Biblioteka
Darmowe
Bezpieczeństwo gospodarcze, głupcze! – RPN 5/2024
26 marca 2025
5 lipca 2015
Kosmos należy do nas. Naszym naturalnym prawem jest posiadanie ziemi. O przyszłości myślimy w kategoriach przeżycia – jeśli nie tu, na ojczystej planecie, to być może na innych. Tak literatura science fiction kształtuje nasze wyobrażenia o niezbywalnym prawie ludzkości do tego, żeby podbijać inne ziemie.
Oczywistość tego sposobu myślenia o świecie – więcej, o wszechświecie – odnajduje swoje potwierdzenie w ubiegłorocznym głośnym filmie science fiction Interstellar w reżyserii Christophera Nolana. W wyniku katastrof ekologicznych, wywołanych działalnością człowieka, Ziemia nie jest już gościnnym błękitnym globem. Ludzie decydują się na odważny krok: sterraformowanie i skolonizowanie nowej planety. Wszechświat jest przecież pusty, a ludzkości należy się druga szansa. Imperialny projekt zawłaszczania dalekich ziem po raz kolejny zostaje wprawiony w ruch.
Imperium leży u podstaw fantastyki naukowej jako figura powielana i przetwarzana w zasadzie od samego początku istnienia gatunku, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Temat imperium przejawia się na wielu płaszczyznach i – co istotne – zmienia w czasie. Począwszy od awanturniczych opowiadań o kosmicznych wojnach, publikowanych na łamach pulpowych czasopism, przez tzw. Złoty Okres science fiction, po późniejsze, krytyczne reinterpretacje dziedzictwa imperium przez pisarzy kontrkulturowych. W swoich fantastycznonaukowych wizjach amerykańscy pisarze reprodukowali specyficzny obraz świata, rozpięty pomiędzy dwoma biegunami: swojskości i obcości. Każda prawie narracja o wyobrażonej przyszłości zakładała naturalność idei kolonizacji obcych planet i galaktyk. Imperium stanowiło nieuświadomioną inspirację dla wyobrażeń o przyszłości, nasycając fantastykę specyficznie amerykańskim duchem ekspansji.
Badacze historii amerykańskiej kultury wskazują na istotną rolę, jaką w kształtowaniu amerykańskiego charakteru narodowego pełnił mit o pograniczu, po raz pierwszy przedstawiony w 1893 roku przez historyka Fredericka Jacksona Turnera. W sławnym odczycie The Significance of the Frontier in American History wygłoszonym trzy lata po oficjalnym zakończeniu akcji osadniczej na zachodnim krańcu kontynentu Turner postawił tezę o znaczeniu, jakie dla rozwoju amerykańskiej demokracji miała idea pogranicza, przesuwającego się sukcesywnie na zachód wraz z ekspansją na północnoamerykańskim kontynencie. Zajmowanie nowych ziem decydowało o dynamicznym rozwoju państwa, ale przede wszystkim przyczyniło się do ustanowienia idei wolności: ziemie pogranicza były dostępne wszystkim tym, którzy odważyli się po nie sięgnąć. Historiozoficzna teoria Turnera stała się jednym z fundamentów przekonania o wyjątkowości amerykańskiego narodu i jego historycznej, politycznej, społecznej i kulturowej odrębności od innych państw, w tym przede wszystkim od Europy. Wraz z końcem romantycznego mitu o pograniczu jako przestrzeni, którą pionierzy muszą wyrwać dzikiej naturze, jego idea odnalazła kontynuację w literaturze science fiction.
Pisząc o wzajemnych powiązaniach pomiędzy literaturą a dyskursem imperialistycznym, Edward Said definiował imperializm jako „myślenie o ziemi, osiedlanie się na niej, a wreszcie władanie ziemią, której się nie posiada, która jest odległa, na której żyją inni i która jest przez nich posiadana” . Zwracał również uwagę na wpływ amerykańskiej polityki imperialistycznej, nierozerwalnie splecionej z dyskursem o wyjątkowości Stanów Zjednoczonych, na kulturę, wyrażający się m.in. poprzez „podejście do amerykańskiej »wielkości«, do hierarchii ras, do niebezpieczeństw, jakie niosą ze sobą inne rewolucje” . Uwagi autora Orientalizmu – odnoszące się do takich powieści modernistycznych jak dzieła Charlesa Dickensa, Josepha Conrada czy Jane Austen, które interpretował jako teksty kultury podtrzymujące i konsolidujące imperium – w równej mierze odnieść można do literatury fantastycznej, zarówno w tradycji brytyjskiej (np. Wojna światów Wellsa) i francuskiej (powieści przygodowe Verne’a), jak również amerykańskiej, nie zapominając o różnicach pomiędzy doświadczeniami imperialnymi tych trzech metropolii.
