Bycie księgarką

Bycie księgarką opiera się na trzech filarach: na noszeniu, wycieraniu kurzu i rozmowie. Z grubsza. Oprócz tego przeglądanie Internetu, czytanie gazet i we własnym zakresie – bycie na bieżąco z literaturą. Specyficzne to zajęcie, szczególnie we Wrocławiu. Wrocław jest bardzo miłym miastem, pełnym sympatycznych ludzi otwartych na kontakt z drugąRead more

16 czerwca 2010

Bycie księgarką opiera się na trzech filarach: na noszeniu, wycieraniu kurzu i rozmowie. Z grubsza. Oprócz tego przeglądanie Internetu, czytanie gazet i we własnym zakresie – bycie na bieżąco z literaturą. Specyficzne to zajęcie, szczególnie we Wrocławiu.

Wrocław jest bardzo miłym miastem, pełnym sympatycznych ludzi otwartych na kontakt z drugą osobą, uważnych, słuchających, chcących podjąć dialog.

Uwielbiam rozmawiać książkami. Często wystarczą same nazwiska. Jeśli ktoś czyta Borgesa, zaczynam się domyślać, kim jest. Jeśli lubi Hrabala, kreślę portret psychologiczny dalej. Calvino? Zdaje się, że już rozumiem. To, co czytamy, wiele mówi o naszej wrażliwości, poglądach na literaturę (oczywiste) ergo: na świat, na relacje międzyludzkie; mówi wszystko o przyczynach sięgania po książkę.

We Wrocławiu poznaję masę osób, które są bardzo otwarte i chętnie rozmawiają. Kiedy pytam, co czytają, słyszę nazwiska, które mogę znaleźć w swojej podręcznej biblioteczce lub które chciałabym tam mieć. I tu zwykle kończy się mój entuzjazm – gdy pytam, gdzie kupują książki (a wiem, że nie kupują ich w księgarni, w której pracuję), załamuję ręce. No tak, księgarnia nie jest w stanie zaoferować rabatu, jaki można otrzymać bezpośrednio od wydawcy, zamawiając pięć tytułów przez jego stronę internetową. Zastanawiam się – czy ludziom brakuje tu miejsca, do którego mogliby pójść i porozmawiać z kimś o książkach, znaleźć na półkach to, czego szukają, bez potrzeby przekopywania się przez stosy Cobenów, Stephanie Meyer, Kalicińskich etc., czy też nie odczuwają takiej potrzeby – wystarczy, że kurier dostarczy im paczkę do domu, a oni, przeczytawszy książkę, podzielą się (albo i nie) wrażeniami z najbliższymi.

W ciągu ostatnich paru lat z kulturalnej mapy Wrocławia zniknęło wiele księgarń. Nowych – jak na lekarstwo. Miasto opanowane jest przez sieć Empiku, którego „salony” można znaleźć na każdym kroku. Nie kwestionuję ich asortymentu; cóż, nie można zaprzeczyć, że serie wampiryczne, sensacja, fantastyka oraz filozoficzna duchowość dla ubogich sprzedają się najlepiej, a przecież jest to biznes. Tylko warto by zwrócić uwagę, że biznes specyficzny. Jeśli zadaniem księgarni będzie schlebianie najniższym gustom czytelniczym, a nie kształtowanie ich i ciągnięcie w górę, intrygowanie, podjudzanie, drażnienie intelektualne, to wiadomo, jaki efekt osiągniemy. A księgarń dobrze zaopatrzonych we Wrocławiu naliczyłabym nie więcej niż pięć. Jednak księgarstwo stolicą stoi. Przecież ludzie ci sami, podobnie czytający książki, śledzący nowości, ekscytujący się wydaniem kolejnej powieści ciekawego pisarza dotychczas niepublikowanego po polsku lub wznowieniem niedostępnym już od lat nawet w antykwariatach. Antykwariaty zresztą mają się tu dużo lepiej niż bieżący rynek księgarski. Kluboksięgarnie są dwie, o tych przynajmniej mi wiadomo; nawet sztuczka z dodawaniem kawy do książki czy organizowaniem spotkań z autorami nie jest wystarczająco skuteczna, by twór księgarnio-kawiarni nie wymagał za każdym niemal razem objaśniania zasad korzystania z niego (nie, nie działamy jak biblioteka, nie wypożyczamy książek; tak, jesteśmy kawiarnią i nic nie stoi to na przeszkodzie, by jednocześnie działać jako księgarnia; tak, można poczytać na miejscu i odłożyć książkę na półkę i nic to nie kosztuje).

