Komentarze
Polityka
Strona główna
Świat
Zmęczeni zwycięstwami
29 kwietnia 2025
13 lipca 2015
Antysystemowość” to jedno z najpopularniejszych słów niedawnej kampanii prezydenckiej i wygląda na to, że będzie nim też przy okazji wyborów parlamentarnych. Choć w trakcie kampanii media całego politycznego spektrum obficie operowały kategoriami systemowości i antysystemowości, to odbywało się to w sposób pozbawiony jakiejkolwiek pogłębionej analizy tych pojęć.
Spośród dziesięciorga kandydatów na prezydenta aż sześciu albo nawet siedmiu określanych było tym mianem. Największym “antysystemowcem” okrzyknięto Pawła Kukiza, a Andrzej Duda wygrał w drugiej turze z Bronisławem Komorowskim właśnie dzięki “antysystemowym” wyborcom. Ten z kolei krytykowany był za to, że w ostatniej fazie kampanii nie okazał sięwiarygodny jako “antysystemowiec”.
Najczęściej używano tych pojęć bezrefleksyjnie, przejmując definicje ukute w kampanii Pawła Kukiza, gdzie “system” oznaczał “partiokrację”, czyli władzę w rękach klasy oderwanych od rzeczywistości, zawodowych polityków największych partii, grających w swoją grę i nieprzejmujących się losem zwykłych ludzi. Problem w tym, że tak rozumiane pojęcie “antysystemowości” ma nikłą wartość analityczną. Wielokrotnie wiedzieliśmy już, jak tak definiowana może zostać przejęta przez każdą partię niebędącą obecnie u władzy, jedynie pod warunkiem umiejętnego zastosowania mechanizmu mobilizacji afektywnej.
Udawało się to Januszowi Palikotowi, a później Januszowi Korwin-Mikkemu. Wielokrotnie czyniła tak Prawo i Sprawiedliwość, która być może dzięki temu już wkrótce stanie przed szansą konstrukcji własnego rządu. “Antysystemowość” zostaje w ten sposób zredukowana do pojedynku największych partii – “antysystemowy” jest każdy, kto krytykuje aktualną władzę. Tym samym społeczny “bunt” i niezgoda na istniejący krajobraz polityczny rozpływa się w istniejącym układzie sił i doprowadza raczej do korekty obsady, a nie zmiany scenariusza. To, co nowego w Kukizie, to jego zapewnienia, że ma on receptę na przełamanie “partiokracji” – jest nią zmiana ordynacji wyborczej na jednomandatową.
Ciemna strona Zielonej Wyspy
Zmęczenie obecną klasą polityczną jest widoczne wyraźniej niż kiedykolwiek. Świadczy o tym nie tylko niebywale wysoki wynik Pawła Kukiza, ale także jedno z największych w ostatnich latach tąpnięć na rodzimej scenie politycznej – manifestującej się chociażby poprzez marginalizację SLD i PSL, ucieczkę elektoratu Platformy, czy wyrastające w ostatnim czasie nowe inicjatywy polityczne (takie jak Razem i NowoczesnaPL).
Skąd wzięła się więc ta dezaprobata dla elit politycznych? Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być we względnym porządku. Polska gospodarka od piętnastu lat cieszy się nieprzerwanym wzrostem gospodarczym. W latach największego od dekad kryzysu finansowego byliśmy jedyną „zieloną wyspą” w Europie – według analiz Banku Światowego od roku 2000 wartość bezwzględna polskiego PKB wzrosła około trzykrotnie. Co więcej, patrząc zarówno na polskie (GUS) jak i międzynarodowe dane (Bank Światowy) nie wydaje się, żeby zostało to okupione wzrostem nierówności dochodowych, które od około 2004 r. podlegają stabilizacji, a współczynnik Giniego dla Polski według Banku Światowego (2015) wynosi ok 0,33 (blisko średniej dla krajów OECD). Nasuwa się pytanie: skoro faktycznie jest nam tak dobrze, to skąd to niezadowolenie?
Praca, głupcze!
