Aktualności
Darmowe
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Półprzewodniki i ananasy
1 kwietnia 2025
19 września 2014
Zamiast oglądać kolejny film o „miłości, młodości i walce”, skrywający martyrologię powstania warszawskiego, wolałbym zobaczyć policjantów w przedwojennej, warszawskiej kawiarni Adria, którzy na lekkim rauszu ruszają przez zatłoczone Nalewki w pościg za szalonym naukowcem – dlaczego “Miasto 44” nie obroniło się przed martyrologią, pisze Marcin Stachowicz.
Producenci „Miasta 44” zapewniają, że ich film nie jest obrazem politycznym. Mało tego – nie jest to również film historyczny, ponieważ angażowanie się w „powstańcze dyskusje” nie interesuje producenta, który ma na swoim koncie tak niezaangażowane politycznie przedsięwzięcia, jak „Wałęsa” i „Katyń”.
Polityka to temat zupełnie skompromitowany – nie brudźmy sobie nią rąk, Panie i Panowie, bo jeszcze ktoś nas postawi w jednym szeregu z tymi, którzy rok w rok gwiżdżą na Powązkach. Polityka i historia? Nie, dziękuję! – nam chodzi wyłącznie o „miłość, młodość i walkę”. Nie chcemy hołdów ani pomników.
Reklamując obraz Jana Komasy jako uniwersalną opowieść o młodości, snutą w kontrze do sporów wokół powstania, producenci strzelają sobie w stopę. Co jest bardziej politycznego od młodości z jej skłonnością do idealizmu i angażowania się w wielkie utopie? Przecież młodość sama w sobie jest tematem politycznym – wiąże się z pierwszymi wyborami ideowymi, wejściem w nieunikniony spór z zastaną rzeczywistością i nie można jej zredukować do prostych wybuchów emocji.
„Miasto 44” nie zaneguje własnego uwikłania w “narodowy zrywu młodości”, którym dla wielu było powstanie warszawskie. Nasza rodzima superprodukcja (24 miliony złotych budżetu), chcąc nie chcąc, jest w centrum sporu o przeszłość. Obraz nigdy nie pozostaje niemy – powstańczy mundur jest tym, co bije po oczach i co wgryza się w pamięć. Jeśli piękni, młodzi ludzie na tle zrujnowanych kamienic i lejów po bombach nie są wyrazem hołdu, to co nim jest? I skąd się bierze ten paniczny lęk przed uwikłaniem w historię?
Polski przemysł filmowy usiłuje nałożyć na siebie barwy ochronne, za którymi skrywa się jednorodność rodzimych produkcji historycznych. Ten mechanizm obronny ma wytwarzać fałszywą różnorodność.
Mieliśmy już kino historyczne, pomnikowe i zbudowane z czytelnych schematów. Teraz potrzebny jest dystans i odbrązowienie, więc robimy filmy według klucza “indywidualnego przeżycia” – interesujmy się subiektywnym doświadczeniem, jednostką na tle politycznych przemian. Dzięki temu „Rewers”, „Obławę” czy „Idę” widzowie zobaczą przez pryzmat problemów „zwykłych ludzi” – a to przecież nie wymaga od twórców zajęcia stanowiska w sporach o historię.
Kiedy „wielkie narracje” próbuje się zastępować „miłością, młodością i walką”, polskie kino zakłada maskę, pod którą kryje się znajomy obraz i znajome spory z przeszłości. W „Obławie” i „Mieście 44” martyrologia polskiego munduru pozostaje ta sama: przeestetyzowana, romantyczno-pesymistyczna. Polski bohater, nawet jeśli to „człowiek z krwi i kości”, nadal jest poszkodowany i tłamszony przez historię.
W 2012 roku BBC wyprodukowała serial kostiumowy „Ripper Street”, luźno eksplorujący temat legendy o Kubie Rozpruwaczu. Tłem dla zagadek kryminalnych, rozwiązywanych przez policjantów w Whitechapel, londyńskiej dzielnicy nędzy, jest XIX-wieczny Londyn, miasto u progu nowoczesności i przemian technologicznych. Całość ubrana jest w szaty historii, choć alternatywnej – z odcinka pilotażowego dowiadujemy się, że pierwszy kinematograf pojawił się w Londynie już w roku 1889 i służył do produkcji filmów pornograficznych.
Powstała barwna opowieść o historycznym przełomie, rosnącej fascynacji naukami empirycznymi i gwałtownej rewolucji społeczno-ekonomicznej. Pomijając wielkie wydarzenia historyczne, „Ripper Street” nie stroni od polityki – nędzy i wyzysku pracowników fabrycznych czy zakusów ówczesnych „deweloperów” na kolejne kawałki rozwijającego się miasta. To zmusza i bohaterów, i widzów do zajęcia konkretnego stanowiska.
Historia porwana przez popkulturę wraca prawdziwie odbrązowiona, nawet jeśli po drodze ulega znacznemu przetworzeniu. Dlatego zamiast oglądać kolejny obraz o „miłości, młodości i walce”, skrywających martyrologię powstania warszawskiego, wolałbym zobaczyć policjantów w przedwojennej, warszawskiej kawiarni Adria, którzy, na lekkim rauszu, ruszają przez zatłoczone Nalewki w pościg za szalonym naukowcem.
Potrzeba nam większego zaufania do strategii popkulturowego przetwórstwa i gry konwencją, by rozrywka ubrana w szaty historii przestała być obciachem. Zapomnijmy o pomnikach, zapomnijmy o “jednostkowym przeżyciu”. Przewietrzmy naszą narodową celę i wpuśćmy do niej punkowy dystans i karnawał.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.