Komentarze
Polityka
Strona główna
Świat
Zmęczeni zwycięstwami
29 kwietnia 2025
2 czerwca 2014
W efekcie sporu hiszpańskiego prawnika i Google prawo do prywatności oraz prawo do informacji znalazły się w samym centrum publicznej debaty. Na przeciw siebie stanęły dwie tradycje prawne – europejska i amerykańska. Wobec kolizji silnych racji Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał prymat prywatności.
Z Natalią Włoch rozmawia Agnieszka Rozner.
W sprawie Google przeciwko Costeja González mamy do czynienia ze zderzeniem dwóch silnych uprawnień – prawa do prywatności i prawa do informacji. Wyrok Trybunału uznał przewagę pierwszego z nich. Co zdecydowało o treści wyroku?
Impulsem do wydania orzeczenia była prośba hiszpańskiego sądu o dokonanie wykładni prawa unijnego. Problem, z którym sąd zwrócił się do Trybunału, dotyczył wątpliwości jakie obowiązki ciążą na dostawcach wyszukiwarek internetowych w zakresie ochrony danych osobowych ludzi, którzy nie życzą sobie, by konkretne informacje, dotyczące sfery życia prywatnego, były powszechnie dostępne dla wszystkich użytkowników i „zapamiętane” w sieci. Dotyczyłoby to w szczególności informacji nieaktualnych i nieprawdziwych. Z drugiej strony pojawił się problem respektowania prawa do informacji. Jak należy postąpić w przypadku informacji, które zostały przecież zamieszczone w sieci zgodnie z prawem? Czy jednostka może żądać ich usunięcia?
Rola Trybunału w Luksemburgu w dużej mierze polegała na zmierzeniu się z prawem do prywatności i ochrony danych osobowych w kontekście nowych technologii, a przede wszystkim specyfiki internetu. Niezbędne okazało się sięgnięcie do fundamentalnych praw człowieka leżących u podstaw każdego aktu Unii Europejskiej. Trybunał wskazał, iż prawo do prywatności zasługuje na szczególną ochronę, powołując się przy tym na bogatą tradycję orzeczniczą oraz przede wszystkim regulacje Karty Praw Podstawowych. Dodatkowo, w tej konkretnej sprawie, z prawem do prywatności nierozerwalnie łączy się prawo do ochrony danych osobowych. Zdaniem Trybunału to właśnie dane osobowe są szczególnie zagrożone, w sytuacji, gdy użytkownik wpisując w okno wyszukiwarki imię i nazwisko konkretnej osoby, otrzymuje uszeregowane informacje. Myślę, że to właśnie ten aspekt przeważył za tak zdecydowanym głosem za ochroną prywatności.
Prawo do zapominania ma w Europie długą historię. Czy pojawienie się internetu faktycznie tak wiele zmieniło w jego wykładni?
Pytanie dotyka, moim zdaniem, ważnej kwestii relacji tradycyjnych konstrukcji praw, ich ochrony – w tym poruszonego w wyroku prawa do prywatności, chroniącego osobiste, intymne sfery – do wciąż nowego i stale zmieniającego się środowiska globalnej sieci. Nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć, czy pojawienie się internetu wpłynęło na większą społeczną szkodliwość dostępu do danych osobowych. Z pewnością zdecydowanie ułatwiło dostęp do nich. Co za tym idzie – pojawiły się nowe formy naruszenia podstawowych praw. Usunięcie informacji z jednego miejsca, nie daje gwarancji usunięcia jej z pięciu innych. Obecnie na forum unijnym dużo miejsca poświęca się dyskusji na temat dostosowania istniejących regulacji prawnych, funkcjonujących do tej pory w „materialnym świecie” do środowiska cyfrowego. Myślę, że problem prawa do prywatności – choć za sprawą orzeczenia Trybunału znalazł się w samym centrum publicznej debaty, nie wpłynie niestety na przyspieszenie prac legislacyjnych Unii w celu dostosowania istniejących regulacji do specyfiki nowych technologii.
Istnieją różnice w rozumieniu prawa do zapominania w unijnym i amerykańskim systemie prawnym. Z czego one wynikają?