Od lat rozmaici “eksperci” polityków głównego nurtu przekonują, że płace pracowników są niskie, ponieważ polska gospodarka jest nieefektywna, zapóźniona, słaba. Stosując tę logikę, należałoby przyjąć, że wraz ze wzrostem produktywności powinny wzrosnąć także wynagrodzenia. Niestety niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością.
Fot. Pictures of Money/Flickr/CC
W latach 2001-2012 wydajność pracy w Polsce rosła w tempie 3,3 proc. w skali roku, co jest świetnym wynikiem na tle wszystkich krajów UE. Jednocześnie wzrost płac nad Wisłą w tym samym okresie to jedynie 0,9 proc. Co to oznacza? Jako społeczeństwo produkujemy coraz więcej i coraz lepiej, ale zyski z tego czerpie coraz mniejsza grupa ludzi. Inaczej mówiąc: model rozwojowy, w którym funkcjonujemy, stymuluje wzrost rozwarstwienia i nierówności. Są powody by sądzić, że oficjalne statystyki, jakie posiadamy na temat płac najbogatszych Polaków, są niekompletne i wypaczają faktyczny obraz sytuacji.
Po pierwsze, jesteśmy krajem, w którym umowy cywilnoprawne (czyli tzw. ‘śmieciówki’) to popularna forma zatrudnienia nie tylko wśród najbiedniejszych, ale także tych najbardziej zamożnych. W tej formie często otrzymują wynagrodzenia najlepiej opłacani polscy menedżerowie. Przedsiębiorcy często dużą część dochodów rozliczają jako koszty uzyskania przychodu (co wymyka się statystykom), a duże firmy rozwiązują kwestie zbyt wysokich wynagrodzeń na drodze “optymalizacji podatkowej”. Co więcej, struktura krajów pochodzenia kapitału w dochodowych sektorach gospodarki powoduje, że często trudno jest określić, gdzie trafia ogromna część wypracowanej wartości dodanej. Często nie zostaje ona w Polsce, a transferowana jest do innych krajów, w których zarejestrowane są największe firmy lub ich właściciele. Sprawia to, że rzeczywiste rozpiętości dochodowe mogą wyglądać inaczej, niż przedstawiają to oficjalne dane.
Należy także pamiętać, że nierówności dochodowe są czymś innym niż nierówności majątkowe. Te drugie mają na ogół charakter międzypokoleniowego transferu kapitału i mają kluczowe znaczenie w utrwalaniu istniejącej struktury społecznej. Ktoś, kto dziedziczy mieszkanie, jest w zdecydowanie lepszej sytuacji niż osoba, która to samo mieszkanie musi kupić, nawet jeśli obie zarabiają dokładnie tyle samo. Sytuacja na rynku nieruchomości – względnie wysokie ceny czynszów przy praktycznie nieistniejącej polityce mieszkalnictwa komunalnego, ma ogromny wpływ na sytuację majątkową Polek i Polaków, konsumując znacznie powyżej 20 proc. ich dochodów(wg. danych Eurostatu zajmujemy pod tym względem niechlubne, drugie miejsce w UE).
Według danych Polsko Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej 11 proc. zatrudnionych w Polsce to tak zwani “pracujący ubodzy”, czyli ludzie, którzy nie są w stanie zapewnić sobie minimum egzystencji, mimo podejmowanej pracy i otrzymywanego z niej wynagrodzenia. Odsetek ten jest w Polsce najwyższy spośród wszystkich krajów europejskich. Według danych KE Polska jest jednym z kontynentalnych “liderów” także jeśli chodzi o procent pracowników pracujących za płacę minimalną.
