Biblioteka
Darmowe
Jaki kraj, taki lider? – RPN 1/2025
22 maja 2025
12 marca 2014
Na tegorocznym szczycie ekonomicznym w Davos Thomas Campbell, dyrektor The Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, powiedział: „dyskusja o przemyśle kultury musi zostać przeniesiona na głębszy, socjoekonomiczny poziom. Musimy opisać naszą sprawę za pomocą wskaźników, tak, by była sformułowana w języku zrozumiałym dla przedsiębiorców”*. Czy takie podejście sprawdza się w polskich warunkach? Poprosiliśmy o komentarz kilkoro przedstawicieli ważnych instytucji sztuki w Polsce.
Zapytaliśmy o to, jak odnoszą się do kwestii komunikacji z przedsiębiorcami i czy uważają, że koniecznie muszą w tym celu ujmować swoją działalność w – zakładamy wyjściowo im obcym – języku świata biznesu.
dyrektorka Biura Wystaw Artystycznych w Tarnowie
Trudno mi dziś wyobrazić sobie swoją instytucję bez biznesowych partnerów. Po pierwsze, ze względów budżetowych, spory zastrzyk naszego skromnego podstawowego budżetu w latach ubiegłych pochodził ze źródeł biznesu. W porównaniu ze wszystkimi innymi grantami, pieniądze pochodzące z tego źródła są przekazywane są w sposób, powiedzmy, najbardziej elegancki, obdarowujący beneficjenta dużym zaufaniem. W porównaniu do innych, państwowych i zagranicznych, programów, dotacje prywatne są najmniej wymagające w kwestii rozliczeń oraz najbardziej elastyczne. Umożliwiają też realizację inwestycji. Zdarzały się nam partnerstwa biznesowe, w których nasze projekty niemal w stu procentach pokrywały się z historią i strategią firm. Taka współpraca bywa bardzo owocna i satysfakcjonująca dla obu stron. Bardzo też cenimy sobie długoletnią współpracę z poszczególnymi partnerami.
Rozumiem, że świat biznesu posługuje się zupełnie innymi opisami i wskaźnikami niż kultura. Osobiście nie mam nic przeciwko specjalnym opracowaniom, które umożliwiałyby sferze biznesu łatwiejszą weryfikację działań kultury. Mogłyby w bardziej przystępny sposób przedstawiać cele, efekty i konsekwencje wspólnych działań.
zastępca dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie do spraw komunikacji i rozwoju
Muzea, jak wszyscy, uczestniczą w grze o pieniądze. Jesteśmy w dość przełomowym czasie, bo od lat dziewięćdziesiątych, od kiedy „turbokapitalizm” się nakręcał, próbowano wprowadzić muzea sztuki współczesnej do głównego nurtu gospodarki. Miały być częścią przemysłu rozrywkowego, i, szerzej – „gospodarki czasu wolnego”. Te wielkie, nowo zbudowane muzea miały legitymizować fikcję, że turbokapitalizm prowadzi do poszerzenia czasu wolnego. Wraz z nadejściem kryzysu, ten model stanął jednak pod znakiem zapytania.
Czy wszystkie instytucje kultury są częścią tego mechanizmu? Na pewno nie, ale duża ich część – jak najbardziej. Nie ulega wątpliwości, że wielkie muzea amerykańskie to korporacje, których warunkiem istnienia jest legitymizowanie system. Żadne z nich nie może pozwolić sobie na przykład na wprowadzanie perspektywy krytycznej, bo podcinałoby to gałąź na której wszystkie siedzą. Wielkie muzea i wielkie kolekcje sztuki powstały dzięki pieniądzom kapitalistów – przekazywali je społeczeństwu, bo nie wiązało się to z ryzykiem, że ktoś będzie zadawał niewygodne pytania.
Doświadczenia anglosaskie są nieprzekładalne na praktykę Europy Środkowej i Wschodniej, gdzie prywatne fortuny dopiero powstają. Musi minąć sporo czasu, pewnie pokolenie, aż ich właściciele poczują potrzebę „zrewanżowania” się społeczeństwu, aż staną się filantropami. Ale to jest proces już trwający w Polsce – niedługo pewnie takie inicjatywy staną się widoczne.
W Polsce jesteśmy wciąż przyzwyczajeni do sytuacji, w której etos instytucji kultury nie pozwala jej na aktywne działania na rzecz pozyskania pieniędzy prywatnych. W warunkach anglosaskich i europejskich szerokie kontakty biznesowe instytucji kultury są absolutną normą. Do zakresu obowiązków pracowników merytorycznych należy spotykanie się z potencjalnymi sponsorami, oprowadzanie ich po wystawach, jadanie z nimi kolacji.
