Aktualności
Darmowe
RPN
Strona główna
Premiera wiosennego numeru Res Publiki Nowej
20 maja 2025
21 stycznia 2014
Obawy decydentów na Kremlu dotyczą rozpętania wojny ideologicznej w cyberprzestrzeni. Niesłusznie. Groźniejsze mogą okazać się manifestowana na Facebooku frustracja obywateli, narastające niezadowolenie z jakości życia czy alienacja klasy politycznej. Technologia nie zmienia natury człowieka, może za to zintensyfikować społeczne emocje i przyspieszyć bieg zdarzeń. Jak pokazuje przykład Arabskiej Wiosny, cyfrowy świat jest równie brutalny i niekoniecznie prowadzi do rozkwitu demokracji.
W sierpniu 2013 roku upubliczniono dokument Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej o intrygującej nazwie – Podstawy polityki państwowej Federacji Rosyjskiej w kwestii międzynarodowego bezpieczeństwa informacyjnego w okresie do 2020 roku. Dokument ten stanowi doskonałe odzwierciedlenie tego, jak rosyjskie władze postrzegają nowe wyzwania spowodowane rozpowszechnieniem internetu. Pierwszym z wymienionych w dokumencie zagrożeń jest wykorzystanie technologii informacyjnych do podjęcia „aktów agresji mającej na celu dyskredytowanie suwerenności, naruszenie integralności terytorialnej państw i stanowiących zagrożenie dla pokoju, bezpieczeństwa międzynarodowego i strategicznej stabilności”1. Należy założyć, że nie chodzi o nic innego jak przekonanie, iż za pośrednictwem popularnych narzędzi takich jak media społecznościowe „wrogi Zachód” jest w stanie wywoływać „twitterowe rewolucje” – nową wersję kolorowych rewolucji sprzed dekady. Na ile uzasadniony jest ten niepokój? Czy rzeczywiście nowe media mogą odegrać w przestrzeni poradzieckiej, zawieszonej w stałej „przejściowości” reżimów oligarchicznych, rolę nowego samizdatu?
Jeżeli wierzyć raportom Freedom House, internet w krajach poradzieckich generalnie cieszy się większą swobodą niż tradycyjne media. Międzynarodowe badania agencji Universal McCann wskazują, że dla obywateli krajów autorytarnych możliwość kontaktowania się przez media społecznościowe jest ważniejsza niż troska o prywatność. Nawet pobieżne spojrzenie na rosyjski czy ukraiński segment Facebooka pozostawia wrażenie znacznego upolitycznienia odbywającej się tam dyskusji. Sieć staje się ważnym nośnikiem informacji politycznej, a nawet platformą mobilizacji do działań w świecie rzeczywistym. Obieg informacji w internecie istotnie utrudnia władzom kontrolowanie przestrzeni medialnej, narzucenie własnej, jedynie słusznej interpretacji wydarzeń. Ciekawym przykładem może być odnalezienie za pomocą mediów społecznościowych i pociągnięcie do odpowiedzialności „antyfaszystów”, którzy podczas tegorocznych obchodów Dnia Europy w Kijowie uczestniczyli w marszu organizowanym przez rządzącą Partię Regionów, przy okazji atakując dziennikarzy niezależnych mediów. Czy świadczy to o demokratyzacji? Niekoniecznie.
Podstawą sprawnie funkcjonującej demokracji jest dobrze poinformowana opinia publiczna. Jednak sam fakt dostępu do bezgranicznych zasobów informacji oferowanych przez internet bynajmniej nie zwiększa poziomu zainteresowania poszczególnych osób polityką. Tym bardziej nie zwiększa woli do zapoznania się ze skomplikowanymi przesłankami branymi pod uwagę we współczesnych procesach podejmowania decyzji. Należy przyznać, że tak, jak powszechny dostęp do papieru i ołówków nie powoduje wysypu genialnych pisarzy, tak dostęp do internetowych narzędzi komunikacji nie oznacza jeszcze, że ludzie zaczynają je wykorzystywać w celach usprawnienia funkcjonowania swojej społeczności. Aby można było mówić o wpływie technologii na rzeczywistość, za upowszechnieniem dostępu do niej musi iść także masowe rozpowszechnienie przynajmniej bazowych umiejętności jej wykorzystywania. Mowa o zapewnieniu przynajmniej minimalnego poziomu tak zwanego piśmiennictwa cyfrowego, którego koncepcje dopiero się tworzą.
