Nasze dziś to nie ich jutro

„Rewolucja nie będzie transmitowana” – śpiewał Gil Scott-Heron, a trzydzieści lat po nim pisał Joe Trippi. Nie będzie też zapewne relacjonowana w gazetach 1 kwietnia, po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat, zezwolono w Birmie na ukazywanie się prywatnych gazet codziennych. Mimo że nie jest to prima aprilis, Birmańczycy niekoniecznie wyczekują jejRead more

15 kwietnia 2013

„Rewolucja nie będzie transmitowana” – śpiewał Gil Scott-Heron, a trzydzieści lat po nim pisał Joe Trippi. Nie będzie też zapewne relacjonowana w gazetach

1 kwietnia, po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat, zezwolono w Birmie na ukazywanie się prywatnych gazet codziennych. Mimo że nie jest to prima aprilis, Birmańczycy niekoniecznie wyczekują jej z napięciem.

W myśleniu o krajach rozwijających się funkcjonują trudne do wyplenienia kalki. Podczas opisu transformacji ustrojowej często szukamy analogii tam, gdzie ich nie ma. Publicystyczna fraza: „jak w sierpniu 1980” jest być może najczęściej używanym skrótem myślowym.



Doszukiwanie się podobieństw do przeszłych wydarzeń na potrzeby opisu obecnej rzeczywistości nie jest jeszcze grzechem kardynalnym. Co innego, gdy mowa zmienia się w czyn, a organizacje zajmujące się promocją demokracji starają się używać metod, które zadziałały dwie dekady temu w Europie Wschodniej, a priori przyjmując, że nadal są skuteczne. Tu nie wystarczy wnioskowanie per analogiam. Zdarza się, że dane, którymi dysponujemy, pozwalają jedynie na nieśmiałe ustalenie wektora zachodzących zmian i ich dynamiki, ale już nie precyzyjnych parametrów czy horyzontu czasowego. Nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja, a i tak forsujemy znane nam rozwiązania.

Niech za przykład posłuży właśnie Birma – kraj, którego transformacja z pozoru jest łudząco podobna do polskiej. Silna liderka opozycji, oparte o wojsko struktury władzy, tradycja oporu nonviolence czy liberalne skrzydło reżimu stopniowo dzielące się władzą – to tylko niektóre ze wskazywanych zbieżności.

Czy jednak powyższe wystarcza, by sądzić, że najlepszym co można zrobić dla przełamania dominacji rządowych mediów jest wsparcie utworzenia prywatnej gazety na wzór „Gazety Wyborczej”? Może tak, może nie – tradycje czytelnictwa prasy są w Birmie bardzo rozwinięte, ale istnieje przynajmniej kilka barier, które mogą sprawić, że potencjalni wydawcy szybko wyemigrują do internetu. Jak wskazuje Sam Pettula z harvardzkiego Nieman Journalism Lab, prowadzenie papierowej gazety jest dużo droższe niż uruchomienie portalu w sieci, a pozyskanie offlinowych reklamodawców oznacza współpracę z kontrolowanymi przez reżim biznesami.

Co powstanie szybciej – gęsta sieć dróg, którymi kurierzy będą mogli dowieźć gazety nawet na najdalszą prowincję, czy nadajniki pozwalające na szybkie przesyłanie danych? Więcej tu pytań niż odpowiedzi, choć samo Ministerstwo Komunikacji odgraża się, że do 2016 roku nawet 80% obywateli będzie miało dostęp do sieci GSM.

Spójrzmy na problem szerzej: czy dla mieszkańca kraju rozwijającego się ważniejszy jest dostęp do edukacji, służby zdrowia, czy do telefonu komórkowego? To pewnie potrzeby równoważne, ale przy słabej infrastrukturze i nieregularnej siatce szpitali tylko dostęp do komórki pozwala na uzyskanie całodobowej porady medycznej czy wysłuchania audycji edukacyjnych.

Chcesz powiadomić lokalne władze o korupcji (Hatari)? Sprawdzić zmiany cen zbóż (M-maji)? Umówić się na randkę (Young Africa Live)? Użyj komórki. To tylko niektóre z aplikacji, które doskonale sprawdziły się w Nigerii. Czy znalazłyby zastosowanie w Birmie? Niekoniecznie.

Pewne jest jedno: żyjemy w czasach, w których podczas programowania pomocy rozwojowej trzeba codziennie kwestionować przyjęte założenia, mając w pamięci, że nasze wczoraj na pewno nie będzie ich jutrem.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.