Dyskurs imperialistyczny szczególnie widoczny jest w powojennej twórczości amerykańskich autorów science fiction publikujących w tzw. Złotym Okresie SF, czyli w latach 1938-46. Najważniejszymi jego przedstawicielami byli Issac Asimov i Robert A. Heinlein, których liczne powieści i opowiadania ukształtowały – a do pewnego stopnia skonsolidowały w ramach formuły powtarzanej przez rozlicznych epigonów – elementy fantastycznonaukowego repozytorium, tworząc zręby klasycznej literatury science fiction. Obaj wierzyli w wizję progresu skoordynowanego z rozwojem techniki. Przede wszystkim jednak teksty autorów Złotego Okresu były narracjami o podboju kosmosu, w którym ludzkości zazwyczaj przypadała rola kolonizatora.
W literaturze fantastycznej imperium nie zawsze podlega metaforyzacji. W przypadku wielu autorskich wizji można mówić o rozwijaniu koncepcji galaktycznego imperium dzielącego inne światy, podobnie jak imperia historyczne, na centrum i peryferie. W tych powieściach śmiałkowie wyprawiający się w kosmos napotykają obce planety, na których zakładają kolonie, powiązane ekonomicznie, politycznie i kulturowo z centralną metropolią, którą prawie zawsze pozostaje ich ojczysta planeta. Bohaterowie powieści science fiction posiadają niezbywalne prawo do zajmowania nowych ziem, przenosząc mit o pograniczu na inne galaktyki. Nie powinno zatem dziwić, że kultowe motto otwierające każdy odcinek serialu Star Trek brzmi: „Space: the final frontier” („Kosmos: ostateczne pogranicze”). Tego typu „imperialistyczne fantazje” – by posłużyć się tu określeniem Patrici Kerslake, autorki książki Science Fiction and Empire – jednocześnie stają się opowieściami o wyobrażonym świecie postnarodowym. W przyszłości, w której możliwe są podróże kosmiczne i kolonizacje innych planet, mieszkańcy Ziemi stanowią zazwyczaj globalne społeczeństwo z ogólnoświatowym rządem; dawne nacjonalistyczne konflikty wygasają, a wojna nabiera cech galaktycznych, oznaczając konfrontację z innymi niż ziemska kulturami. Ziemskie imperium poszukuje nowych terytoriów, a wyłoniona nowa kategoria tożsamości – „Ziemianie” – staje się „wspólnotą wyobrażoną” futurystycznych narracji.
W wydanej w 1966 roku powieści Luna to surowa pani Robert A. Heinlein portretuje zbrojny konflikt, jaki wybucha pomiędzy mieszkańcami księżycowej osady a dominującą Ziemią. Księżyc zamieszkuje kilkumilionowa populacja złożona z dawnych zesłańców, kryminalistów i politycznych decydentów oraz ich potomków, tworzących peryferyjną kolonię uzależnioną politycznie i ekonomicznie od centrum. Lunarna społeczność buntuje się przeciwko niesprawiedliwemu dyktatowi Ziemi, czego efektem jest wybuch rewolucji, niezaprzeczenie skonstruowanej przez autora na wzór amerykańskiej wojny o niepodległość. Skupiając narrację na doświadczeniach księżycowych rewolucjonistów, Heinlein postępuje zgodnie z tradycją literacką, o której w Kulturze i imperializmie pisał Said. Amerykańska wojna o niepodległość stanowi wzór „słusznej” rewolucji przeciwko imperium. Stawiając swoich rodaków w roli skolonizowanej mniejszości, autor Obcego w obcym kraju potępia zaborczość dawnego brytyjskiego imperium, będącego w opozycji do libertariańskiego, wolnorynkowego systemu polityczno-gospodarczego, jakim rządzi się lunarna kolonia. Jak twierdzi Said, z perspektywy obywateli Stanów Zjednoczonych rewolucja amerykańska pozostaje jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną i uprawnioną, a poprzez uznanie „wielkości” i wyjątkowości kontynentu amerykańskiego w istocie przekłamuje obraz imperialnego mocarstwa, jakim w dwudziestym wieku stała się Ameryka. Heinlein nie dostrzega powtarzalności historycznego cyklu, za sprawą którego jego wyidealizowana neoliberalna kolonia, zrzuciwszy brzemię metropolitarnej władzy, w niedługim czasie sama stanie się zapewne siłą dominującą w układzie słonecznym.
W fantastykę naukową wpisany jest szczególny paradoks – ironiczna dychotomia pomiędzy tendencją do utrwalania imperialistycznych sentymentów a kreowaniem przestrzeni do krytycznej dyskusji nad przewartościowaniem dawnych i obecnych grzechów zachodniej kultury. Science fiction bywa rozpięty pomiędzy wykluczającymi się filozofiami, skąd bierze się być może jego atrakcyjność jako gatunku literackiego. Patricia Kerslake pisze, że „(…) narracje SF mogą być postrzegane jako »nowa tradycyjna« forma dialogu anty-establishmentowego, która zwraca uwagę na kulturowe i polityczne błędy przeszłości, a równocześnie wysuwa postulaty bardziej liberalnego neoimperializmu” . Powielanie dyskursu imperialistycznego w starszych pozycjach gatunku, w których imperium reprodukowane jest bez jakiejkolwiek krytycznej refleksji, stanowi zaledwie jedną z odsłon głębszego problemu uwikłania pisarstwa w ideologię kolonialną. Formy neoimperializmu pojawiają się w innej warstwie świata przedstawionego, przede wszystkim w relacji z obcym.
