Wpływowi amerykańscy realiści mają pro-rosyjskie złudzenia

Niektórzy twierdzą, że strategiczna rywalizacja wielkich mocarstw jest czymś oczywistym i nieuniknionym. Jednak historia już udowodniła, że się mylą.

1 lutego 2022

Stephen Walt winą za nowy „kryzys ukraiński” obarcza „liberalne iluzje”, które popychały do rozszerzenia NATO, sprawiając, że Rosja poczuła się zagrożona. Twierdzi on, że zgoda na neutralny status Ukrainy uczyni sytuację bezpieczniejszą dla wszystkich, w tym dla Ukraińców. Jego argumentacja zbudowana jest jednak na niebezpiecznej iluzji, że Moskwa jest racjonalnym aktorem, który kieruje się namacalnymi względami bezpieczeństwa. W rzeczywistości nie ma żadnych poważnych podstaw do takich konstatacji, a autorytarny reżim w Rosji nie jest związany tą logiką. Konstruuje on międzynarodowe zagrożenia w sposób przypadkowy, ponieważ pomaga to przetrwać reżimowi.

Wydaje się, że stało się już pewną tradycją, że za każdym razem, gdy Rosja atakuje (lub grozi atakiem) Ukrainę, pojawia się znany amerykański realista, aby wyjaśnić, dlaczego jest to wina Zachodu. W 2014 r. był to John Mearsheimer ze swoim słynnym felietonem. Teraz jest to Stephen Walt przedstawiający w artykule dla Foreign Policy „Liberal Illusions Caused the Ukraine Crisis” coś, co wygląda na bardzo podobny argument. Rozszerzenie NATO było błędem, ponieważ zagroziło Rosji, a Moskwa nie ma innego wyjścia, jak tylko zareagować.

Walt przynosi jednak pewną radę polityczną: zawrzyjcie z Moskwą układ o geopolitycznej neutralności Ukrainy, a to pomoże także Ukraińcom. Pomysł ten nie jest nowy, gdyż inna ikona polityki realistycznej Henry Kissinger od dawna wzywał do „finlandyzacji” Ukrainy, nawiązując do neutralnego statusu Finlandii i jej specjalnych relacji z ZSRR w czasie zimnej wojny.

Realizm nie wyjaśnia Rosji

Realizm jest bogatą i interesującą tradycją w stosunkach międzynarodowych, która przyniosła zarówno wyrafinowane ramy wyjaśniające, jak i sprytne momenty w kształtowaniu polityki. Realiści różnią się pod względem stopnia, w jakim zwracają uwagę na czynniki zewnętrzne − tzw. strukturę systemu międzynarodowego, definiowaną przez rozkład sił między państwami − oraz czynniki wewnętrzne, takie jak elity polityczne państwa i sposób, w jaki kształtują one postrzeganie bezpieczeństwa narodowego.

Generalnie jednak realiści zgadzają się, że państwa zachowują się tak, jak się zachowują, ponieważ są cynicznymi i racjonalnymi aktorami, którzy zajmują się przede wszystkim własnym bezpieczeństwem, muszą działać w świecie, który jest wrogi, niebezpieczny i bezlitosny dla tych, którzy zaniedbują interesy bezpieczeństwa – czyli zgodnie z zasadą zjedz lub zostań zjedzony.

W niektórych sytuacjach ta ponura wizja stosunków międzynarodowych może wydawać się przekonująca. Problem z argumentacją Walta na temat Ukrainy polega jednak na tym, że przecenia on stopień, w jakim ostatnie zachowanie Rosji wynika z rzeczywistych − czyli twardych − obaw o bezpieczeństwo i realistycznej oceny zagrożeń, a nie ze skonstruowanych wizerunków wroga, które mają stabilizować rozpadający się autorytarny reżim poprzez efekt zjednoczenia wokół flagi.

Nie docenia on również osobistej i emocjonalnej strony rzeczy, resentymentów i kompleksów. W personalistycznym reżimie autorytarnym, przy braku systemu wewnętrznej kontroli i równowagi, mogą one odgrywać rażąco nieproporcjonalną rolę, przyćmiewając racjonalną analizę interesu narodowego.

Walt nie pomija faktu, że Rosja jest reżimem autorytarnym i mądrze zaleca, by Zachód nie sprawiał wrażenia, że uległ szantażowi Putina. Wciąż jednak zdaje się twierdzić, że Rosja ma „oczywiste powody, by martwić się rozszerzeniem NATO”. Ta ostatnia część jest nieprzekonująca.

NATO nie zaatakuje Rosji

Członkostwo Ukrainy w NATO wydaje się mało prawdopodobne. Nie jest jasne, jak można pogodzić rosyjską okupację Krymu, który z prawnego punktu widzenia pozostaje terytorium Ukrainy, a także obecność moskiewskich sił zbrojnych w Donbasie, ze słynnym artykułem piątym Traktatu Północnoatlantyckiego, który mówi, że atak na jednego jest atakiem na wszystkich.

