Komentarze
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Co dalej z kulturą Rosji?
19 kwietnia 2025
25 marca 2011
Pierwszy błąd: roczniki, o których mowa w artykułach, to nie jest wyż demograficzny. Obecni dwudziestolatkowie urodzili się w latach, gdy współczynnik dynamiki demograficznej wynosił średnio 1.5 — oznacza to, że na jeden zgon przypadało półtora żywego urodzenia. Dla porównania, w latach 1980–1985 ten sam współczynnik był o jedną trzecią wyższy i wynosił średnio 2. [źródło – plik Excel]
Fakty o bezrobociu: stopa bezrobocia w IV kwartale 2010 r., w grupie wiekowej 25-34 lata (czyli urodzeni 1976–1985) wynosi 9,7%. Za to w grupie wiekowej 20-24 lata (czyli urodzeni 1986-1990) wynosi 22,5%. Rzeczywiście dużo, bo ponad dwukrotnie więcej niż w pokoleniu wyżu. Ale czy to już czas na lamentowanie, że nie ma pracy dla młodych?
Mówienie o braku pracy bierze się z zasadniczego pomieszania pojęć sankcjonowanego powszechnie przez uzus językowy. Mówi się, że pracownik dostaje pracę, a pracodawca ją daje. Ale de facto to pracownik daje, świadczy, sprzedaje pracę, która jest towarem, natomiast pracodawca ją dostaje, kupuje — pracodawca za nią płaci. Powiedzieć, że jedna czwarta młodych Polaków nie ma pracy to nic innego, jak powiedzieć, że jedna czwarta młodych Polaków albo nie potrafi wytworzyć atrakcyjnego produktu w postaci pracy, którą kupią pracodawcy, albo nie potrafi znaleźć sobie na nią klientów.
Źródeł tych dwóch problemów można upatrywać w kilku faktach, które jak na razie pomija się milczeniem.
W 1999 roku reforma edukacji przyniosła pokoleniu uczniów urodzonych po 1985 roku nowy wynalazek: gimnazjum i testy gimnazjalne warunkujące wstęp do nauki w liceum. Zniesiono wewnętrzne systemy rekrutacji do liceów (egzaminy pisemne, rozmowy wstępne), za to przyjęcie do szkoły średniej zostało uzależnione od wyniku w ujednoliconym, schematycznym egzaminie gimnazjalnym sprawdzającym wiedzę ogólną. Wcześniejsze roczniki (w tym mój) musiały zdawać egzaminy wstępne do wybranych szkół średnich – tym urodzonym po 1985 wystarczyło uzyskać jako taką punktację w egzaminie kompetencji. Pozbawiono ich więc konieczności przygotowania się do zindywidualizowanych egzaminów wstępnych wcześniej organizowanych przez licea, za to edukacyjna urawniłowka gwarantowała im, że na pewno gdzieś się dostaną, bo gdzieś miejsca na pewno będą.
Rocznik 1986 to także pierwszy rocznik, który zdawał tzw. nową maturę – uschematyzowany egzamin wieńczący szkołę średnią, premiujący dopasowanie odpowiedzi do klucza i oczekiwań anonimowego egzaminatora. 3 lata nauki w zreformowanym liceum, do którego chodziły już te roczniki, na ogół podporządkowane były uzupełnianiu przykładowych arkuszy maturalnych i porównywaniu ich z kluczem z syllabusa.
Nowa matura zastąpiła egzaminy wstępne na wyższe uczelnie, co sprawiło, że uczelnie nie miały żadnych narzędzi selekcjonowania kandydatów pod kątem dopasowania do kierunku studiów. Nie było już rozmów kwalifikacyjnych, egzaminów z zadanych lektur ani esejów wstępnych. Podczas gdy wcześniejsze roczniki musiały się nieźle nagimnastykować, aby oprócz zdania matury, dostać się jeszcze na wymarzony kierunek, roczniki 1986-1991 spokojnie aplikowały na studia przez Internet, dostarczając komisjom po prostu punktację z egzaminu, takiego samego dla wszystkich. Nie doświadczały konieczności przejścia przez sito rozmowy rekrutacyjnej na wejściu – jakże więc mają być dzisiaj przygotowane do sytuacji rozmowy kwalifikacyjnej, podczas której kandydat musi tak naprawdę sprzedać siebie osobie, której oczekiwań i preferencji prawie zupełnie nie zna? Owszem, nowa matura przewiduje obowiązkowe egzaminy ustne z języków, ale w zdecydowanej większości punktacja z nich nie ma żadnego znaczenia przy wyborze dalszej szkoły.