Motyw kontaktu ludzkości z cywilizacją pozaziemską stanowi bez wątpienia jeden z wzorcowych tematów science fiction. Klasyczne powieści i opowiadania realizowały scenariusz kontaktu z Innymi w oparciu o nieuświadomioną reprodukcję dyskursu imperialistycznego, zgodną z amerykańską hierarchią ras. Ludzcy bohaterowie, dzielni odkrywcy – zazwyczaj przejmujący rolę kolonizatorów i w efekcie agresorów – postrzegali rasy pozaziemskie jako obcych w rozumieniu antropologicznym. Mit pogranicza z góry zakłada nierówną relację pomiędzy (kosmicznym) pionierem a (pozaziemskim) tubylcem. Narracje o kontaktach ludzkości z mieszkańcami innych planet posługują się zatem „kolonialnym spojrzeniem”, które nierównomiernie dystrybuuje władzę pomiędzy tymi, którzy patrzą, a tymi, na których się patrzy. Colonial gaze obdziela wiedzą i władzą podmiot patrzący, równocześnie odbierając albo minimalizując dostęp do władzy przedmiotowi, który jest obserwowany .
Antropologiczna inność fantastycznonaukowego Obcego zbudowana jest zatem nie tylko na konsekwencji wcielania w życie hierarchii centrum i peryferii, ale również na dychotomii pomiędzy władzą kolonialną a podległym kolonialnym Innym, zazwyczaj wyróżniającym się niehumanoidalnym wyglądem monstrum, niejako z założenia reprezentującym przeciwieństwo człowieczeństwa. Obraz mieszkańców obcych planet posiadających odmienną fizjologię – wszelkiego rodzaju insektopodobne istoty o mackowatych naroślach, przeróżne hybrydowe połączenia z maszynami, a nawet popularne wielkogłowe „szaraki” – nie jest jedynie niewinnym estetycznym narzędziem mającym uatrakcyjnić fabułę. Klasyczna amerykańska literatura science fiction powiela kulturowe wzorce obcości, wpisując je w ponadto w narracje opisujące konflikt o ziemię (nieistotne, że leżącą w fikcyjnej galaktyce). Utwierdza w przekonaniu o niższości innych ras – szczególnie wtedy, kiedy symbolem dystynkcji staje się technologia, uniwersalny wyznacznik cywilizacyjnego progresu, zazwyczaj bezkrytycznie powielany w tekstach fantastycznonaukowych. Na obcość patrzymy z uprzywilejowanej pozycji. Co więcej, w tekstach science fiction z tego okresu podległa pozycja obcych wynika również z procesów uciszania, niedopuszczania do głosu strony słabszej. Symbolem tego typu represjonowania inności może stać się język obcych, jeśli niehumanoidalni mieszkańcy odległych planet posługują się własnymi „dzikimi” narzeczami, a często nawet jego brak. W efekcie fantastyka mówi nam kim jesteśmy w opozycji do wyobrażonego innego: „Obcy raczej nas oburza niż stanowi dla nas zagrożenie. Jedynie wtedy, gdy Obcy jest tak bardzo inny, że aż niemożliwy do opisania, albo zbyt podobny do nas, by móc postrzegać go jako Obcego, pojawia się prawdziwy lęk”.
Artykuł znajdziesz w najnowszym wydaniu kwartalnika „Res Publica Nowa”. Zapraszamy do księgarni
Czy jest możliwe wyobrażenie sobie innej przyszłości niż takiej, w której reprodukowane są imperia ziemskie? Science fiction jest niewątpliwie gatunkiem zachodnim, ukształtowanym przede wszystkim na łonie kultury anglosaskiej. Z tego punktu widzenia siła oddziaływania ideologii imperium, przenoszenia wzorów kulturowych i politycznych na literaturę idei, jaką jest przecież fantastyka naukowa, wydaje się czymś naturalnym. W ostatnich latach pojawia się jednak coraz więcej opowieści podważających ten stan rzeczy, inspirowanych m.in. twórczością największej krytyczki fantastycznonaukowego dyskursu imperialnego Ursuli Le Guin. Rosnąca popularność science fiction autorstwa pisarzy pochodzących z państw postkolonialnych nie tylko zaburza opisywany tu model polityczny, ale proponuje spojrzenie na wyobrażoną przyszłość z perspektywy peryferii, zachęcając do zastanowienia się, czy istnieje sposób opisu rozwoju wolny od ideologicznych podziałów dyskursu imperialnego. Pytanie, czy w literaturze fantastycznej postimperium czeka równie świetlana przyszłość.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.