Komentarze
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Co dalej z kulturą Rosji?
19 kwietnia 2025
1 stycznia 2011
Jest jesień 2010. Czuję, że coś się dla mnie ważnego może zdarzyć. W sferze idei, polityki, Polski. Szanuję każdy patriotyzm, a najbardziej kosmopolityzm, choć tym razem myślę w kategoriach kraju, w którym się urodziłem, płacę podatki i chodzę na demonstracje. Zwłaszcza te związane z tzw. mniejszościami.
Przyciągają mnie do Ruchu postulaty dotyczące równouprawnienia, jestem za wolnym rynkiem, i choć wśród 15 kroków brak nawet wzmianki na temat wizji gospodarki, to ufam, że biznesmen z sukcesami na koncie z pewnością o gospodarce myśli. Związek Kościoła z państwem w państwie katolickim, w którym przez wiele lat to właśnie Kościół był ostoją oporu wobec władzy, w sumie mi nie przeszkadza. Bo to od władzy zależy, jak z Kościołem rozmawia i postępuje. Lubię skuteczność i wierzę w protestancki etos pracy, więc pomysł związany ze zwalnianiem 5 proc. najsłabszych urzędników bardzo do mnie przemawia. Kadencyjność władz politycznych może zapewnić świeżą energię. Nie podoba mi się pomysł zniesienia Senatu i immunitetów. Nie bardzo też rozumiem jak ma być “rozdawany” dostęp do internetu, który ma nam gwarantować potencjalna zmiana w konstytucji.
W połowie października idę na spotkanie sympatyków Ruchu. Wszyscy zbierają się pod PKiN i stamtąd ruszają na zebranie. Idę razem. Już od pierwszych chwil widać, że rozmowy nie będzie. Jedni rzucają się do gardła drugim, ci z Facebooka tym z nowoczesnej.org, i ze słownej przepychanki trudno jest zrozumieć, co tych ludzi połączyło. Zjawia się Karol Jene, asystent J. Palikota, który przychodzi z planem i całe towarzystwo dzieli na grupy: programową, medialną, organizacyjno-logistyczną i parę innych. Są wyznaczeni tymczasowi koordynatorzy i każdy z sympatyków może podłączyć się tam, gdzie pasuje ze względu na kompetencje czy upodobania. Pani prowadząca grupę medialną nie chce z nikim się podzielić mikrofonem i swoją autorytarną postawą budzi raczej przerażenie niż sympatię. Chłopak od programowej wydaje się rozsądny, więc myślę: za nim! Potem przyglądam się również pracom innych grup. Po podziale grupa przenosi się na rozmowy w miasto. I tak przez kilka następnych tygodni.
Jest cel, 7 listopada ma się odbyć panel z J. Palikotem w Warszawie pod hasłem “Naprawa polityki”. Na spotkaniach roboczych wymyślamy nowe postulaty, generujemy pomysły, które mają przyczynić się do naprawy polityki (wśród nich m.in.: wprowadzenie kilkuprocentowego parytetu dla osób niepełnosprawnych na listach wyborczych, referenda w sprawach istotnych dla kraju, zakaz łączenia mandatu posła ze stanowiskami w administracji, ograniczenie immunitetu poselskiego). Pomysły mają pojawić się w postaci prezentacji na spotkaniu z Palikotem, ale nic z tego. Pomysły powstały, ale nikt ich nie wykorzystał. I nie wiadomo dlaczego. Nikt nie wyjaśnił, dlaczego kilkutygodniowa praca grupy została zlekceważona. Czy może pomysły mające wyjść na światło dzienne tworzy się “na górze”, a zwykłym sympatykom dano tylko iluzję wpływania na rzeczywistość nowej inicjatywy politycznej? Na spotkaniu dziwnie mało osób, może 550? W Warszawie? A w sali czeka 2000 miejsc… wśród mediów, które się pojawiły – brak czołowych stacji komercyjnych. Siedzę na sali i zastanawiam się, dlaczego pytania zadają tylko te osoby, które chodzą na spotkania Ruchu, a ktoś, kto przez cały czas chce zabrać głos – bo przyszedł może z ciekawości? – jest skutecznie ignorowany. Co wobec tego z hasłami oddolności, transparentności, demokracji?