W czasach gdy roczniki 1980-1985 szły na studia, rynek usług edukacyjnych wyczuł szansę biznesową tkwiącą w wyżowym pokoleniu i jak grzyby po deszczu wyrastały Wyższe Szkoły Wszystkiego Najlepszego. Zresztą uczenie państwowe także były przygotowane na przyjęcie studentów z wyżu. Gdy w bramy uczelni wkroczyły roczniki o jedną czwartą mniej liczne, wydziały nie redukowały liczby dostępnych miejsc dla kandydatów. Skutkiem tego większy procentowo udział rocznika mógł studiować, a co za tym idzie — studentami zostali także ci, którzy, gdyby urodzili się 5 lat wcześniej, poszliby od razu do pracy (tudzież wojska) z powodu niedostania się na studia.
Winę za obecną sytuację, w której rzesze młodych ludzi nie potrafią się odnaleźć na zróżnicowanym pod względem wymagań i ofert rynku pracy, ponoszą projektanci reformy edukacji z 1999 roku.
Testy gimnazjalne, automatyczne przejście do liceum i automatyczne przejście na studia sprawiły, że obrobionym przez edukacyjną machinę ludziom brak motywacji do aktywnego, samodzielnego poszukiwania własnej, zindywidualizowanej niszy. Tak jak nie musieli zastanawiać się, czego mogą wymagać od nich na egzaminie wstępnym na filozofię lub na psychologię (bo nie było w ogóle egzaminów wstępnych), tak nie zastanawiają się, czego może wymagać od nich pracodawca-korporacja versus np. pracodawca-urząd. Tak jak wybierali studia według wymagań punktowych, jak leci, nie zastanawiając się nad jakościowymi wymaganiami konkretnych kierunków studiów, tak nie potrafią dzisiaj określić, któremu pracodawcy chcieliby świadczyć pracę, a któremu nie. Przyzwyczajenie do zestandaryzowanych wymagań sprawia, że w sposób ujednolicony i zestandaryzowany postrzegają firmy, które mogłyby ich zatrudnić. I wtedy pojawia się zdziwienie: mam średnią 4,2, licencjat i magisterkę i nikt mnie nie chce? A wcześniej wszyscy chcieli i nikt nie mówił, że trzeba coś więcej.
W sondażu [obrazek], który przeprowadziła Gazeta Wyborcza, tylko 15% respondentów uważa, że aktywność w szukaniu pracy pomaga w jej znalezieniu! To znaczy, że pozostałe 85% uważa, że mając znajomości, doświadczenie i wykształcenie (odpowiedzi bardziej popularne) wystarczy czekać, aż klient na pracę sam się znajdzie? No tak, przecież tego uczyły po kolei gimnazjum, liceum, studia. Wystarczy mieć jakieś punkty, aby spokojnie przejść do następnego etapu.
Jan Rychter na swoim blogu pisze, że problemem tych nieumiejących nic sprzedać i nic wyprodukować jest to, że nie pomyśleli, czego od życia oczekują, zanim wybrali studia. Owszem, inwestowanie pięciu lat życia (przecież to kawał czasu!) bez częstej, minimum corocznej weryfikacji tego, czy to całe studiowanie przyczynia się do bycia bardziej konkurencyjnym, to jak robienie start-upu według 5-letniego biznes planu bez jakiejkolwiek ewaluacji biznesu w trakcie inwestycji!
Ale problem jest zupełnie inny – młodzi ludzie, których przemieliła poreformowa edukacyjna urawniłowka, po prostu częściej niż starsi zwyczajnie nie mają pomysłu na siebie. Bo system kształcenia tego pokolenia takich pomysłów na siebie po prostu w żaden sposób nie premiował.
Tekst pochodzi z bloga gryziemy.net
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.