Aktualności
Polityka
RPN
Świat
Czy Europa jako jedyna ureguluje kwestie cyfrowe?
17 kwietnia 2025
8 maja 2017
Europa odetchnęła z ulgą. Najlepszą tego ilustracją były zakomunikowane – naturalnie – na Twitterze, gratulacje Donalda Tuska. Przewodniczący Rady Europejskiej winszował Francuzom “wyboru wolności, równości i braterstwa zamiast tyranii i fake newsów”.
Na tak otwarcie artykułowany tryumfalizm wielu europejskich polityków “starego porządku” długo nie mogło sobie pozwolić. Zarówno porażka referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, jak i zwycięstwo Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych – dwa najbardziej spektakularne wzmożenia globalnej fali prawicowego populizmu z 2016 roku – nauczyły polityków, dziennikarzy i ekspertów przede wszystkim pokory i kazały powątpiewać nie tylko w racjonalność politycznych wyborów, ale także w skuteczność mechanizmów przewidywania reorganizacji porządku społecznego. Z drugiej strony, nauczyły one być może czegoś, co w ramach wciąż przecież silnego chadecko-liberalno-lewicowego frontu polityki było we współczesnej polityce wyjątkowo trudne do zaobserwowania: umiejętności mobilizacji i konsolidacji.
Być może jeśli coś zostanie ze zwycięstwa Macrona, to będzie to właśnie odbudowanie poczucia wspólnej tożsamości (do odnowienia poczucia autentycznej wspólnoty, nie tylko w ramach podzielonego społeczeństwa francuskiego, ale także niemal każdego innego na Starym Kontynencie, jeszcze niestety daleko). A przynajmniej czegoś, co może tę tożsamość konstytuować w sposób, który umożliwia i determinuje skuteczne działanie polityczne o charakterze demokratycznym i partycypacyjnym.
Najnowszy numer Res Publiki do nabycia w naszej księgarni
Podczas wielkiej imprezy, którą ruch En Marche! zorganizował wczoraj wieczorem pod Luwrem, prezydent-elekt Macron podkreślał przede wszystkim konieczność zrekonstruowania fundamentów politycznej wspólnoty. Jednym z najbardziej wymownych momentów było buczenie zgromadzonego pod sceną tłumu, kiedy Macron nieśmiało zaznaczył swoją wyrozumiałość względem gniewu zwolenników Marine Le Pen. Trudno o lepszy obraz nastrojów w społeczeństwie francuskim, gdzie wewnętrzne podziały i jawnie pokazywana niechęć to nie tylko domena resentymentu antyestablishmentowego, ale także dwóch otwarcie antysystemowych inicjatyw politycznych, gdzie pewne emocje i zniechęcenie obecnym kształtem polityki, mogłoby się wydawać, pozostają w gruncie rzeczy wspólne.
Tymczasem trudno o tak różne elektoraty, jak wyborcy Macrona i Le Pen. Oczywiście można powiedzieć, że ten pierwszy wcale nie jest tak “antyestablishmentowy”, jak chciałby być postrzegany i bez wątpienia jest w tym sporo racji. Z drugiej strony sprowadzanie jego kandydatury do etykietek w rodzaju “człowieka Hollande’a” wydaje się głęboko niesprawiedliwe. Dwa tygodnie kampanii przed drugą turą głosowania dla tej bardziej ideowej części francuskiej lewicy musiało wyglądać jak jakaś koszmarna reminiscencja amerykańskiej kampanii z ubiegłego roku. Nie tylko dlatego, że w kulminacyjnym momencie rywalizacji do Internetu trafiły tysiące maili wykradzionych z serwerów sztabu Marcona, co w oczywisty sposób przypominało serię hakerskich ataków na Partię Demokratyczną. Lewica znów znalazła się w podobnej sytuacji. Po bardzo dobrym, ale niewystarczającym, wyniku charyzmatycznego, pryncypialnego kandydata musiała zdecydować, czy niechęć do faszyzmu usprawiedliwia głosowanie na kandydata o sympatiach neoliberalnych. To, że nie tylko w przeważającym stopniu lewicowi wyborcy zdecydowali pójść do urn i poprzeć Macrona, ale również wyjątkowo niewielu zdecydowało się przekazać swój głos kandydatce Frontu Narodowego, można potraktować jako lekcję wyniesioną z wyborczych porażek liberałów w 2016 roku.