Internet jedynie pozornie jest łatwy w użyciu. Skuteczne zarządzanie ogromem strumienia informacji wymaga nie lada wysiłku i nakładów, które znacznie łatwiej ponieść instytucjom niż poszczególnym jednostkom. Nie oznacza to, że przewaga instytucji nad jednostkami staje się jednoznaczna. Zależy ona od woli i zdolności podmiotów instytucjonalnych do nauki oraz od istnienia w danym społeczeństwie wpływowych „informacyjnych Siri”2, zdolnych do mobilizacji opinii publicznej. Niemniej, w świecie nadmiaru informacji jest możliwa skuteczna mobilizacja ludzi wokół przystępnego przekazu, chwytliwej narracji, najczęściej – odwołującej się do egoistycznych potrzeb jednostek. Paradoksalnie, mimo niemal nieograniczonego dostępu do informacji, możliwości manipulowania nią przybywa. Zachowanie pluralizmu może być zapewnione przez istnienie kilku ośrodków mobilizacji opinii społecznej, lecz pluralizm ten staje się pluralizmem prostych narracji, a jego kosztem jest utrata wspólnego dla całego społeczeństwa tła informacyjnego.
Wraz z rozpowszechnieniem dostępu do internetu społeczeństwa krajów poradzieckich nieuchronnie spotkają się z wyzwaniami dobrze znanymi bardziej „usieciowionym” społeczeństwom. Pierwsze – rozproszenie partycypacji społecznej, kiedy to o zaangażowanie jest łatwiej w granicach grup charakteryzujących się wspólnym zainteresowaniem, wspólnym zapleczem informacyjnym (grupy te często mogą mieć charakter transnarodowy). Drugie – dążenie elit politycznych do wykorzystania narzędzi sieciowych do adaptacji, reagowania na dynamicznie zmieniającą się rzeczywistość, a niekiedy także aktywnego wpływu na rzeczywistość poprzez tworzenie własnych narracji. Czy będzie to się odbywało z korzyścią dla demokracji, czy też odwrotnie – zależy od szerszego tła „offline’owego” (charakteru systemu politycznego, dominującej kultury politycznej, jakości społeczeństwa obywatelskiego). Wspomniane upolitycznienie dyskusji online w krajach poradzieckich wynika z faktu, iż internet pozostaje medium wdużej mierze elitarnym. Jednak już teraz można zaobserwować, że wraz ze wzrostem liczby internautów następuje upodobnienie się profilu przeciętnego użytkownika sieci do profilu przeciętnego obywatela, mniej zainteresowanego polityką, o paternalistycznych oczekiwaniach wobec rządzących. Mobilizacja polityczna pozostaje domeną wąskich, elitarnych grup.
Kolejny istotny problem – rzeczywista zdolność Zachodu do wspierania demokratyzacji państw poradzieckich za pomocą narzędzi sieciowych. Zagadnienie to jest jednym z elementów popularnej w ostatnich latach koncepcji dyplomacji cyfrowej (w szerokim rozumieniu obejmującej nowy wymiar dyplomacji publicznej, jak również politykę państw w zakresie międzynarodowych regulacji internetu). Liderzy państw, politycy i dyplomaci coraz częściej są obecni w mediach społecznościowych, bynajmniej nie ograniczają się jednak do komunikacji z obywatelami swoich krajów. Coraz więcej ministerstw inwestuje w rozwój spójnych ram funkcjonowania wzmocnionych cyfrowo działań w zakresie dyplomacji publicznej.
Koncepcja niewątpliwie jest słuszna. Jeżeli chcemy rozpowszechnić jakąś ideę, musimy robić to przez kanały, z których korzystają nasi adresaci. Biorąc pod uwagę ich specyfikę, potencjalnie możliwe staje się nawiązanie dialogu z przedstawicielami niemal każdej grupy społecznej. Instytucje odpowiedzialne za dyplomację publiczną po raz pierwszy otrzymały taką możliwość techniczną. Pamiętajmy jednak, że technologia to nie wszystko. Zasadnicze pytanie brzmi nie „jak dotrzeć?”, lecz „z jakim przekazem?” oraz „po co?”.
