Europa
Polityka
Strona główna
Empatia słabością? Słowacja zwraca się przeciwko organizacjom pozarządowym
15 lipca 2025
28 września 2015
Od zawsze dzieliliśmy kontynent na część wschodnią i zachodnią. Ostatnio modny stał się podział na Północ i Południe. Wyobrażenie oparte na koncepcji okręgów słynnego malarza podpowiada, że politycznych rozwiązań jest znacznie więcej niż to sugeruje model bipolarny. Co więcej, bez nowej architektury Europy, dalsza integracja polityczna będzie niemożliwa.
Jean Monnet wierzył, że kryzysy mogą stać się czynnikiem sprzyjającym integracji europejskiej. Europa przetrwała już wiele kryzysów, które wydają się być niemal normą w jej historii. Jeśli to uspokajające przekonanie pozostaje w mocy także dzisiaj, to stanowi zarazem zasadniczą kwestię dla wszystkich Europejczyków, nawet jeśli wciąż nie jest to nazbyt widoczne. Istnieją także inne zagadnienia, które – jak sądzę – są dzisiaj szczególnie uderzające: tendencje odśrodkowe i siły dezintegracyjne wewnątrz Europy, lecz także wysiłki w celu pogłębienia integracji – stąd w tytule owe „linie podziału” i „koncentryczne okręgi”.
Tekst z wydania Res Publiki nr 215 pt. Zdrada dziedzictwa. Opinie i prognozy na temat obecnego kryzysu i nowego porządku w Europie: Smolar, Leder, Łagowski, Kurczewski, Staniszkis, Wróbel, Krastev, Avinieri, Gray, Sadurski, Buruma, Manent, Markowski, Sławek, Garton Ash i wielu innych
Istnieją starsze linie podziału, jak ta między Wschodem i Zachodem, które staraliśmy się wspólnie zatrzeć po 1989 roku. Ale są i nowsze, jak między Północą i Południem. W czasie kryzysu euro – a ten jest dzisiaj decydujący – linia podziału idzie przez sam środek procesu integracji europejskiej. Koncepcja okręgów koncentrycznych daje zaś możliwość, a może raczej stanowi próbę, stłumienia tych sił odśrodkowych albo nadania im nowego kształtu, aby w ten sposób stworzyć nową formę projektu europejskiego, a co za tym idzie także nową mapę Starego Kontynentu.
Linie podziału oraz okręgi koncentryczne służą naszkicowaniu nowej mapy Europy. Ciężko to tutaj opisać w sposób „naukowy”, można jednak zaproponować pewną „wizję”, czyli reprezentatywny obraz, który może temu wszystkiemu dać doskonały geometryczny i artystyczny wyraz. Mam na myśli Kwadraty z koncentrycznymi okręgami (1913) Kandinsky’ego albo, co byłoby jeszcze lepsze, jego Okręgi w kręgu (1923). Ale zanim dojdziemy do takiego dobrze ułożonego zakończenia, pozostaje nam do rozważenia kilka istotnych, a jednocześnie ryzykownych kwestii.
Mantra Europy jest przestarzała
Niektóre z podstawowych idei, na których przez pół wieku budowaliśmy projekt integracji europejskiej, zostały podane w wątpliwość przez ostatnie wydarzenia. Dla przykładu idea, że wspólny europejski rynek nas jednoczy; po Traktacie Rzymskim z 1957 roku jednoczenie Europy nazywano tworzeniem „wspólnego rynku”. Dzisiaj widzimy, że rynek stanowi element, który dezintegruje Unię Europejską. Rynek rzeczywiście nas dzisiaj dzieli, i to w bardzo stanowczy sposób. Ciężko jest się przed tym bronić, bowiem nie idzie tutaj tylko o rynki europejskie.
Europa za bardzo poświęciła się regulacji parametrów bananów i ogórków, a dopiero o wiele później zaczęła się zajmować regulacją rynków finansowych. Rynki te są globalne, a nie tylko europejskie, i w dzisiejszych okolicznościach stanowią element dezintegrujący. To w przypadku Europy rzecz zupełnie nowa. Stopy procentowe i oceny agencji ratingowych wyznaczyły przepaść między Północą a Południem.