Gdyby Ukraina stała się członkiem NATO, mogłaby natychmiast powołać się na klauzulę obrony zbiorowej, uzasadniając to tym, że najeźdźca jest już na jej terytorium, co doprowadziłoby do bardzo niebezpiecznego impasu między NATO a Rosją. Wielkim pytaniem jest, czy zachodni przywódcy byliby gotowi zaryzykować i narazić się na eskalację konfliktu.

Nawet jeśli udałoby się znaleźć jakieś prawne i polityczne obejście tego problemu, hipotetyczne członkostwo Ukrainy niewiele zmienia w kwestii twardego bezpieczeństwa. Trudno dostrzec, w jaki sposób NATO mogłoby stać się militarnym zagrożeniem dla Rosji. Krytycy NATO przywołują Jugosławię czy Libię jako dowód na agresywną naturę sojuszu, ale te analogie są nieprzekonujące.

Scenariusz, w którym NATO decyduje się na atak na nuklearne supermocarstwo, jest nie do pomyślenia. Żaden zachodni polityk nigdy nie będzie w stanie poruszyć tej kwestii ze swoimi wyborcami, ponieważ potencjalne koszty są zbyt straszne, by mogło je ponieść jakiekolwiek demokratyczne społeczeństwo. Demokratyczny system kontroli i równowagi na Zachodzie uniemożliwia zbiorowe samobójstwo.

Problem z utożsamianiem wojsk i NATO

Polityczna przynależność do NATO nie jest równoznaczna z projekcją siły. Jeśli jesteś członkiem NATO, nie oznacza to, że będziesz musiał stacjonować obce rakiety lub wojska na swoim terytorium ani że inni członkowie NATO są zobowiązani robić to za ciebie. Tak więc Polska przystąpiła do NATO w 1999 r., a kraje bałtyckie w 2004 r., ale wielonarodowa Wysunięta Obecność NATO pojawiła się dopiero po agresji Rosji na Ukrainę w 2014 r.

Są to niewielkie siły liczące kilkuset żołnierzy, które z pewnością nie mogą być użyte do ataku na ogromną armię rosyjską po drugiej stronie granicy. Ich obecność jest jedynie sygnałem dla Kremla, komunikującym, że w przypadku, gdy zdecyduje się on na inwazję, będzie musiał bezpośrednio zaatakować zachodnie wojska. Jest to tak zwany tripwire deterrent, który był również używany przez Stany Zjednoczone w Berlinie Zachodnim podczas Zimnej Wojny, aby odstraszyć ewentualny sowiecki atak.

Przynależność do NATO nie jest równoznaczna z rozmieszczeniem wojsk. Stany Zjednoczone mogłyby rozmieścić siły na ukraińskiej ziemi na podstawie umów dwustronnych, tak jak to robią ze swoimi sojusznikami, takimi jak Japonia czy Pakistan. Rozmieszczenie wojsk i broni strategicznej można omawiać oddzielnie od kwestii członkostwa w NATO. To jest coś, o czym w zasadzie NATO czy USA nie miały problemu z dyskusją z Moskwą.

Jedyną zmianą w grze, jaką wprowadza hipotetyczne członkostwo Ukrainy w NATO, jest klauzula zbiorowej obrony dla Ukrainy. Jeśli atak na Ukrainę zostanie uznany za atak na NATO, to Rosja traci dotychczasowy luksus inwazji na ten kraj bez wywoływania natychmiastowego impasu z całym sojuszem. Ale dlaczego przywilej inwazji i okupacji sąsiadów ma być warunkiem wstępnym własnego bezpieczeństwa, nie jest do końca jasne.

Założenie Walta, że zachowanie Rosji wynika z realistycznej oceny namacalnych zagrożeń dla bezpieczeństwa („oczywiste powody do obaw o rozszerzenie NATO”) jest nieprzekonujące.

O co więc chodzi, jeśli nie o bezpieczeństwo militarne?

Odpowiedzi można łatwo znaleźć w broszurach kremlowskich rzeczników polityki zagranicznej, którzy ostatnio biją w bębny wojenne. Siergiej Karaganow obawia się, że w przyszłości Zachód może zostać „opanowany przez nowe antyludzkie ideologie, które negują historię, płeć, ojczyznę i czczą LGBT, ultrafeminizm i inne tego typu rzeczy”, co doprowadzi do ideologicznego konfliktu z Rosją.

Taki obraz Zachodu jest produktem wielu lat toksycznej antyzachodniej − i antyukraińskiej − propagandy, kwitnącej w rosyjskich mediach państwowych, splecionej z różnego rodzaju supremacjonizmem, szowinizmem, homofobią i nierzadko słabo zakamuflowanym faszyzmem. Bezpieczeństwo militarne, na którym Stephen Walt buduje cały swój wywód, jest tylko jednym z elementów tego toksycznego koktajlu.