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Odbyłam ostatnio szereg rozmów z wydawcami i hurtowniami dotyczących nawiązania współpracy z nowo otwartą księgarnią. Wielu z nich bardzo chętnie podjęło temat (za co jestem im ogromnie wdzięczna), część odniosła się do niego sceptycznie (tu też nie ma co się dziwić, małym przedsiębiorstwom jest trudniej się przebić i to podkopuje ich rentowność, a w związku z tym wypłacalność), część (w tym bardzo szanowane i poważane wydawnictwo) odparło, że zastanowi się i temat się rozmył. Hurtownie proponują warunki nie do przyjęcia dla małych prywatnych inicjatyw (podczas gdy sieciowe księgarnie, mimo zadłużeń, otrzymują książki na zasadach godnych pozazdroszczenia). Proponowane zasady współpracy (które, ironizując, można by sprowadzić do pytania: czyli kupujecie Państwo od nas książki za minimum 500zł, płacicie przy odbiorze, nie przysługuje Wam na nie prawo zwrotu i właściwie rabat też niespecjalnie; może tak być?) doprowadzą do tego, że książki będzie można kupić jedynie w Biedronce oraz obejrzeć je w muzeum, jak trafnie podsumował sytuację mój kolega, księgarz.

We Wrocławiu na jesieni odbywają się wrocławskie promocje dobrych książek. Daleko im do znaczenia, jakie wypracowały sobie targi krakowskie czy (jeszcze do zeszłego roku) międzynarodowe w PKiN-ie w Warszawie. Wystawców niewielu, zainteresowanie marne. Koleżanka z wydawnictwa niepokoi się, że na świecie targi książki służą do nawiązywania kontaktów, a nie przybierają, tak jak u nas, formy kiermaszu i że jest to niebezpieczne dla księgarń, bo zostają one z tego łańcucha wykluczone, a wydawnictwa prześcigają się w przecenianiu swoich tytułów. Warszawskie portfele są grubsze, a wrocławskie dużo bardziej rozważne, zatem i książek kupuje się tu mniej. Zarówno na targach, pardon, kiermaszach, jak i w księgarniach.

Zatem z różnych stron różne siły działają zgodnie w jednym kierunku: hurtownie, proponując księgarniom niekorzystne warunki, skazują je na ograniczony księgozbiór oraz opóźnione zaopatrzenie w nowości; sieć Empików (oddając też sprawiedliwość istniejącemu w centrum handlowym Arkady Wrocławskie Trafficowi, o którym jego klienci zwykli mawiać: Empik w Arkadach) z kolei tworzy masą i hasłami typu „zdobędziemy dla ciebie każdą książkę” szczelny szpaler nie do przebicia. Do sytuacji dokładają się też takie czynniki jak Internet i wydawcy sprzedający swoje książki bezpośrednio czytelnikom z atrakcyjnym rabatem oraz, na zakończenie, specyfika Wrocławia, która każe zakup książki przemyśleć dwa razy.

Coby nie pozostawiać niesmaku, zakończę rozmówką księgarską podsłuchaną w „salonie” „pewnej” sieciowej „księgarni”:

On: Czy jest książka Adama Stasiaka „Jadąc do Bagdadu”?Sprzedawczyni: Sprawdzę… (po chwili) Niestety, nie ma.

Ula  Jankowska

Urodzona w roku 1984, absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Pięć lat temu odkryła swoje powołanie w księgarni na warszawskim Powiślu; od dziewięciu miesięcy mieszka we Wrocławiu, który wciąż poznaje i oswaja, najchętniej rozmowami o książkach.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.