Drugą z idei, która stała się wręcz mantrą europejskich starań, było połączenie rynku i demokracji. Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG), a więc wspólny rynek, stanowiła, w odróżnieniu od wschodniej Europy, gdzie panowała dyktatura z gospodarką kontrolowaną przez państwo, tę demokratyczną Europę. Dawniej to wszystko dobrze ze sobą współgrało – rynek z integracją, rynek z demokracją. Dzisiaj rynek otwarcie podkopuje podstawy demokracji, jakiej zaznaliśmy w powojennej Europie Zachodniej. Widzimy kraje, gdzie demokratycznie wybrane rządy muszą odejść, żeby ich miejsce zajęli technokratyczni eksperci albo byli bankierzy, którzy choć często wykonują użyteczną pracę, to tracą demokratyczny mandat. Rynki międzynarodowe nie tylko pogłębiają tendencje dezintegrujące, lecz także pomniejszają przestrzeń dla demokratycznego rozwiązywania problemów. Dotyczy to zaś nie tylko Grecji i Włoch.
Jednocześnie mamy do czynienia z sytuacją, w której albo pojawiają się rozwiązania technokratyczne (Mario Monti), albo narasta populizm (Beppe Grillo), który jest właśnie niejawną odpowiedzią na te technokratyczne rozwiązania. Wybór takich technokratycznych rozwiązań sugeruje nam zatem, że „nie ma innej drogi” – musimy przedsięwziąć „pewne kroki”, dlatego że rynki międzynarodowe i Komisja Europejska na nas naciskają. Populiści wprost przeciwnie, buntują się przeciwko temu. To bunt radykalny, który zmierza obecnie do obrony państwa narodowego przed Europą (Unia Europejska bowiem staje się naraz ucieleśnieniem tego, co jest słabiej dostrzegalne na poziomie państw narodowych – Europa narzędziem globalizacji), a także przed imigrantami, którzy domagają się prawa do korzystania z dobrodziejstw państwa socjalnego i w ten sposób podkopują jego finansowe podstawy. Ale przecież powojenna demokracja zachodniej Europy szukała potwierdzenia dla swojego statusu alternatywy wobec systemu sowieckiego także na drodze wprowadzenia „państwa opiekuńczego”. Żadna z alternatyw już dzisiaj nie istnieje. W takiej sytuacji podstawowe pojęcia i kategorie, które towarzyszyły rozwojowi integracji europejskiej, są równocześnie podane w wątpliwość. Dlatego też należy postrzegać obecny kryzys właśnie w tym nowym kontekście.
Koniec Wschodu i kariera Europy Środkowej
Stary powojenny podział Wschód–Zachód w ostatnich dwudziestu latach stracił na znaczeniu, możemy obserwować proces ujednolicania pomiędzy nowymi i starszymi państwami członkowskimi Unii. Z kolei w ostatnich latach pojawiło się i wciąż się nasila – w związku z kryzysem euro – napięcie Północ–Południe. To ciekawe, jak w tej sytuacji zachowują się kraje Europy Środkowej. Przez długie lata zgłębiałem ideę Europy Środkowej, napisałem o tym w końcu lat 80. książkę The Other Europe. Cała dyskusja, w której głosem była także moja praca, dotyczyła tego, jak przezwyciężyć nasz los, który Milan Kundera w swoim sławnym eseju podsumował w następujący sposób: „geograficznie Europa środkowa jest środkiem, kulturalnie – Zachodem, a politycznie – od 1945 roku – Wschodem”1; nie jesteśmy Europą Wschodnią, jesteśmy „porwanym” Zachodem, należymy do kultury europejskiej, granic cywilizacji nie wyznaczają czołgi.
Taki był argument Kundery, o którym na różne sposoby dyskutowali wszyscy znani intelektualiści środkowoeuropejscy. Argument był tak udany, że zmienił także zachodnie spojrzenie na ten region i ministerstwa spraw zagranicznych krajów Zachodu w końcu lat osiemdziesiątych zmieniały nazwy odpowiednich oddziałów ze „wschodnioeuropejskich” na „środkowoeuropejskie”. Byliśmy Europą Wschodnią, staliśmy się Europą Środkową. Później przyszedł rok 1989 – Václav Havel starał się wprowadzić ideę środkowoeuropejską do czeskiej polityki zagranicznej, powstała tak zwana Grupa Wyszehradzka. Ale w związku z rozpadem Czechosłowacji szybko zaczęło dominować inne podejście: skoro integrujemy się z Zachodem, to nie zawracajcie nam głowy jakimiś ideami współpracy środkowoeuropejskiej, to było tylko takie Havlowskie gadanie. Wszyscy zapewne mają jeszcze w pamięci głównego przeciwnika Havla i jego późniejszego następcę na urzędzie prezydenta, który na wiosnę 1994 roku zakazał nawet przewodniczącemu izby poselskiej Milanowi Uhdemu uczestniczyć w spotkaniu prezydentów państw Grupy Wyszehradzkiej w Litomyślu. Także sam podział Czechosłowacji dokonał się przede wszystkim po to, żeby nam „jacyś Słowacy” i „Wschodnioeuropejczycy” nie utrudniali naszej integracji z Zachodem.