Według mnie w kontekście tradycji amerykańskiej trudno w ogóle mówić o „prawie do zapominania”. Ten rozdźwięk może wynikać z odmiennego postrzegania prawa do prywatności w systemie europejskim i amerykańskim. A przede wszystkim z podejścia do jednostki jako takiej. Można zaobserwować generalną tendencję wskazującą, że prawodawca unijny przykłada zdecydowanie większą wagę do ochrony prawa do prywatności oraz swojej roli w tym procesie, propagując bardziej horyzontalne, kompleksowe podejście. Natomiast w USA dominuje tendencja do regulowania prawa do prywatności w zdecydowanie bardziej indywidualny sposób, dotyczący konkretnych sytuacji. Tak określone prawa znajdują się na przykład w Konstytucjach stanowych Arizony, Kalifornii czy Montany. Ponadto w Ameryce, zgodnie z treścią Pierwszej Poprawki znacznie większy nacisk kładzie się na prawo do swobodnego przepływu informacji. Różnice w wykładni dobrze obrazują określenia tego aspektu prawa do prywatności na płaszczyźnie prawa unijnego i amerykańskiego, odpowiednio „the right to be forgotten” i „do not track right”. Źródłowe przyczyny różnic wykraczają jednak poza sferę legislacyjną.
Skąd prymat prawa do prywatności? Czy to prosta konsekwencja regulacji unijnych, czy może jedynie efekt ich interpretacji dyktowany lękiem przed przejrzystością jaką daje rozwój technologii cyfrowych?
W Europie istnieje silna tradycja ochrony prawa do prywatności. Europejska Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, w artykule 8 wprowadza prawo do poszanowania życia prywatnego i rodzinnego. Unia Europejska podjęła również debatę dotyczącą aktualizacji obowiązujących przepisów w zakresie ochrony danych osobowych, co ma niebagatelny wpływ na ochronę prawa do prywatności. Działania ustawodawcy unijnego, w mojej opinii wskazują jednak na zbyt dosłowne traktowanie fundamentalnych praw człowieka. Z pewnością treść orzeczenia dosadnie wyraża dążenie Unii do uregulowania „prawa do bycia zapomnianym” w kontekście internetu. Pozostaje wątpliwość, czy to właściwa droga? Unia stara się usankcjonować większą kontrolę nad przetwarzanymi danymi osobowymi. Tylko dlaczego obciążany jest tym podmiot pokroju Google, który w założeniu indeksuje i „wyławia” wyszukiwane frazy? Warto wspomnieć, że w kontekście wyroku, Google, jako wyszukiwarka internetowa, która w odpowiedzi na zapytanie wyświetla odpowiednio poszeregowane linki, została uznana przez Trybunał za administratora danych.
Czy wyrok Trybunału nie jest sprzeczny? Z jednej strony kładzie nacisk na ochronę prywatności, z drugiej dopuszcza procedury cenzurowania treści.
Pod tym kątem z pewnością wyrokowi można zarzucić chęć cenzurowania treści. Jest to konsekwencja przyznania silnej ochrony prawu do prywatności. Pomimo, że orzeczenie jest bardzo świeże, już wzbudziło szeroką dyskusję na temat zakresu prawa do wolności wypowiedzi w internecie. Idea przyświecająca Unii jest z całą pewnością słuszna. Przecież w „realnym świecie” jesteśmy w stanie kontrolować przetwarzanie naszych danych osobowych. Mamy prawo oczekiwać, że w sieci będzie podobnie. Należy się jednak zastanowić nad słusznością środków zasugerowanych w wyroku. W dłuższej perspektywie może to rzeczywiście okazać się mieczem obosiecznym. Albo może być niemożliwe do wykonania. Choć, jak możemy zauważyć – Google już stara się wprowadzać odpowiednie mechanizmy techniczne, mające umożliwić usuwanie pewnych treści z wyników wyszukiwania.
Czy wyrok zobowiązujący Google do usuwania z wyszukiwarki żądanych treści, jednocześnie nie uderzający w strony internetowe gdzie treści te widnieją, to próba ominięcia zarzutu o naruszanie prawa do informacji?
Pierwsze zarzuty jakie pojawiły się po publikacji orzeczenia Trybunału w tej sprawie dotyczyły kwestii, dlaczego to Google jest odpowiedzialne za usuwanie żądanych treści. Dostawcy wyszukiwarek zostali obarczeni odpowiedzialnością za treści zamieszczane w sieci przez osoby trzecie. A przecież zgodnie choćby z polską ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną, z zastrzeżeniem pewnych wyjątków – to administrator strony www jest odpowiedzialny za jej treść. Na Google zostaje zatem przeniesiony obowiązek ukrywania stron z niepożądaną treścią. W wypowiedziach gremiów amerykańskich pojawia się zarzut, iż prawo do prywatności niesłusznie jest stawiane ponad prawem, nie tyle do informacji, co prawem do swobody wypowiedzi. Z pewnością w kierunku Trybunału posypią się również zarzuty dotyczące wprost ograniczania prawa do informacji.