Kwestia roli muzeów w rozwoju gospodarczym, w rozwoju przemysłów kreatywnych została zauważona w latach 90. Z tym wiązało się masowe powstawanie muzeów pod na całym świecie, bo przesadnie uwierzono w „efekt Bilbao”. Doszło do wzmocnienia instytucji kultury jako ośrodków nowej gospodarki, która przyjdzie po dezindustrializacji – przemysłów kreatywnych, przemysłów kultury. Jednak staramy się zachowywać perspektywę krytyczną i wiemy, że bardzo wiele z tych zaklęć dotyczących wpływu przemysłów kreatywnych na rozwój gospodarczy i społeczny to wciąż tylko hipotezy. Na obszarach zdezindustrializowanych trudno jest przywrócić poziomy zatrudnienia sprzed dezindustrializacji, przemysły kreatywne nie wchłaniają wszystkich.
Przeznaczeniem kultury i instytucji kulturalnych w Europie Środkowej i Wschodniej, w Polsce, jest bycie finansowanymi w przeważającej mierze przez państwo. Tutaj zakres sponsoringu jest niewielki, raczej pomijalny. Gospodarka mało innowacyjna nie dostrzeże w kulturze partnera, bo to odległe od siebie światy – kultura w Polsce jest w światowej czołówce, a polska gospodarka należy do najmniej innowacyjnych w Europie.
Muzeum jako instytucja nowa, rozwijająca się od zera, próbuje różnych możliwości – jesteśmy bardzo otwarci na oczekiwania naszych potencjalnych sponsorów czy mecenasów. Tłumaczymy, że przecież współpraca może za każdym razem być czymś innym, wymyślonym wspólnie, tak, by spełniać oczekiwania obu stron. Czasem to się udaje. Ale korporacje, które działają jak wielkie biurokracje, są trudnym partnerem. Łatwiej jest zachęcić osoby prywatne, czy też firmy prywatne, niż giełdowe spółki. Tu decyzje zależą od osobistych pasji, zainteresowań właścicieli, łatwo z nimi być w bezpośrednim kontakcie, łatwiej porozumiewać się i wychodzić naprzeciw ich oczekiwaniom.
Stąd ten kilkukrotny sukces Towarzystwa Przyjaciół Muzeum, grupy entuzjastów, w zebraniu sporych kwot na zakup dzieł sztuki do naszej kolekcji. Dobrze mieć jednak świadomość, że te kwoty są niczym w porównaniu na przykład do cen samochodów, jakie tu dookoła nas co chwilę przejeżdżają. Za naszymi oknami parkują samochody warte po pół miliona złotych. Więc to, że udało się zebrać 125 tysięcy na zakup jednego z najbardziej znanych polskich dzieł sztuki, i to przy wielkim wysiłku i zaangażowaniu wielu osób, pokazuje tylko skalę problemu.
doktor ekonomii, Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej
Przez cały okres funkcjonowania OFSW interakcja z biznesem nie miała miejsca. W naturalny sposób koncentrujemy się na współpracy i negocjowaniu problemów istotnych dla środowiska sztuki w obrębie środowiska instytucjonalnego i politycznego – decyzyjnego. To, co w dłuższej perspektywie jest mocno niepokojące, to właśnie upodabnianie się praktyk części sektora publicznego do schematów komercyjnych. Możemy to obserwować na wielu poziomach: od zmian standardów zatrudnienia i współpracy poprzez style komunikacji i zarządzania aż do całkowicie patologicznych sytuacji, kiedy w wyniku przetargu zostaje wyłoniona firma komercyjna, aby zarządzać publiczną instytucją wystawienniczą.
W naszym peryferyjnym kontekście istnieje bardzo silna potrzeba wskazania na jasną granicę oddzielającą sektor publiczny od sfery komercyjnej. Misja tego pierwszego jest zdecydowanie bardziej złożona i wielowymiarowa niż biznesowa reprodukcja akumulacji, która w naszym lokalnym kontekście została wręcz usakralizowana.
Należy wziąć pod uwagę, że w tradycji anglosaskiej istnieje szereg regulacji określających zakres wsparcia fiskalnego dla tzw. „inwestycji w kulturę”, czyli transakcji sponsoringowych i donacji na rzecz instytucji sztuki. Ma to głębokie historyczne uwarunkowanie, które sięga XIX wieku, gdy pierwsze muzea powstające w amerykańskich miastach były obmyślone jako narzędzie selekcji klasowej. Służyły budowaniu tożsamości i wizerunku ówczesnych beneficjentów gwałtownego uprzemysłowienia. Ten sposób myślenia na szczęście nigdy w Europie się nie przyjął, dlatego zdecydowanie łatwiej nam patrzeć na sztukę i – trochę życzeniowo – na misję instytucji, w kategoriach umacniania podmiotowości politycznej, a nie segregacji klasowej.