„Środkowa” oznacza raczej Północna niż Zachodnia
W czasie kryzysu gospodarczego i finansowego, kiedy aktualny stał się podział Północ–Południe, dowiedzieliśmy się ni stąd, ni zowąd, że państwa Europy Środkowej przynależą właściwie do „Europy Północnej”. Usłyszałem o tym od polskiego ministra spraw zagranicznych w lutym 2011 roku podczas jego wystąpienia na Uniwersytecie Harvarda, a niedawno także od słowackiego ministra spraw zagranicznych. Wszyscy bowiem popierają „północny” (czytaj: niemiecki) sposób rozwiązania kryzysu. Nie ma się czemu dziwić: ciągle chodzi o te same kraje, nigdzieśmy się nie przeprowadzili. Tkwimy w tym samym miejscu, tylko zwracamy się w inną stronę: byliśmy już Europą Wschodnią, następnie Środkową, potem prawie Zachodnią, teraz jesteśmy „Północną”. To pokazuje, jak targa nami kryzys, co umożliwia także dostrzeżenie przemian naszej europejskości. Nie chodzi tu tylko o polityczne lub ekonomiczne podziały, w czasie kryzysu przeobraża się także mentalna mapa Europy.
Jak w czasie ostatnich dwudziestu lat zmienił się podział Wschód–Zachód? Można pokazać, jak działa konwergencja na poziomie ekonomicznym i społecznym. Jeśli weźmiemy pod uwagę dzisiejszy wskaźnik PKB na jednego mieszkańca, poziom konsumpcji albo wydłużenie średniej długości życia2 w państwach „środkowowschodniej” Europy i porównamy je ze wskaźnikami sprzed dwudziestu lat, to bez długich opisów dojdziemy do wniosku, że stosunkowo szybko doganiamy europejską średnią. Można dodać, że z politycznego punktu widzenia to wszystko jest konsekwencją transformacji i integracji z Unią Europejską. Tyle że właśnie na poziomie polityki miała miejsce interesująca sytuacja. W momencie, kiedy Unia Europejska rozszerzała się na Wschód, ludzie tacy jak Geremek czy Havel podkreślali, że nie chodzi tylko o rozszerzenie Unii, to znaczy o to, że jej instytucje i normy prawne rozszerzają się z zachodu Europy na jej wschód, ale idzie przede wszystkim o jednoczenie się Europy, ponieważ wkład nowych państw członkowskich, które wnoszą doświadczenie totalitaryzmu, poskutkuje wzajemnym wzbogaceniem się. Brzmiało to szczerze, chociaż niezupełnie przekonująco: właśnie w chwili, kiedy się jednoczyliśmy, doszliśmy do wniosku, że w niektórych politycznie istotnych kwestiach jesteśmy podzieleni.
Narodziny nowej Europy
Dokładnie wtedy, gdy wiosną 2003 roku w Atenach podpisany został traktat akcesyjny, podzieliliśmy się w najważniejszej z punktu widzenia polityki sprawie, to znaczy w kwestii wojny i pokoju. Jednoczący się kontynent podzielił się na „nową Europę” (używając słów Donalda Rumsfelda) i „starą Europę”. To my mieliśmy być tą nową (atlantycką) Europą, która nie obawia się szerzyć demokracji – także za pomocą siły – na Nizinie Mezopotamskiej. Stara Europa – Francja i Niemcy – miała po prostu stać z boku, podczas gdy my zmierzaliśmy tam, dokąd zmierzała historia, tam, gdzie jest siła. Gdybyście wtedy zapytali obserwatorów, czy to możliwe, aby zjednoczona Europa miała wspólną politykę zagraniczną i wspólną politykę bezpieczeństwa, to większość z nich powiedziałaby, że jest to bardzo nieprawdopodobne. Nie chodzi mi teraz o to, kto w tym sporze miał rację, a kto jej nie miał. Próbuję zrozumieć motywacje obu stron, a stwierdzam jedynie, że w tej sprawie („wojny i pokoju”) Europejczycy byli podzieleni.