Jest jeszcze możliwa zmiana wyroku?
Wobec procedur jakie funkcjonują w tej dziedzinie nie jest możliwa zmiana treści tego wyroku, bowiem Trybunał dokonał wykładni prawa i jako taka jest ona wiążąca dla sądu hiszpańskiego, natomiast dla pozostałych sądów powinna stanowić ważną wskazówkę.
Czy wyrok Trybunału spowoduje konieczność usuwania treści także z blogów czy Twittera?
Zgodnie z orzeczeniem, Google, czy każda inna wyszukiwarka, powinna uniemożliwiać wyszukiwanie określonych treści już zamieszczonych w sieci. Obowiązek usuwania treści z twittera czy innych social media mógłby realnie godzić w swobodę wypowiedzi. Orzeczenie opiera się bowiem na określeniu relacji prawa do prywatności i prawa do informacji. Wyniki wyszukiwania określonych treści będą „ukrywane”, orzeczenie nie nakłada zaś obowiązku usuwania konkretnych informacji. Zdecydowana ich większość jest zamieszczana w sieci zgodnie z prawem.
Google uruchomiło dla europejskich użytkowników formularz, za pośrednictwem którego można zgłaszać wnioski o usunięcie danych z wyszukiwarki. Czy każdy może złożyć taki wniosek?
Zgodnie z treścią uzasadnienia, Trybunał wskazał, że użytkownik może złożyć wniosek o usunięcie wyników wyszukiwania, w których znajduje się jego nazwisko, imię, a ponadto są one „nieadekwatne, nietrafne czy nieprawdziwe albo nie mające już znaczenia bądź są niewspółmierne do celów dla jakich były przetwarzane (wyszukiwane)”. Jak widać, dość asekuracyjnie odwołano się tu do bardzo pojemnych pojęć. Niewątpliwie wniosek może złożyć każdy użytkownik, który uzna, iż po wpisaniu jego danych wyszukiwane są właśnie takie informacje. Natomiast inną kwestią jest ocena zasadności złożenia takiego wniosku, ponieważ nie można tracić z pola widzenia istoty prawa do informacji. Logiczne wydaje się, że nie zostaną usunięte linki do informacji o osobach pełniących funkcje publiczne. Podobnie wygląda to w przypadku z osób, które zostały prawomocnie skazane, a jednym z elementów kary był obowiązek publikacji treści wyroku wraz z danymi osobowymi. Natomiast w pozostałych sytuacjach Google będzie miało ciężki orzech do zgryzienia rozstrzygając czy dany wniosek rzeczywiście jest uzasadniony. Pomimo, iż już od chwili uruchomienia formularza przez Google odnotowano wysoki wpływ wniosków o usunięcie danych z wyników wyszukiwania, z pewnością nie musimy się obawiać, że dnia na dzień wszelkie dane znikną.
Czy wprowadzenie „automatycznego” mechanizmu usuwania treści, które sugeruje Trybunał to skuteczne rozwiązanie?
Mechanizm ten, jak już wspominałam, może wcale nie być skuteczny. Internet wprowadził wiele możliwości stanowiących jednocześnie duże wyzwanie dla regulacji prawnych. Tradycyjne konstrukcje prawne są przenoszone do zupełnie nowego środowiska. Ochrona prawa do prywatności w sposób zaproponowany przez Tybunał jest w mojej ocenie nieefektywna. Nie sposób również nie dostrzec zakresu w jakim godzi ona w swobodę wypowiedzi czy prawo do wolności wypowiedzi, nie wspominając o prawie do informacji. Do czego doprowadzić może nagłe usunięcie z pola widzenia europejskiego użytkownika setek informacji? Prawo do prywatności oraz dane osobowe można chronić w sieci w inny sposób. Dlaczego więc nie nakładać obowiązków na podmioty przetwarzające nasze dane osobowe w rzeczywiści? Może należałoby również edukować użytkowników, by bardziej odpowiedzialnie zamieszczali treści i korzystali z możliwości jakie daje internet? By nie publikować każdego zdjęcia, każdej myśli? Wydaje się, że zdecydowanie skuteczniejsze byłoby tu promowanie wiedzy w miejsce prób szczegółowego regulowania niemal każdej sfery za pomocą przepisów prawnych.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.