Aktualności
Darmowe
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Półprzewodniki i ananasy
1 kwietnia 2025
20 maja 2011
Zeszły tydzień spędziłem na Lubelszczyźnie. Nocowałem w Lublinie, a w ciągu dnia zbierałem wspomnienia wiekowych mieszkańców regionu z czasów wojny. Ostatniego dnia poszedłem ze znajomymi na piwo. Muszę wyznać, że gdy jestem poza Warszawą, mam w zwyczaju pić piwa lokalnych browarów, co traktuję jako prywatną, symboliczną afirmację miejsca, w którym akurat się znajduję. W Lublinie tę swoją małą, świecką tradycję złamałem w formie bojkotu konsumenckiego produkowanego przez Browary Lubelskie S.A. piwa „Perła”.
Nie mogłem znieść billboardów, jakimi obwieszone są Lublin i cały region. Niezbyt wymyślne i mało wykwintne, by nie powiedzieć trywialne i prostackie reklamy piwa nie są żadną nowością. Stereotypowe, uprzedmiotawiające i seksistowskie wizerunki kobiet też nie należą w tych reklamach do rzadkości. By nie szukać daleko, przyzwyczaiła nas do tego sama „Perła” swoimi wcześniejszymi kampaniami reklamowymi. Przeszkadzało mi to, ale potrafiłem przełknąć tę żabę, lekceważąco machnąć ręką. Tym razem czułem się jednak przytłoczony wielkoformatowym szowinistycznym przekazem, dopadającym mnie w Lublinie na każdym rogu. Przymykanie oczu nic nie dało, musiałbym być ślepy. „To pierdolone miasto nie należy do mnie”, jak rapowały dziewczyny z hip-hopowego zespołu Duldung, komentując bezkarną przemoc fizyczną i symboliczną wobec kobiet w polskiej przestrzeni publicznej.
Nie raził mnie obraz; oburzało mnie jego zestawienie ze słowami. W warstwie wizualnej nie było niczego obscenicznego. Żadnej golizny czy wyuzdanych pozycji, z którymi lubią walczyć dewoci, a które we mnie wywołują raczej zażenowanie. Na billboardach były za to twarze różnych dziewczyn. Uśmiechnięte zalotnie lub zaczepnie, o kuszącym, rzucającym wyzwanie spojrzeniu. No i, oczywiście, zgodnie z popularnymi standardami, piękne, gładkie, delikatne. W prawym polu, obok twarzy, znajdowała się butelka „Perły”, powiększona do takich rozmiarów, że widać było w zasadzie jedynie fragment w etykietą lubelskiego browaru. Twarze czarno-białe, etykiety kolorowe, tło czerwone.
To prawie wszystko, gdyby nie slogan zawarty pomiędzy twarzą dziewczyny a etykietą butelki. Tekst objaśnia obraz, wskazuje kierunek jego interpretacji, wyznacza hermeneutykę. Komentuje to, co pozostaje milczące, czyli przedstawienia wizualne. Te zaś konkretyzują zawartą w słowach abstrakcję, nadają zmysłowe formy i kształty intelektualnemu dyskursowi. Z kilku sloganów obecnych na różnych wersjach billboardów, zapamiętałem dwa: „zachowała czystość” i „gasi pragnienie”. Ogarniając całą planszę od lewej, mamy więc ciągi: twarz dziewczyny, „zachowała czystość”, „Perła”; twarz dziewczyny, „gasi pragnienie”, „Perła”.
Cała perwersja jest więc wygrywana na nie wypowiedzianych wprost konotacjach tego, co denotowane, czy, jak ująłby to Roland Barthes, na wtórnym poziomie systemu symbolicznego. Słowa „zachowała czystość” odniesione do dziewczyny, której twarz jest metonimią, sugerują, że chodzi o niedoświadczenie defloracji. Mamy więc do czynienia z dziewicą, ale nie z jej nieskalanym ciałem – ono pozostaje tajemnicą – lecz z samą twarzą, z czarującym uśmiechem, z odurzającym spojrzeniem. Tą czystą, niezbrukaną dziewicą jest też „Perła”. I „Perła”, tak samo jak dziewica, „gasi pragnienie”. Bo co lepiej gasi pragnienie niż seks z dziewicą? Jest ona chętna, wyczekuje na swój pierwszy raz, przyciąga wzrokiem, podniecona i zaciekawiona, a przy tym zupełnie niedoświadczona. Można ją wypróbować, sprawdzić bez troski o jej doznania i emocje, bo pewnie nie wie, że w ogóle ma prawo do przyjemności; przecież mówi się powszechnie, że pierwszy raz musi boleć. Dziewica to idealny, niesprawiający problemów przedmiot do skonsumowania, gaszący pragnienie. Analogicznie jak „Perła”, równie czysta, nieuświadomiona i potulna, by przywołać tytuł opowiadania Dostojewskiego. Fotografie Chłodnia szczęścia, Proszę brać czy Sklep nocny autorstwa Łodzi Kaliskiej, przedstawiające nagie kobiety na półkach i w chłodniach, uśmiechnięte, czekające na swego konsumenta, to przy perwersyjności kampanii reklamowej „Perły” małe piwo.