Byli także podzieleni w kwestii rynku i jego społecznych konsekwencji. Krótko mówiąc: nowym państwom członkowskim było bliżej do brytyjskiego modelu liberalnej ekonomii i dystansowały się od tak zwanego „socjalno-rynkowego” modelu kontynentalnej Europy, nazwijmy go francusko-niemieckim. Odrzucały one Europejską Kartę Społeczną, a także samą ideę konwergencji fiskalnej. Wszystkie te państwa kolejno weszły na drogę jak najniższego podatku liniowego i jak najwyższych wpływów z Unii Europejskiej, czyli – cytując „Financial Times” – drogą flat tax Central Europe.
Trzecią kwestią dzielącą Europę według logiki Wschód–Zachód jest zagadnienie jej dalszego rozszerzania. Nowe państwa członkowskie, podobnie jak Wielka Brytania, stały się zwolennikami dalszego rozszerzania Unii Europejskiej, włączając w ten proces Turcję i państwa kaukaskie. Każdy miał swoje „państwo kandydujące”: Polacy preferowali Ukrainę, Rumuni Mołdawię, a czeski prezydent nawet Kazachstan. Każdy (Kaczyński, Klaus, Băsescu) krytykował wspólnotę europejską, a jednocześnie sugerował przyjęcie jeszcze jednego kandydata. Stare państwa członkowskie wprost przeciwnie, były w tej kwestii bardzo ostrożne, zwłaszcza po nieudanym referendum w sprawie eurokonstytucji we Francji i Holandii: chętniej zrobilibyśmy przerwę i odłożyli tę debatę na święte nigdy.
Po co o tym przypominam? Nie tylko z pewnego rodzaju masochizmu, lecz także dla uświadomienia, że w momencie, w którym się jednoczyliśmy, byliśmy jednocześnie podzieleni w pewnych bardzo istotnych kwestiach.
Niemniej jednak, jeśli spojrzymy na te trzy podziały z perspektywy dziesięciu minionych lat, możemy stwierdzić, że mają teraz drugorzędne znaczenie. W kwestii polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa chodziło przede wszystkim o stosunek do Ameryki. Ta zaś się w międzyczasie zmieniła. Czesi i inni Środkowoeuropejczycy zdali sobie sprawę, że istnieje nie tylko Ameryka Busha, a w amerykańskiej polityce są także inne twarze. Mamy wśród nich Obamę, dla którego Europa jest w ogóle nieistotna (pivot to Asia, wzrost tak zwanego BRIC – Brazylii, Rosji, Indii i Chin), zajmuje się on tysiącem innych problemów. A niegdysiejsza „nowa Europa” jest być może – powiem to nienaukowo – na jakimś dwudziestym trzecim miejscu amerykańskich priorytetów. Gdzie te czasy, gdy rumuński prezydent przy wstąpieniu do Unii Europejskiej ogłaszał, że zasadniczym priorytetem Rumunii jest „oś strategiczna” Waszyngton–Londyn–Bukareszt…
Europa zdaje sobie sprawę, że stanie się ważnym sojusznikiem dla Ameryki tylko wtedy, gdy będzie w stanie wspomóc ją w kwestiach bezpieczeństwa i postawi strefę euro na powrót na nogi. Pierwszą, która wyciągnęła wnioski z dewaluacji Europy Środkowej, jest Polska – polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który był najbardziej proamerykańskim spośród ministrów wszystkich nowych państw członkowskich Unii Europejskiej, mówi dzisiaj, że jest zwolennikiem nie tylko wspólnych polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa, lecz także federalizacji jako najlepszego sposobu na rozwiązanie kryzysu euro3.
Inna linia podziału – kwestia modelu gospodarczego i społecznego – także się przesunęła. Nowe państwa członkowskie miały interes w tym, żeby odrzucać nie tylko konwergencję fiskalną, lecz także Europejską Kartę Społeczną. Było to właściwie stanowisko brytyjskie, w tym Środkowoeuropejczycy byli „brytyjscy” – Słowacy, Estończycy, pionierzy podatku liniowego, i oczywiście Czesi za prezydenta Klausa i premiera Nečasa. Chodziło wtedy o to, co określa się mianem comparative advantage, a co oznacza korzyść porównawczą dla inwestorów zagranicznych. I tak – znowu – nie chodzi mi o to, kto miał rację w tym właśnie sporze. Po dziesięciu latach stwierdzam, że model brytyjski nie jest już tym, czym był, kryzys i zadłużenie są tam takie same jak wszędzie. Model socjalny pod naciskiem globalizacji marnieje i wszyscy już dzisiaj wiedzą, że albo uda się nam go zreformować, albo będziemy musieli zdecydować się na amerykański lub chiński „model socjalny”. Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego (2014) mogą stać się okazją do debaty. Nie musi ona jednak ujawnić podziału tak silnego jak kiedyś, ale raczej powinna stać się wspólnym zadaniem nowych i starych państw członkowskich, aby zreformować, a tym sposobem także obronić własny model europejski.