Świat sztuki – również lokalny, polski – jest częścią zdecydowanie szerszej globalnej struktury. Obejmuje ona nie tylko pole sztuki, ale wielość relacji wymiany, podległości, uzależnienia. Sztuka nie odegrała istotnej roli w ramach procesów transformacji i stabilizowania nowego porządku ekonomiczno-społecznego, ale działania niektórych artystów tworzą genialny materiał dokumentujący ostatnie dwie dekady. Nigdzie sztuka nie jest elementem „zrównoważonego rozwoju”, ale jej sens nie leży w bezpośredniej sprawczości, ile raczej w rozwijaniu kompetencji związanych z obserwacją.
dyrektorka Zachęty Narodowej Galerii Sztuki
Zgadzam się, że nie można skazywać się, czy też skazywać „kultury” na przynależenie do kategorii entertainment, rozrywki. Tak jak nie powinno się widzieć jej wyłącznie w kategoriach przemysłu, nawet kulturalnego.
Wierzę w istnienie języka wspólnego dla nas wszystkim, w całej naszej różnorodności. Wierzę, że kultura i biznes przekonały się, że czasem najciekawsze zjawiska pojawiają się przy rozformatowywaniu, a nie przy dopasowywaniu się do ustalonych formatów.
Z wypowiedzi uczestników polskiego obiegu sztuki wyłaniają się dwa zasadnicze wątki. Po pierwsze, język opisu kultury i jego rola w kształtowaniu tego obiegu, czy też modelu funkcjonowania. Czy rzeczywiście da się poprawnie opisać rozwój sztuki i jej rolę w kulturze metodami badań ilościowych?
W Polsce patrzymy na sztukę używając paradygmatu modernistycznego, który podkreśla autonomiczną pozycję sztuki. Jeżeli w ogóle mówi się o roli sztuki w społeczeństwie, to nadawana jest jej funkcja wiodąca, inicjująca zmiany. Niezależnie od relacji z „biznesem” duża część środowiska artystycznego wydaje się przeciwna dążeniu do opisania działalności artystów i obiegu sztuki za pomocą pojęć ze słownika ekonomii. Konieczność wykazania znaczenia sztuki za pomocą wskaźników budzi opór i obawy.
Druga sprawa to kwestia komunikacji instytucji z biznesem, pozyskiwania sponsorów i opisu tego, jakie korzyści z tej współpracy wynikają. Wydaje się, że dla polskich instytucji wciąż jest to bardziej potrzeba i wyzwanie, niż temat do krytycznej debaty. Żadna z instytucji kultury do tej pory nie została „kupiona” czy „obrandowana”. Związane z konkretnymi firmami czy mecenasami są głównie przedsięwzięcia prywatne, które cieszą się zresztą dużym uznaniem. Wprowadzanie prywatnych środków do finansowych krwoobiegów publicznych instytucji jest postrzegany jako szansa, a nie zagrożenie.
Wyraźnie brakuje rozwiniętych mechanizmów włączania instytucji artystycznych w mechanizmy zewnętrznego finansowania. Ma to dwojakie skutki. Z jednej strony wciąż uniemożliwia pozyskanie znaczących środków finansowych, z drugiej pozwala pracownikom tych instytucji na stosowanie krytycznej perspektywy. Powiązanie podstawy budżetu instytucji ze źródłami państwowymi umożliwia też większy, bardziej demokratyczny nacisk na sposób ich funkcjonowania. Czy w Stanach Zjednoczonych możliwy byłby strajk artystów żądających wyższych honorariów?
Z drugiej strony całość obiegu sztuki (by nie użyć słowa „rynek”) wydaje się wciąż w Polsce zbyt mała, żeby można było tworzyć ogólne modele i opisy liczbowe bez narażania się na poważny błąd badawczy. To wciąż pojedyncze przypadki, indywidualne sytuacje, często związane ze specyfiką poszczególnych projektów, instytucji, lokalizacji.
Doświadczenia wielkich muzeów amerykańskich są zupełnie inne, raczej nie porównywalne do polskich realiów. Roczny budżet The Metropolitan Museum of Art wynosi około 400 mln dolarów. Finansowany jest w bardzo złożony sposób: do źródeł finansowania należą m.in. odestki od ogromnego kapitał, wsparcie prywatne, dotacje, inwestycje.
Z polskiego punktu widzenia omawianie roli sztuki w kreowaniu zrównoważonego rozwoju, z kieliszkiem szampana w ręku, na przyjęciu po konferencji, wydaje się wciąż ironicznym obrazkiem. Niemniej jednak kwestia języka komunikacji i opisu – który wyznacza w pewnym sensie również miejsce i sposób traktowania sztuki w społeczeństwie – jest ważna zarówna dla środowiska twórców, jak i instytucji sztuki.
*Discussion of the culture industry needs to be involved at a deeper, socioeconomic level. We need to make our case with metrics, framed in a language that businessmen understand. (The New York Times)
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.