Polityka
Jak antyukraińska krucjata Orbána napędza węgierską machinę wyborczą
18 października 2025
6 sierpnia 2012
Polski nowy mieszczanin kroczy w pochodzie ku widmowej, globalnej przyszłości lub śni o powrocie do równie widmowej przeszłości. Koniecznym warunkiem wyzwolenia się z tej wyobrażeniowej pułapki jest rozpoznanie i przyswojenie pozycji, jaką klasa średnia zajmuje w uniwersum symbolicznym. O tym, co powinniśmy zrobić, aby stać się rzeczywistym podmiotem politycznym z Andrzejem Lederem rozmawia Magda Roszkowska.

Magda Roszkowska: Badania dotyczące kondycji mentalnej formującej się polskiej klasy średniej pokazują, że podstawowym wyznacznikiem przynależności do nowego mieszczaństwa jest chęć osiągania sukcesów, zapewniających z jednej strony swobodę konsumpcyjną, z drugiej – będących źródłem samozadowolenia. Wynika z tego, że polski mieszczanin bardzo szybko przyswoił rolę, jaką klasie średniej na całym świecie wyznaczają reguły rynku.
Niemniej psychoanaliza (rozumiana nie jako metoda terapeutyczna, ale myślenie krytyczne) uczy, że wyobrażenia, jakie mamy o nas samych, nie odpowiadają rzeczywistej pozycji podmiotowej. „Myślimy tam, gdzie nie jesteśmy, zatem jesteśmy tam, gdzie nie myślimy” – mówił Jacques Lacan. Nasuwa się więc pytanie: gdzie myśli, a gdzie jest polski mieszczanin?
Andrzej Leder: Dla mnie bardzo znaczący wydaje się fakt, że podstawowym kryterium definiującym polską klasę średnią jest sukces lub aspirowanie do niego. To oznacza, że nie tyle „twarde” kryteria, takie jak dochody czy typ wykonywanej pracy, lecz kryterium mentalności, rodzaju pragnień, określa przynależność do tej klasy. Nieco ironicznie można by powiedzieć, że tu świadomość określa byt. Jest się mieszczaninem, bo pragnie się nim być. Na ten rodzaj aspiracji i tożsamości stawia większość społeczeństw w krajach emerging markets, nawet jeśli ludzie średnio zamożni nie są tam większością; chodzi o to, żeby większość tego chciała i uważała, że to możliwe. Najlepszym przykładem są tu Indie, kraj ogromnej, miejskiej nędzy i powszechnego aspirowania do statusu „drobnego posiadacza”.
Wracając do naszych spraw. Pamiętajmy, że w społeczeństwie agrarnym, a takim Polska była do niedawna, sukces indywidualny czy też zadowolenie z siebie stanowią kategorie podejrzane, bezpośrednio zagrażające istnieniu wspólnoty, bo rozrywające jej spójność. Wystarczy przypomnieć przysłowie: przy polskim kotle w piekle nie są potrzebne diabły, bo jeden Polak drugiego zawsze wciągnie. Z punktu widzenia wspólnoty zawiść jest głęboko uzasadnionym uczuciem, bo zapobiega aspiracjom do wyróżniania się, eksponowania swojego sukcesu, który będzie raził na tle codziennego nieszczęścia większości. Tym, co spaja wspólnotę, jest pewna równość losu, równość w nieszczęściu, a nie indywidualne powodzenie. Dodatkowo trzeba pamiętać o kontekście historycznym, to znaczy o wydarzeniach ostatnich 200 lat, które w Polakach budowały raczej etos cierpienia niż zadowolenia. Dlatego pojawienie się kategorii sukcesu indywidualnego i wartościowanie samego poczucia zadowolenia pokazuje jakąś bardzo głęboką zmianę mentalności Polaków.
Cała ta dygresja, mówiąca o tym, że klasa średnia jest pojęciem z porządku mentalności, wyobrażeń raczej niż mierzalnych faktów, służy sformułowaniu takiej myśli. W przestrzeni reprezentacji społecznych, imaginariów, jak mówi Charles Taylor, albo w uniwersum symbolicznym społeczeństwa, jak to nazwie Lacanowska psychoanaliza, klasa średnia to przede wszystkim pewne pole, strefa przyciągania, ku której kierują się wektory pragnienia większości innych pozycji obecnych w tej reprezentacji, w tym imaginarium. Mówiąc „Lacanem”, to taka strefa przyciągania, która silnie organizuje wszystkie inne znaczące i dzięki temu uzyskuje status znaczącego suwerennego. Wszyscy, którzy już wyszli ze świata tradycyjnego, ale jeszcze nie ustabilizowali się w świecie nowoczesnym: robotnicy, zwani blue collars, pracownicy usług, nauczyciele i pracownicy akademii, ci, którzy nie mają swojego domku na przedmieściach lub mieszkania na kredyt, ci, którzy kupili pierwszy, używany samochód – wszyscy oni marzą o owym względnym samozadowoleniu, które jest wyznacznikiem statusu klasy średniej.
Samozadowolenie, względne zresztą i podszyte często lękiem, jest tu kluczowym atrybutem. Uczucie to stanowi bowiem zewnętrzną, świadomościową oznakę chęci powielania własnej tożsamości, pragnienia mówiącego: „niech to, co jest, trwa, tylko więcej i lepiej”. To siła, która w ten sposób stabilizuje stan aktualny, jednocześnie projektując przyszłość. Dlatego właśnie klasa średnia w strukturze społecznej jest uniwersalnie siłą stabilizującą. I odwrotnie, społeczeństwa relatywnie stabilne to takie, w których duża grupa obywateli, niezależnie od rzeczywistej sytuacji materialnej, aspiruje do znalezienia się w polu tej reprezentacji.