Natomiast trzecim kluczowym tematem jest to, jak daleko Unia ma się rozszerzać. Według mnie, jedyne realne rozszerzenie się Unii w przyszłym dziesięcioleciu może się rozegrać na Bałkanach. Tego nikt, przynajmniej zasadniczo, nie podaje w wątpliwość, tam ta perspektywa jest realna: Chorwacja właśnie wstąpiła do Unii Europejskiej, Serbia została państwem kandydującym. Jednakże Turcja, Ukraina i wytęskniony Kazachstan – o tym, przynajmniej w najbliższym czasie, zapomnijmy.
Północ pozbawiona solidarności z Południem
Te trzy pierwotne podziały między Wschodem i Zachodem nie są już więc takie jak kiedyś. W momencie, w którym się do siebie zbliżyliśmy, dochodzimy do wniosku, że kryzys gospodarczy i kryzys wspólnej waluty stwarzają nowe napięcie, o innym charakterze. Chodzi o napięcie Północ–Południe i myślę, że to jest dzisiaj najbardziej palący z problemów, które mamy do rozwiązania. Napięcie to mierzy się stopniem wpadnięcia w recesję, rosnącym bezrobociem, poziomem zadłużenia oraz stopami procentowymi obligacji państwowych. Jedni mają stopy procentowe o wysokości sześciu (Włochy) albo dziesięciu procent (Grecja), inni – o wysokości jednego (Niemcy) albo dwóch procent (Francja). I oczywiście, kiedy tylko przechodzi się do rozmowy o tym, jak dać sobie z tym radę lub jak wypracować wspólne stanowiska i odpowiedzi, wtedy owe podziały na osi Północ–Południe widać bardzo wyraźnie.
Państwa środkowoeuropejskie czują się w tej sytuacji bliższe niemieckiemu niż francuskiemu rozwiązaniu, ale nie ma między nimi żadnej solidarności nawet w tym względzie4. W interesujący sposób zmienia się także relacja między Francją a Niemcami. Są to dwa państwa założycielskie Unii Europejskiej, która dotąd opierała się w znacznym stopniu na ich partnerstwie. Mówiło się o „silniku francusko-niemieckim”, miało to różne oblicza i różne tandemy liderów (De Gaulle i Adenauer, Giscard i Schmidt, Mitterand i Kohl). Dzisiaj w tej relacji zauważamy zasadniczą zmianę i nie jest to wyłącznie różnica powstała w odpowiedzi na kryzys. Jedni – pomni na traumatyczne doświadczenie bankructwa Republiki Weimarskiej – mówią, że trzeba przykręcać kurki, uważać na deficyty i bać się inflacji; drudzy, przywykli do sytuacji zadłużonego państwa, mówią w zasadzie: nie możecie całkowicie zdławić gospodarki, dlatego że potem, w czasie recesji, nie będziecie w stanie spłacić długów. Nie możecie przywieść całej europejskiej gospodarki do upadku, mając na uwadze tylko zalety porządnej księgowości. Relacja francusko-niemiecka zmienia się do tego stopnia, że Francja – być może niechcący – przyjęła wobec Niemiec, przywódcy „klubu północnego” (Finlandia, Holandia, Austria), rolę rzecznika państw południowych. Jest to sytuacja nowa i wielu we Francji wyrzuca Hollande’owi, że zdecydował się na tę ryzykowną strategię; jednakże Europa jest podzielona i z tym też związany jest podział francusko-niemiecki.
Nie tylko Europa jako całość dzieli się na Północ i Południe. Zgodnie z tym kluczem dzielą się także nasze państwa: proszę spojrzeć na Belgię, podzieloną na „północną” Flamandię i „południową” Walonię, na Hiszpanię, w której Katalonia żąda referendum, ponieważ nie chce dopłacać do kolejnych biedniejszych „południowców”. Proszę spojrzeć na Włochy i ich „Ligę Północną”, na przygotowywane szkockie referendum… Kryzys targa więc nie tylko Unią Europejską jako taką, lecz także samymi państwami członkowskimi. Wszędzie problem narodowej czy też regionalnej tożsamości miesza się z centralnym pytaniem współczesnej polityki: kto do kogo dopłaca?