Z pierwszych, bardziej szczegółowych badań preferencji wyborczych, wynika, że Macron przejął aż 79% elektoratu Hamona, 53% elektoratu Melenchona i 48% elektoratu Fillona. Ostateczna przewaga kandydata En Marche! (na razie wygląda na to, że większa niż przewidywana przez sondaże i wynosząca około 30 punktów procentowych) jest zbyt duża, żeby jakakolwiek z tych migracji wyborców mogłaby być uznana za decydującą, ale solidarność francuskiego społeczeństwa najlepiej obrazuje chyba poparcie obozu Fillona. Reprezentujący prawe skrzydło partii Republikanin i jego wyborcy pod wieloma względami mogliby zbliżyć się Frontu Narodowego, ale wyraźnie poparli byłego współpracownika swojego politycznego konkurenta. Z pewnością amerykańscy Demokraci mogą patrzeć na tę demonstrację ponadpartyjnej przyzwoitości z zazdrością, mając w pamięci niemal monolityczną mobilizację Partii Republikańskiej w obronie Donalda Trumpa.
Zresztą być może lewica wcale nie musi zadowalać się wyłącznie poczuciem spełnienia obowiązku “braterstwa”. Yanis Varoufakis, były minister finansów rządu Syrizy w Grecji i z pewnością jeden z bohaterów dla młodej, antyestablishmentowej europejskiej lewicy, w swoim artykule “Dlaczego popieramy Macrona?” (w tłumaczeniu na polski opublikowała go Krytyka Polityczna) nie tylko używa zmęczonej narracji mniejszego zła liberalizmu wobec większego zła faszyzmu, ale przywołuje swoje doświadczenia z francuskim politykiem podczas burzliwych greckich negocjacji z Troiką kilka lat temu. Varoufakis przekonuje, że choć Macrona trudno uznać za socjalistę i bez wątpienia nie ma w jego biografii czytelnych, antysystemowych kart, to był on jedną z niewielu osób, które wystawiały na szwank swoją pozycję polityczną podczas starań o wypracowanie kompromisu z rządem Grecji. Zdaniem byłego polityka Syrizy Macron reprezentuje w europejskim establishmencie zmianę pokoleniową, która dostrzega konieczność głębokiej reformy mechanizmów zarządzania eurostrefą. I choć nie ma gwarancji, że przełoży się to na prezydenturę, to musi to wystarczyć, żeby lewica dała mu przynajmniej szansę.
Stąd najbardziej oczywista narracja wokół zwycięstwa Emmanuela Macrona – narracja mniejszego zła, odsuwania w czasie kryzysu i postpolitycznego pudrowania osuwającego się na prawo frontu polityki europejskiej – ta sama narracja, która towarzyszyła kandydaturze Hillary Clinton i w rezultacie przyczyniła się do jej klęski, być może wcale nie jest prawdziwa. “Radykalny centryzm” Macrona i jego nawoływanie do odbudowania wspólnoty, które towarzyszyło wczoraj świętu Francji otwartej i liberalnej pod Luwrem, mogą skrywać znacznie bardziej refleksyjne myślenie o zrównoważonej polityczności niż byliśmy do tej pory przyzwyczajeni. Mogą, ale nie muszą. Tym razem niepewność pracuje na rzecz optymistycznego scenariusza, według którego mogą potoczyć się dalej wydarzenia i jeśli coś z francuskich wyborów jest póki co – pośród niewątpliwie potrzebnych analiz o trudnych perspektywach skutecznego rządzenia przez kandydata En Marche! – warte pielęgnowania, to chyba właśnie dawno niewidziana w europejskiej polityce otwartość.
Zdjęcie: Thomas Bresson, Flickr
Jakub Wencel – dziennikarz i publicysta, pisał m. in. na łamach „Res Publiki Nowej”, „Dziennika Opinii Krytyki Politycznej”, „Ha!art-u”, „Wakatu” oraz „Dwutygodnika”. Studiował w Instytucie Filozofii UW. Współtwórca cyklu seminariów „Powiększenie krytyczne” w Nowym Wspaniałym Świecie poświęconych twórczości Michelangela Antonioniego, współautor książek Spojrzenie Antonioniego i Holland. Przewodnik Krytyki Politycznej
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.