Jeżeli więc w socjologicznych badaniach nowe polskie mieszczaństwo mówi o sukcesie, aspiracji do niego i związanej z nim satysfakcji, wpisuje się w dyskurs uniwersalnej klasy średniej. To zaś oznacza, że mieszkańcowi Warszawy mogłoby być – i często w gruncie rzeczy bywa – bliżej do mieszkańca Berlina, Londynu, Paryża czy nawet Tokio niż do mieszkańca małej miejscowości na Podbeskidziu. Nowy mieszczanin chce się odnajdywać, funkcjonując w systemie znaków i znaczących, które przychodzą z globalnych skupisk klasy średniej. Ale jednocześnie wstydzi się tego. Bardzo silnie ciąży na nim całe dziedzictwo symboli, w gruncie rzeczy delegitymizujące te jego aspiracje. Odbierające prawomocność nawet samej aspiracji do samozadowolenia. Mówiące: „Tak? Cieszysz się? A Smoleńsk, Katyń, męki Pawiaka?”. To potężny konflikt bardzo głębokich nastawień, dlatego zresztą podział na lud „smoleński” i lud, nazwijmy to, „globalny” – dla którego brak zresztą dobrego określenia – jest, jak sądzę, nieusuwalny. W tym kontekście rozumiem zresztą apel Palikota o to, by Polak przestał być Polakiem. Czyli by wyszedł z owego symbolicznego uniwersum, przesyconego krzywdą i zawiścią.
Z drugiej strony, czy opisywana tu postawa nowego mieszczaństwa nie jest jakimś rodzajem mimikry? Czy chęci dopasowania się do „obowiązujących na świecie standardów” nie towarzyszy też drobnomieszczańskie poczucie zażenowania wszystkim tym, co nie wpisuje się w owe standardy? Mieszczanin nie chce zrozumieć wspomnianego mieszkańca Podbeskidzia, bo to zmuszałoby go do zweryfikowania własnej pozycji w strukturze…
Owszem, niedawno przyjęta tożsamość globalna jest z gruntu niepewna, a przyczyna tkwi w tym, że nie stworzył jej żaden podmiotowy akt polityczny. Dochodzimy więc do fundamentalnej kwestii: jaka jest geneza polskiej klasy średniej. Jest ona nieprawym dzieckiem okrutnej rewolucji społecznej, która dokonała się w latach 1939–56 przez wymordowanie w Polsce mieszczaństwa żydowskiego i złamanie dominacji warstw szlachecko-urzędniczych. Rewolucji przeprowadzonej w przeważającej mierze – choć nie tylko – przez Niemców i Rosjan. To owe straszne wydarzenia, przyniesione przez podwójny najazd, otworzyły drogę do awansu milionowym chłopskim rzeszom, które zajęły w tkance społecznej miejsce Żydów i „panów”, czyli elit szlachecko-urzędniczych.
Stan mentalności polskiego mieszczaństwa porównać można, oczywiście toute proportion gardée, do sytuacji XIX-wiecznego mieszczaństwa niemieckiego. Była to potężna „klasa średnia”, która powołana do bytu politycznego przez najazd Napoleona nigdy w pełni nie legitymizowała się w niemieckim imaginarium. Pozbawiona była przez to politycznej świadomości i unikała określenia się jako podmiot polityczny. Jej wyobraźnia z łatwością skolonizowana została przez nostalgiczne rojenia o walecznych Germanach i niemieckiej misji na Wschodzie, uniwersum symboliczne niesione przez Prusy, cesarstwo, a potem faszyzm.
W Polsce rewersem globalnych aspiracji jest zupełnie niebywała, a jednak ciągle żywa nostalgia za rzeczywistością szlachecko-sarmacką. Przemysław Czapliński zwraca uwagę, że cały XIX wiek i początek XX wieku stanowiły, co najmniej w literaturze, wielką próbę modernizacji polskiej wyobraźni. Powstała wówczas ogromna ilość znaków, takich jak nowoczesne powieści, sztuka czy choćby dramaturgia Witkacego. Paradoksalnie, ten potężny ruch kulturowy w masowej wyobraźni naszego mieszczaństwa właściwie nie zostawił żadnego znaczącego śladu. Stąd identyfikacyjny wybór klasy średniej jest dość ograniczony: albo ambicje londyńsko-tokijsko-nowojorskie, albo powrót do sarmatyzmu. Ten ostatni swoje ucieleśnienie znajduje choćby we współczesnej architekturze dworkowej, marzeniach o kupnie kawałka ziemi czy wieszaniu w przestrzeniach prywatnych szabel i portretów przodków. To wszystko jest jakieś niebezpiecznie, bo łudząco przypomina nostalgię XIX-wiecznych Niemców za mitycznym Hermanem i jego Cheruskami.
Z drugiej strony, nie trzeba się też temu nadmiernie dziwić: lukę symboliczną zawsze łatwiej wypełnić wyobrażeniami w dużym stopniu oderwanymi od rzeczywistości. Takie fantazjowanie na jawie pozwala uniknąć konfrontacji z trudną nowoczesnością, jaką była cała symbolika wyrosła z rzeczywistej polskiej historii drugiej połowy XIX i początku XX wieku.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.