Kryzys finansowy dzieli w nowy sposób także scenę polityczną w krajach strefy euro na europrawicę i eurolewicę. „Standardowe” (mainstreamowe) partie z prawa i z lewą starają się dopasowywać swoją politykę do sytuacji, w której zasadniczo kurczy się – pod nadzorem rynku i brukselskiej Komisji – przestrzeń dla polityki gospodarczej i budżetowej. Rządy lewicowe mają niewielką przestrzeń manewru i dlatego często przesuwają znaki swojej politycznej tożsamości od problemów socjalnych (bezrobocie) do problemów społecznych (gender, małżeństwa homoseksualne, multikulturalizm). Mamy tu do czynienia także z protestującą europrawicą i eurolewicą5, czyli z populistami, którzy występują przeciwko Europie i przeciwko imigrantom, chcą chronić miejscowy rynek przed globalizacją i utrzymywać państwo opiekuńcze jedynie dla swoich obywateli.
Konieczność nowej architektury
Podział Wschód–Zachód jest dzisiaj mniej istotny, podczas gdy podział Północ–Południe wręcz przeciwnie – staje się kluczowy, a może nawet rozstrzygający o naszym losie. Jedną z możliwych odpowiedzi na to aktualne wyzwanie, a także jednym ze sposobów zachowania pewnej spójności jest Europa koncentrycznych okręgów. Idea ta nie jest zupełnie nowa – określano ją wcześniej także mianem Europy wielu prędkości. Przed dziesięcioma laty czołowi politycy CDU Schäuble i Lamers przedstawili pomysł, który nazwali „Kerneuropa”. Chodziło im o utworzenie europejskiego jądra, zanim jeszcze Unia Europejska rozszerzy się na Wschód: musimy stworzyć w Unii centrum, ponieważ niedługo nastanie Europa szeroka i rozrzedzona. Istniały także inne warianty tego pomysłu, na przykład Delors mówił o „grupie pionierskiej” wewnątrz Unii (na co w Europie Środkowej patrzono nie bez ironii), ale to były jeszcze propozycje powstałe w obrębie małej europejskiej „dwunastki”. Obecnie Unia Europejska liczy razem z Chorwacją 28 państw, a z kolejnymi państwami powstałymi w wyniku rozpadu Jugosławii liczyć będzie ponad trzydziestu członków. Dzisiaj jednak mielibyśmy do czynienia z rozszerzaniem się w samym środku kryzysu. Nie jest łatwo angażować się w działanie na peryferiach, kiedy samo centrum jest zagrożone. Dlatego właśnie proponowana jest idea okręgów koncentrycznych albo idea Europy wielu prędkości.
Dlaczego taka nowa architektura jest czymś dyskutowanym na porządku dziennym i czy mogłaby powstać? Po pierwsze: jeśli chce się ochronić euro przez wprowadzenie unii bankowej oraz konwergencji fiskalnej i budżetowej między państwami, to konsekwencją takiego działania jest faktyczna federalizacja. Każda rozmowa o budżecie to rozmowa o samej podstawie demokracji: No taxation without representation. Jeśli zaś chodzi o konwergencję budżetową, to nie można jej wprowadzić bez wspólnych instytucji, bez demokratycznego mandatu, aby tego dokonać, trzeba wymyśleć do końca federalny wymiar Unii, także w aspekcie politycznym.
Ku federacji
Václav Havel już w latach 90. miał własny projekt federalistyczny, który w kwietniu 1999 roku zaprezentował we francuskim Senacie. Był on do końca szczegółowo przemyślany. Havel proponował powstanie drugiej izby Parlamentu Europejskiego, gdzie mogliby zasiadać wybrani w wyborach bezpośrednich posłowie parlamentów narodowych; proponował tym samym połączenie narodowych demokracji z europejską. Można ten pomysł osadzić także w dzisiejszych warunkach: jeśli obawiacie się, że o budżecie będzie decydował jakiś anonimowy europejski biurokrata, to musicie wzmocnić kompetencje Parlamentu Europejskiego. Współdecydować mogliby wtedy posłowie ze wspomnianej drugiej izby Parlamentu Europejskiego, na przykład przewodniczący budżetowych czy finansowych komisji państw członkowskich strefy euro – reprezentanci narodowych parlamentów wybrani w sposób demokratyczny, a więc posiadający legitymizację, która się z tym wiąże.
Wstępujemy zatem w nową fazę europejskiego federalizmu, który – jak wiemy – był zamiarem ojców założycieli. Byli oni wizjonerami, ale dobrze wiedzieli, że mogą swoją wizję zrealizować jedynie na drodze dostosowywania jej do konkretnych okoliczności; będą więc mało mówić o federalizmie, ale będą stwarzać podstawy do jego powstania, to znaczy promować gospodarcze, społeczne, a także polityczne połączenie się pierwszych sześciu państw członkowskich. Była to pierwsza faza swego rodzaju „skradającego się federalizmu”.