Sektor prywatny jednoznacznie zmierza w kierunku korzystania z cyfrowych kanałów komunikacji, przenosząc gros wydatków marketingowych do sieci. Dyplomacja, w szczególności publiczna, ma z marketingiem wiele wspólnego. Celem obydwu jest zmiana ludzkiego zachowania, „sprzedaż” idei, przekonania, pomysłu. Jak podkreśla Nye, w świecie przeciążonym informacją prawdziwie cennym zasobem staje się uwaga. Zdobycie uwagi należy rozpatrywać jako pierwszy krok w budowaniu soft power.
Zauroczenie możliwościami narzędzi sieciowych powinno być jednak umiarkowane. Sam w sobie dostęp do tego kanału komunikacji nie daje nieograniczonych możliwości wpływu na rzeczywistość, a nierozumienie tego faktu często prowadzi do nieuzasadnionej krytyki koncepcji dyplomacji cyfrowej.
W przypadku polityki państw zachodnich wobec obszaru poradzieckiego takiego rodzaju działania pozostają przeważnie koncepcjami. Owszem, wiele ambasad zachodnich jest obecnych na Facebooku, jednak ich działania są obserwowane przez kilkaset, maksymalnie kilka tysięcy osób. Za pewien wyróżniający się sukces można uznać wideoblog ambasady USA w Kijowie – życzenia pracowników placówki z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy odtworzono około 105 tysięcy razy. Nie należy jednak łudzić się, że takiego rodzaju działania stanowią zagrożenie dla „strategicznej stabilności” w regionie.
Nie należy też się łudzić, że kiedykolwiek będzie możliwe wywołanie protestów przez siły zewnętrzne za pośrednictwem jakiegokolwiek medium społecznościowego. Jak podkreśla Manuel Castells, powstanie ruchów społecznych wymaga odpowiedniej aktywizacji emocjonalnej jednostek, które następnie muszą nawiązać ze sobą kontakt – oczywiście w odpowiedniej skali. Narzędzia komunikacyjne ułatwiają ten proces, lecz go nie wywołują4. Narzędzia dyplomacji cyfrowej mogą najwyżej wspierać ruchy, które rodzą się samoczynnie. Pod tym względem nie różnią się zatem zasadniczo od tradycyjnej dyplomacji publicznej.
Nie oznacza to bynajmniej, że w dyplomację cyfrową nie warto inwestować. Wręcz przeciwnie. Jest to doskonałe narzędzie służące nawiązaniu nieskrępowanego przez pośredników kontaktu z najbardziej aktywną częścią społeczeństw poradzieckich, wyjście poza ramy tak zwanego społeczeństwa obywatelskiego, które w przypadku państw poradzieckich oznacza grupę organizacji, dla których „eksperckość” często przestała być misją, a stała się planem biznesowym. Jest to także platforma dla poruszania tematów neutralnych z punktu widzenia bieżącej polityki, jednak podkreślających wartości leżące u podstaw naszego przekonania o słuszności wyboru modelu demokratycznego, praworządnego państwa i gospodarki wolnorynkowej (na przykład przedsiębiorczość, odpowiedzialność za własny los, piętnowanie korupcji).
Wydaje się zatem, że obawy decydentów na Kremlu – dotyczące rozpętania wojny ideologicznej w cyberprzestrzeni mogącej zachwiać podstawami istniejącego na przestrzeni poradzieckiej status quo – są przesadzone. O wiele bardziej niebezpieczne mogą się okazać zwykła frustracja obywateli, narastające niezadowolenie z jakości życia czy alienacja klasy politycznej. Technologia nie zmienia natury człowieka, może za to zwielokrotnić jego możliwości, zintensyfikować emocje, przyspieszyć działanie. Jak pokazuje przykład Arabskiej Wiosny, w epoce cyfrowej protesty mogą być gwałtowne i brutalne i nie prowadzić przy tym do rozkwitu demokracji.
1. Tekst dokumentu w języku rosyjskim dostępny w internecie: http://www.scrf.gov.ru/documents/6/114.html.
2. Zob. Eryk Mistewicz, Czas Informacyjnych Siri, „Nowe media” 2012, nr 2.
3. Joseph S. Nye, The Future of Power, Public Affairs 2011, s. 103.
4. Manuel Castells, Networks of Outrage and Hope: Social Movements in the Internet Age, Polity Press 2013, s. 14.
Artykuł pierwotnie ukazał się w numerze 23 (213) Res Publiki Nowej jesienią 2013 roku.
Polecamy także na www.res.publica.pl
– Redakcja RPN, Czy Polacy są gotowi na cyfrowy świat?
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.