Historie, które zostały wymyślone przez tę ogromną machinę propagandową i wyemitowane przez rosyjską telewizję państwową, to praktycznie horrory, w których Ukraińcy rzekomo krzyżują małe dzieci. Jako kompleksowe opracowanie polecam książkę Lisy Gaufman, która pokazuje, że stosunek Rosji do Ukrainy nie polega na kalkulowaniu układu sił czy ocenie istniejących zagrożeń militarnych, lecz na sekurytyzacji (czyli konstruowaniu zagrożeń przy użyciu wszelkich dostępnych środków).

Realiści bagatelizują rolę ideologii w kształtowaniu polityki zagranicznej i odpowiadają, że machina propagandowa działa tylko „dla mas”, podczas gdy na Kremlu pracują zimni, racjonalni strategowie, którzy myślą przede wszystkim w kategoriach równowagi sił.

To również jest złudzenie. Wiadomo, że stosunek Władimira Putina do Zachodu (i Ukrainy) jest głęboko emocjonalny, pełen resentymentów, kompleksów i pretensji (rosyjskie „обида”). Dlatego żądania wobec NATO i Stanów Zjednoczonych wysunięte w grudniu 2021 r. są celowo upokarzające i wyglądają bardziej jak histeryczna próba zdobycia uznania niż racjonalna próba zawarcia nowego porozumienia.

Dylemat bezpieczeństwa nie jest regułą

Można by mi zarzucić, że sprowadzam to do osobowości rosyjskiego władcy lub do efektów jego propagandy. Putin czy nie Putin, mówi Walt, Rosja jest wielkim mocarstwem, a „wielkie mocarstwa mają tendencję do bycia niezwykle wrażliwymi na środowisko bezpieczeństwa w swoim bezpośrednim sąsiedztwie”.

Ale to nie jest zbyt przekonujące, ponieważ w Europie nie brakuje wielkich mocarstw, które w przeszłości wielokrotnie obawiały się, nienawidziły i walczyły ze sobą, ale zasadniczo przezwyciężyły dylemat bezpieczeństwa. Pomyślmy na przykład o Niemczech i Francji lub nawet Francji i Wielkiej Brytanii. Nie ma powodu, dla którego Rosja, w zasadzie, miałaby być inna. Realiści twierdzą, że strategiczna rywalizacja wielkich mocarstw jest czymś oczywistym, nieuniknioną rzeczywistością, ale historia już udowodniła, że się mylą.

„Główny problem z argumentacją Walta polega na tym, że zakłada on racjonalność, która opiera się na realistycznej ocenie namacalnych zagrożeń, czyli ’obiektywnego’ bezpieczeństwa, podczas gdy ma on do czynienia z rozpadającym się autorytarnym reżimem, który konstruuje międzynarodowe zagrożenia (‘sekurytyzuje’) dla własnych wewnętrznych celów politycznych, kierując się własną logiką przetrwania reżimu.”

Oprócz wywoływania efektu „rajdu wokół flagi”, antyzachodni/antyukraiński charakter otwiera lukratywne możliwości kariery dla wszelkiego rodzaju ludzi, w tym propagandystów, organów ścigania i służb specjalnych („siloviki”), wojskowych itp. W znacznym stopniu jest to samonapędzający się proces, który realiści mają tendencję do ignorowania.

W 2014 r. John Mearsheimer wystąpił z bardzo podobnym realistycznym argumentem dotyczącym Ukrainy, który omówiłem dość obszernie w mojej książce z 2019 roku. Tym razem nie mogę zrobić nic lepszego niż powtórzyć, że podstawowym błędem, jaki zwykle popełniają realiści, jest założenie, że ich rosyjski odpowiednik jest racjonalny w taki sam sposób jak oni.

Dla realistów ta wspólna racjonalność jest podstawowym założeniem, na którym budują swoje argumenty, gdy próbują przewidzieć zachowanie państw. Niestety, jest to realistyczna iluzja. Ludzie na Kremlu nie podzielają racjonalnego świata Stephena Walta i Johna Mearsheimera.

Co ważne, nie jest to teoretyczna debata w wieży z kości słoniowej. Stephen Walt oferuje nam praktyczną radę polityczną, to jest zawrzeć rozsądne porozumienie z Moskwą dla dobra narodu ukraińskiego i jego bezpieczeństwa. Zróbcie jeden krok w tył, „Finlandyzujcie” Ukrainę, a wtedy Rosja zostawi ją w spokoju. Gdyby realistyczne założenia dotyczące Rosji były poprawne, to mogłoby to zadziałać. Ale one nie trafiają w sedno, a to pozostawia nas w niebezpiecznym miejscu.

Kieruję podziękowania do wszystkich komentatorów na mojej stronie na Facebooku, w szczególności do Vojtěcha Bahenský’ego, za pobudzenie dyskusji.

Tekst pochodzi z serwisu Visegrad Insight.

Fot.  Artem Kniaz / Unsplash.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.