Kiedy w 2008 roku nastał kryzys finansowy, rozpoczęła się jego faza druga. Zasadniczą rolę odegrali tutaj Merkel i Sarkozy – dziennikarze nadali temu niejednorodnemu tandemowi politycznemu przezwisko „Merkozy”, ponieważ ci przedstawiciele Niemiec i Francji rozwiązywali wszystko wspólnie, a niekiedy także zupełnie poza europejskimi instytucjami. Nie byli to jednak żadni federaliści, preferowali po prostu międzyrządowy system umów i jak najsłabszą pozycję Komisji Europejskiej. Jej przewodniczący stał się zwykłym urzędnikiem, który powtarza jedynie – nawet jeśli był w stanie zrobić to w dziesięciu różnych językach – całkowicie pozbawione znaczenia słowa o rynku i konkurencji. Jednak każde rozwiązanie, każde ochronne rozporządzenie, które „Merkozy” wypracowali w czasie kryzysu finansowego, kładło właściwe podwaliny pod powstanie pewnego rodzaju logiki federalnej. Kiedy bowiem anuluje się połowę greckiego zadłużenia, kiedy zakłada się unię bankową i wspólną kasę, wcześniej czy później pojawi się pytanie, kto i na jakich warunkach ma współdecydować o korzystaniu z tej kasy oraz jak to wytłumaczyć swoim obywatelom i wyborcom. Tym samym wspomniana dwójka została federalistami przez pewne niedopatrzenie.
Teraz zaś znajdujemy się w fazie trzeciej, kiedy koniecznie trzeba wymyślić do końca i otwarcie sformułować europejski projekt federalizacji, czy też federalizm jako „uświadomioną konieczność”. Jest to o tyle trudniejsze, że projekt ten formułujemy w momencie, w którym istnieją ogromne napięcia społeczne. Warunki są więc bardzo niekorzystne. Formułowanie wspólnego europejskiego interesu przebiega w kontekście odśrodkowym i opinia publiczna, czyli europejscy obywatele, jest co do tego bardzo sceptyczna. Pokazują to ostatnie badania opinii publicznej przeprowadzone w całej Unii, chociaż nigdzie większość społeczeństwa nie popiera wystąpienia ze strefy euro. Nie można tego zrobić6 bez demokratycznej legitymizacji, a dla jej zaistnienia mamy aktualnie jak najgorsze warunki. Czeka nas coś, co jest jednocześnie niemożliwe; a to przypomina definicję tragedii. Ale tam jeszcze na szczęście nie jesteśmy…
Koncentryczne okręgi
Jedyną możliwością jest sytuacja, w której europejscy liderzy polityczni będą w stanie jasno sformułować ideę uzasadniającą, dlaczego to wszystko ma sens, po co to wszystko robimy, żebyśmy nawzajem zrozumieli, że idea solidarności europejskiej nie jest tylko kwestią księgowości. Wiele razy krytykowano zbyt biurokratyczne albo zbyt normatywne podejście do integracji europejskiej. Z czysto rachunkowym podejściem nie damy sobie rady z rzeczywistością. Sformułować wspólny interes europejski znaczy przede wszystkim na nowo spożytkować (opowiedzieć na nowo) wspólną europejską historię. Powojenny „projekt pokojowy” nie jest już w równym stopniu zrozumiały dla nowych pokoleń. Także „wschodnioeuropejska” narracja z okresu po roku 1989 mówiąca o „powrocie do Europy” nie jest już dla wspólnoty wystarczającym węzłem. Rok 1989 z końcem zimnej wojny i następującym po nim zapałem demokratycznym był ostatnim okresem, kiedy Europa miała jeszcze zasadniczy wpływ na dzieje świata. Na ironię historii zakrawa to, że w ten sposób rozpoczęła także globalizację rynku, która podkopuje i marginalizuje jej własny model wspólnoty. Należy zatem nawiązać do obu wspomnianych historii, ale mając na uwadze raczej to, że projekt europejski jest także wzbranianiem się przed własnym upadkiem i najbardziej wiarygodnym sposobem, jak obronić nie tylko wspólne dziedzictwo, ale także określoną wizję przyszłości starego kontynentu w zglobalizowanym świecie.