Po powrocie do Warszawy trafiłem na masową konsumpcję innego rodzaju. Dotyczyła ona produktów kulturalnych, a wydarzeniem, które ją promowało, była tegoroczna Noc Muzeów 14 maja. Tłumy tłoczące się do Zachęty, Centrum Nauki „Kopernik”, Muzeum Chopina i paru jeszcze instytucji kultury faktycznie sprawiały wrażenie żywych trupów. Zmęczeni tygodniem pracy ludzie tkwili godzinami w niekończących się kolejkach, z wolna posuwając się ku drzwiom budynku. Przemierzali wystawy, wlokąc nogę za nogą, mętnym spojrzeniem ogarniając eksponaty. Ale tak wygląda każda Noc Muzeów. Tegoroczna została powszechnie przezwana nocą żywych trupów ze względu na reklamujący ją plakat.
Został on wyłoniony w drodze konkursu. Zwycięską pracę przygotował Adam Świerżewski z Gdańska. Widzimy na niej sepiową fotografię Marii Skłodowskiej-Curie, badaczki, której rok obchodzimy. W jaskrawo żółtym kole w prawym dolnym rogu znajduje się hasło „Noc Muzeów Warszawa” i data. Projekt prosty, oszczędny, lakoniczny.
Jednak niejednoznaczny. Portret noblistki uchwycił ją bowiem w chwili ziewania. Skłodowska-Curie ma zamknięte oczy, osadzone w ciemnych, jakby podkrążonych oczodołach, i szeroko otwarte usta, których nie zdążyła zasłonić dłonią. Całości dopełnia nieład jej obfitej fryzury. W rezultacie warszawiakom nie zajęło wiele czasu okrzyknięcie tak przedstawionej uczonej zombie.
Można więc dojść do wniosku, że Skłodowska-Curie – wzorzec kobiety wyemancypowanej, samodzielnej, wykształconej – musiała stać się postacią z pogranicza dwóch światów. Żywy trup to przecież oksymoron – żyje życiem nierzeczywistym, żyje, choć już umarł. Także kobieta, pragnąc robić karierę lub w inny sposób realizować własne zamierzenia życiowe, uwolnić się od nakładanych na nią kulturowo barier i przymusu podążania koleinami poprzednich pokoleń, musi umrzeć jako kobieta, złożyć ofiarę ze swej kobiecości. Odradza się wtedy w męskiej roli – tak jak bałkańskie zaprzysięgłe dziewice, zwane Tobelija, pełniające typowo męskie funkcje w rodzinie i społeczności – wyrugowana z seksualności. Wykroczenie poza kulturowo przypisywane prace, działania, sposoby bycia, wymaga okupu z płci. Noblistka na fotografii jest całkowicie aseksualna. Ziewa, najwidoczniej zmęczona pracą naukową, której się poświęciła.
O zombie jako figurze kryzysu w kulturze kapitalizmu kognitywnego pisał pod koniec zeszłego roku Łukasz Zaremba, trafnie rozpoznając w żywym trupie metaforę dzisiejszego konsumenta, zagubionego w wielkich galeriach i centrach handlowych, błądzącego wśród innych zombie w labiryncie korytarzy wielkich gmachów, tułającego się bezmyślnie ulicami. W zombie rozpoznajemy tych, do których adresowana jest reklama „Perły”. Dziewica staje się obiektem antropofagii, potencjalnym pożywieniem dla krążących po mieście umarłych powstałych z grobów.
Marii Skłodowskiej-Curie wśród nich nie ma. Jak już zauważyliśmy, złożyła ona swoją seksualność w ofierze, by oddać się nauce. Dziewice niespecjalnie ją interesują. Ziewa, wyczerpana. Czy na pewno? Nasuwa się nieco inna interpretacja gestu ręki wyciągniętej w kierunku twarzy. To nie wstydliwe przesłonięcie otwartych ust, lecz próba włożenia ręki w usta. Być może jako zombie, kobieta monstrualna, dokonuje aktu autodestrukcji, pożera samą siebie, od dłoni poczynając. Czyniłoby to ją jeszcze bardziej potworną i jeszcze bardziej tragiczną, niczym współczesna Antygona. Możliwe jest jeszcze jedno rozumienie tajemniczego gestu uczonej. Zniesmaczona i obrzydzona widokiem warszawskich ulic, kobiecymi ciałami zatykanymi za wycieraczki samochodów, wulgarnymi zachowaniami i docinkami mężczyzn, wzdraga się, odczuwa mdłości, wkłada palce w usta.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.