Kolejną kwestią jest ograniczanie praw pracowniczych i uelastycznienie zasad zatrudnienia. Na umowach okresowych pracuje 27 proc. Polek i Polaków (Eurostat), co znacząco utrudniają podjęcie decyzji o życiowej stabilizacji, założeniu rodziny, nie mówiąc już o inwestycjach. Co więcej, około połowy polskich przedsiębiorców, a więc osób często wskazywanych jako “wygranych transformacji”, prowadzi swoją działalność z konieczności – inaczej mieliby problem z uzyskaniem jakiejkolwiek pracy (co potwierdzają badania m.in. Global Entrepreneurship Monitor). Emigracja zarobkowa, niski poziom dzietności oraz nawet małe zaangażowanie w życie społeczne, czy niski poziom zaufania społecznego to tylko niektóre ze skutków takiego stanu rzeczy.
W związku z powyższym – i trudno się temu dziwić – coraz więcej Polaków negatywnie ocenia nasz system gospodarczy. W latach 2009-2014 społeczne niezadowolenie ze sposobu funkcjonowania gospodarki w Polsce wyraźnie rosło. W 2014 roku ponad połowa Polaków wyraziła dezaprobatę dla rodzimego systemu ekonomicznego (CBOS 2014). Problemem jest także polaryzacja opinii o polskiej gospodarce. W 2000 r. jedna trzecia społeczeństwa nie potrafiła ocenić wolnego rynku na skali “dobry – zły”, jednak w 2014 r. było to już niewiele ponad 10 proc. (CBOS 2014).
Podział społeczeństwa w kwestii oceny panującego ustroju ekonomicznego wynika w dużym stopniu z osobistych doświadczeń. Osoby pracujące wiele lat w ramach patologicznych stosunków pracy, opartych na krótkoterminowych umowach cywilnoprawnych, mają inny obraz stanu ekonomii niż członkowie zarządów spółek giełdowych. To jednak głos tych drugich dominuje w medialnej i eksperckiej dyskusji o polskiej gospodarce. Tymczasem prawie 80 proc. Polaków uważa, że w naszej rzeczywistości gospodarczej zwykli ludzie biednieją, a wzbogaca się tylko wąska grupa na górze drabiny społecznej (CBOS 2014). I choć nie widać tego na poziomie liczb bezwzględnych, to relatywnie, w porównaniu z najbogatszymi, tak właśnie się dzieje.
Którędy droga?
W demokratycznym porządku elity polityczne są i powinny być naturalnym obiektem obywatelskiej oceny i wyborczego werdyktu. Aktualna władza obarczana jest odpowiedzialnością za stan całego państwa, w szczególności za stan sytuacji gospodarczej jego mieszkańców. W świetle wyżej wymienionych faktów narastająca ostatnio niechęć do rządzących wydaje się uprawniona. Jednak zbyt często krytyka ta wymierzona jest wprost w polityków, a zbyt rzadko w rozwiązania instytucjonalno-prawne, które krytykowani politycy proponują. Trendy te nie odwrócą się dopóty, dopóki podstawowe kwestie przedstawione powyżej nie zostaną poruszone.
Można dyskutować o zmianie ordynacji wyborczej, metodach finansowania partii politycznych, czy innych rozwiązaniach sprzyjających chociaż częściowej wymianie klasy politycznej. Jednak żaden z tych sposobów nie pomoże, jeśli nie wykształcimy w debacie publicznej zwyczaju prowadzenia rzeczowych rozmów o rozwiązaniach ekonomicznych i społecznych. Rozmów, których było jak na lekarstwo w trakcie kampanii prezydenckiej. Kandydaci ograniczyli się do kilku ogólnikowych, czasem wręcz populistycznych sformułowań, a prowadzący debaty telewizyjne dziennikarze zdawali się być nimi kompletnie niezainteresowani, aby nie powiedzieć: nieprzygotowani.
Można było argumentować, że prezydent ma znikomy wpływ na kształt polskiej gospodarki. Jednak w nadchodzących wyborach parlamentarnych nie będzie można już używać tego wytłumaczenia. Miejmy nadzieję, że kluczowe debaty będą się wtedy toczyć nie tylko wokół pomysłów na zmianę ordynacji wyborczej.
Już wkrótce, na stronie www.kalecki.org dostępny będzie raport Fundacji Kaleckiego pt. „Społeczna akceptacja kapitalizmu w Polsce”.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.