Pobierz Res Publikę nr 215 pt. Zdrada dziedzictwa. Smolar, Leder, Łagowski, Kurczewski, Staniszkis, Wróbel, Krastev, Avinieri, Gray, Sadurski, Buruma, Manent, Markowski, Sławek, Garton Ash i inni o kryzysie i źródłach nowego porządku w Europie
Wszystko to wymaga woli politycznej, umiejętności nadawania sensu wspólnemu projektowi: zdefiniować na nowo ideę europejskiej wzajemności i solidarności, europejskiej demokracji i federalizmu. Jeśli Europejczycy będą potrafili sformułować nową historię o wspólnym działaniu, będą musieli nadać temu usiłowaniu również zrozumiałą ramę. Europa koncentrycznych okręgów jest, jak sądzę, jednym z możliwych rozwiązań. Euro jako okrąg pierwszy. Drugim okręgiem jest Unia Europejska, szersza i bardziej elastyczna, która w takim przypadku może rozszerzać się dalej, na przykład o kraje bałkańskie i Ukrainę. I okręg trzeci – czyli nasi sąsiedzi na wschodzie i południu Europy oraz na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego. Migracje po tak zwanych „kolorowych rewolucjach” na wschodzie i Arabska Wiosna, która w międzyczasie stała się już „jesienią” – to wszystko są wyzwania, które oczywiście oczekują na europejskie odpowiedzi.
Oto właśnie owa rodząca się z kryzysu mentalna mapa Europy, którą można odczytywać także jako nową europejską geometrię. Jak pokonać przecinające się wzajemnie podziały Wschód–Zachód i Północ–Południe? Najlepiej zobrazował to, ową nową geometrię możliwości, Kandinsky na jednym ze swoich obrazów z roku 1923 – linie i okręgi wzajemnie się tam dopełniają, zupełnie jakby wymyślił to – pięknie i geometrycznie – dla Europy roku 2023. Alternatywą dla modelu Kandinsky’ego, stanowiącego propozycję rozwiązania naszego europejskiego kryzysu, jest jeszcze model Malewicza. Malewicz był przyjacielem Kandinsky’ego. W tym samym czasie malował obrazy, początkowo w podobnym stylu, później zaś coraz bardziej abstrakcyjne, aż wreszcie doszedł do białego kwadratu na białym tle. Był rok 1918, zerowy rok wielkiego europejskiego samobójstwa. Wybór tego drugiego modelu oznaczałby, że Europe goes blank; i na tym byśmy się skończyli. Teraz jednak wciąż stoimy na rozdrożu. Europa „Kandinsky” czy „Malewicz”? Zależy to od nas, prawdziwie od nas wszystkich7.
Opracowała i przełożyła Karolina Ćwiek-Rogalska
Jacques Rupnik (1950) – politolog i historyk francuski specjalizujący się w problematyce Europy Środkowej i Wschodniej. Dyrektor naukowy paryskiego Centrum Studiów i Badań Międzynarodowych (CERI). Redaktor tomu 1989 as a Political World Event. Democracy, Europe and the new international system in the age of globalization (2013)
1. Cytat z tekstu Kundery, który po polsku ukazał się w „Zeszytach Literackich” 1984, nr 5 jako Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej zgodnie z tym wydaniem. Tłumaczenie podpisane jest inicjałami M.L.
2. Rupnik używa tu niejasnego pojęcia „životní naděje”, które wydaje się kalką z francuskiego „espérance de vie humaine“. Po czesku używa się w tym kontekście sformułowania „střední délka života”.
3. Zob. wystąpienia Sikorskiego w Berlinie w listopadzie 2011 roku i Oxfordzie we wrześniu 2012 roku, Sikorski in Oxford (again), „The Economist” 2012, 23 września.
4. J. Rupnik, Mitteleuropäische Lehren aus der Eurokrise, „Transit” 2013, nr 43, s. 17–30.
5. Zdanie pozostaje niejasne również w oryginale – czy określenie „populiści” odnosi się tylko do eurolewicy, europrawicy czy do obu tych stron, autor nie precyzuje [przyp. tłum.].
6. Mimo dwuznaczności autor odwołuje się tu do swej poprzedniej myśli i mówi o niemożliwości sfederalizowania wspólnoty europejskiej, a nie o niemożliwości wyjścia ze strefy euro [przyp. tłum.].
7. Tekst powstał na podstawie wykładu, który miał miejsce na konferencji o Europie, organizowanej przez Fundację wspierającą rozwój społeczeństwa obywatelskiego (Willa Čerych, Česká Skalice – maj 2013) z okazji wydania pamiętników Ladislava Čerycha Můj evropský závazek [Moja europejska odpowiedzialność – przyp. tłum].
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.