziała w nim na wezwanie Jana Klaty, aby prawica, zamiast demonstracji, odpowiadała na teatr krytyczny własnymi spektaklami. Wanda Zwinogrodzka pouczyła dyrektora Teatru Starego w Krakowie, że teatr polityczny jest wynalazkiem lewicowym i rewolucyjnym, który nazywa pod koniec tekstu „lewicowym wrzaskiem”. Wrzaskiem zagłuszającym drugą stronę konfliktu wojny kulturowej, mogącej przemówić w języku sztuki wyłącznie w odpowiednim klimacie duchowym. Klimat ten możliwy jest tylko, gdy widzowie oraz twórcy poznają i docenią wspólną tradycje. By to osiągnąć konieczne jest zdaniem nowej wiceminister uciszenie „lewicowego wrzasku”, do którego zaliczyła chociażby Brechta i Meyerholda, ale też Leona Schillera czy Kazimierza Dejmka.

Nowa wiceminister występuje w tych słowach przeciwko znaczącej części historii teatru, kompletne ją deprecjonując w imię niezgodności ideologicznej. Niepokojące jest to, że Wanda Zwinogrodzka dobrze zna historię teatru – robi więc to świadomie. Stara się dać jasno do zrozumienia, że nowa władza, której stała się reprezentantką, nie cofnie się przed niczym w „wojnie kulturowej”. Nie ważne zresztą, ile władzy zbiorą w swoich rękach rządzący i jak dalekie ingerencje w wolność wypowiedzi artystycznej przeprowadzą – wśród jej przedstawicieli zawsze silne będzie poczucie, że są ofiarami ataku konfliktowych zwolenników poprawności politycznej, którym należy dawać odpór w kolejnych krokach dokonywanych w imię wspólnoty narodowej, powszechnych wartości czy innego eufemizmu na jedyny słuszny światopogląd.

W tym kontekście trudno wierzyć w bezstronność audytu pracy artystycznej Teatru Starego w Krakowie, który zarządziło ministerstwo. Tym bardziej, że kilka dni po informacji o jego rozpoczęciu w prawicowej prasie ukazał się list otwarty domagający się odwołania dyrektora krakowskiego teatru. Warto również zauważyć, że audyt ma polegać na oglądaniu rejestracji, co w przypadku teatru jest dość karkołomną decyzją wskazującą raczej na potrzebę szybkiego efektu, niż solidnej analizy. Działania te bez wątpienia wymierzono w postać Jana Klaty. Nie zarządzono przecież audytu pracy artystycznej żadnych innych instytucji kultury podległych ministerstwu, ani nie podano uzasadnienia dlaczego padło akurat na krakowski teatr. Jan Klata, mimo że ustąpił skrajnej prawicy i odwołał próby do spektaklu Olivera Frljicia Nie-boska Komedia. Szczątki, stał się dla polskiej prawicy symbolem przejęcia głównego nurtu teatru przez siły krytyczne, głównym przedstawicielem „lewicowego wrzasku” w miejscu uświęconym tradycją. Obawiam się, że gdy za sprawą ministerstwa cały ten lewicowy wrzask w końcu zamilknie, to w polskiej sztuce zalegnie grobowa cisza.

Fot. Kevin Jaako | Flickr

Tadeusz  Koczanowicz

student Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych oraz Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.