Dlaczego w części spotkania zamkniętym dla sympatyków działających w grupach tematycznych słyszę, że mamy wymyślać “sexy hasła”, że ma to być “fajne marketingowo”? “Bardziej w stylu Obamy” słyszę. Czuję, że zachęca się nas do tworzenia produktu w opakowaniu możliwie jak najbardziej populistycznym, które ma jednak trafiać do tych lepiej wykształconych, z dużych miast. Populizm dla inteligencji? To, co słyszę, budzi skojarzenia z włoskim faszyzmem, a także korporacjonizmem, i jego argentyńską odmianą – peronizmem.
Przez te wszystkie tygodnie nie rozumiem, dlaczego w mediach pojawia się ciągle jeden reprezentant Ruchu. Jego lider – rzecz jasna i zrozumiała, ale gdzie są inni ludzie? Czy to “nowe i lepsze” ma być wodzowskie i nie znoszące krytyki? Jeśli tak, to chyba nie są efekty demokratycznych inspiracji?
Mamy myśleć o takich pomysłach, które zjednają wyborców, bo przecież naszym celem jest osiągnąć jak najwyższy procent poparcia, przekroczyć próg wyborczy, wejść do parlamentu.
Do tego są oczywiście potrzebne pieniądze i każdy członek stowarzyszenia, chcąc mieć prawo głosu, musi opłacić składkę z góry za 6 miesięcy. To zrozumiałe, że nowej inicjatywie na scenie politycznej potrzebne są środki finansowe, ale czy należy uzależniać prawo głosu od opłaconej składki? Dlaczego J. Palikot w swoich wypowiedziach na ten temat nie był tak drobiazgowy jak jego asystent? Czy to gra w dobrego i złego policjanta?
Na kilku spotkaniach pojawia się trzydziestoparoletni chłopak, który nie boi się krytykować pomysłów forsowanych przez asystenta J. Palikota. Głośno mówi, z czym się nie zgadza, a nawet udowadnia na jednym ze spotkań, że asystent za plecami kolegów i koleżanek wytwarza atmosferę nieufności – wskazuje imiennie, komu nie należy ufać, bo rzekomo jest “szpiegiem PiS”. No tak, po co mówić wprost i być transparentnym, lepiej w białych rękawiczkach czyścić sobie polityczne przedpole.Ów odważny chłopak zostaje skutecznie wyeliminowany z gry. Zawiesza działalność, potem jeszcze parę razy próbuje pokazać rozbieżności między tym, co głosi lider, a tym, co w życie wciela asystent. Próbuje nawet odwołać asystenta z funkcji prezesa stowarzyszenia, ale to walka z wiatrakami. Reakcje innych ludzi to raczej brak “oficjalnej reakcji”, na wirtualnym forum kilka osób jest zbulwersowanych brakiem poszanowania wolności słowa, nawet żałuje, że nie stanęło murem za człowiekiem dociekającym prawdy. Pokazującym, że ktoś tu steruje i tych sterowanych potrzebuje tylko do płacenia składek, potakiwania, tworzenia tłumu na potencjalnych akcjach medialnych, jak np. pikiety przed kuriami biskupimi itp. Krytyczne myślenie, i konstruktywna, merytoryczna debata – niemile widziane. Po tych kilku tygodniach zauroczenia nową inicjatywą na polskiej scenie politycznej, zgadzam się ze słowami prof. Kazimierza Frieske:
“Ruch Palikota jest przede wszystkim przejawem rozrośniętego ego pana Palikota. Jego szalenie niespójne poglądy zależą w dużej mierze od tego, co akurat doradzą eksperci od PR. On głosi hasła trochę bardziej wbudowane w dominującą poprawność polityczną niż np. Andrzej Lepper, nie jest taki przaśny-i dlatego jest tolerowany przez główny nurt polityki i mediów. Ale to przejaw podobnego Lepperowi zwyrodnienia demokracji. Niewątpliwie jednak może przyciągnąć jakiś elektorat-zwłaszcza ten, który czuje się dobrze w naszej rzeczywistości a zarazem postrzega ją na poziomie dość prostych haseł”.
Coraz częściej na spotkaniach towarzyszy mi poczucie straty czasu. “I co ja robię tu” – podśpiewuję w myślach. Skandal za skandalem powoduje, że wizja się rozmywa. Bardziej przypomina błoto niż obietnicę potencjalnie lepszego jutra. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nie o naprawę polityki tu chodzi. Przecież nie po to tu przyszedłem. Tak wygląda kastracja iluzji. Jestem reprezentantem “elektoratu do zagospodarowania”, ale nie oddam głosu na mającą powstać partię J. Palikota.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.