Aktualności
Darmowe
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Półprzewodniki i ananasy
1 kwietnia 2025
21 marca 2012
Na pytanie o to, co jest włoskie, odpowiedzi jest wiele. Włoska jest mozzarella, pizza, renesans i mafia. Włoska jest też niefrasobliwość, serdeczność, słońce i Toskania. Włoski jest Michał Anioł, Fellini i kapitan Schettino. Włoska jest też opera i pewien kompozytor – Marco Tutino. W Teatrze Wielkim pokazał właśnie jedno ze swoich dzieł, w którym próbuje zmierzyć się z całym bagażem włoskich stereotypów i z tym, co tak naprawdę znaczy być Włochem.
Dzieło powstało w związku z obchodzoną w ubiegłym roku rocznicą Zjednoczenia Włoch, jednak dziś, w obliczu narastającego kryzysu ekonomicznego, niepokojów, które nękają Italię, coraz donośniejszych głosów włoskich separatystów, opera nabiera zupełnie nowego znaczenia. W dziwny, niewygodny i na pewno bardzo „nie-włoski” sposób historia, którą opowiada Senso, stała się aktualna.
Z pozoru fabuła niczym się nie wyróżnia spośród wielu operowych tragedii. Jest więc temperamentna dama, miłość, zdrada i wieńcząca historię śmierć. Hrabina Livia Serpieri jest znudzona małżeństwem ze starszym od siebie mężczyzną. Korzysta więc z uroków kolorowej, wesołej Wenecji, chadzając na bale i flirtując z przystojnymi mężczyznami. Jednym z nich jest jej kuzyn Roberto, dla którego flirt znaczy coś więcej niż dla Livii i dla którego właśnie finalizująca się sprawa włoska znaczy dużo więcej niż dla hrabiny. Innym jest austriacki porucznik Hans Büchner, którego impertynencja imponuje hrabinie bardziej niż patriotyzm kuzyna, więc wdaje się z nim w ognisty romans, którego nie będzie potrafiła zakończyć pomimo wielu oczywistych sygnałów, że nie jest jedyną wybranką Hansa. Livia, jak na operową bohaterkę przystało, stawia wszystko na jedną szalę, spalając się w uczuciu do niewiernego kochanka. Ten zaś, jak się za chwilę okaże, wykorzysta jej poświęcenie i pieniądze, aby ułożyć sobie wygodne życie, z dala od niebezpieczeństw wojny i jakichkolwiek zobowiązań, w pobliskiej Weronie, wraz ze służącą hrabiny. Livii nie pozostaje więc nic innego, jak zakończyć tę historię śmiercią i będzie to śmierć Hansa skazanego za dezercję dzięki dowodom dostarczonym przez zdradzoną hrabinę. Odejście Hansa nie uszczęśliwia jednak Livii, która odtąd musi żyć, rozpamiętując swoje straty: honoru, ukochanego, kuzyna.
Na poziomie fabularnym historia Senso nie wnosi nic zaskakującego. Intencją autorów, zarówno Camillo Boito, XIX – wiecznego autora opowiadania o hrabinie Livii, jak i jej interpretatorów – kompozytora Marco Tutino i reżysera Hugo de Ana, było ukazanie szału namiętności, który prowadzi do destrukcji. Jednak to nie tytułowe zmysły są najbardziej intrygującym tematem opery, a właśnie podjęcie gry z włoską tradycją operową i zmierzenie się z „włoskością” na poziomie muzycznym, historycznym i obyczajowym stanowi największy jej atut.
… mówi hrabinie Hans, ona zaś kończy jego słowa: Kiedy nie staje się modelem na życie i na ekstremanalne czyny. Rozmowa przyszłych kochanków pomimo oczywistej autoironii trafnie obrazuje sedno przemian, które tekst Boita przeszedł od momentu powstania do dziś. Zmienia się przede wszystkim Livia. Jeszcze w 1954 roku, w filmie Viscontiego opartym na tej samej historii, znanym w Polsce pod tytułem Zmysły, Livia nie wybiera pomiędzy przyjemnym złudzeniem a nieuchronnym upokorzeniem, ale dokonuje wyborów znacznie donioślejszych – pomiędzy własnymi patriotycznymi ideałami, a romansem z wrogiem. Dzisiejsza, operowa Livia wmawia sobie, że miłość Hansa jest bezinteresowna i że będzie trwać nadal, gdy tylko skończy się wojenna zawierucha. Ryzyko utraty dobrego imienia podejmuje w imię namiętności, choć wydaje się, że tak naprawdę robi to z nudy, z osamotnienia młodej kobiety, która może robić wszystko na co ma ochotę, a tak naprawdę nie może zrobić nic ze swoim życiem. Włochy, zjednoczone czy nie, nie obchodzą jej wcale. Hans nie jest wrogim Austriakiem, a pięknym kochankiem, któremu tak przyjemnie i tak niebezpiecznie jest uwierzyć. Nie jest on wrogiem, również dlatego, że nie zamierza walczyć ani na froncie, ani w pojedynku z kuzynem Livii. Jeśli w patriotycznym zrywie Włochów widzi jakąś sprawę, to na pewno nie jest to jego sprawa.
Dramat, który chciał pokazać zarówno Boito, jak i Visconti, opiera się na rozdarciu pomiędzy miłością do idei zjednoczenia, dążeniem do stworzenia własnego państwa, szacunkiem dla ojczystego narodu, a miłością i niepohamowaną namiętnością do człowieka, który tym ideom się przeciwstawia. Livia Viscontiego to hrabina zaangażowana. Walka o wolność narodu wymaga poświęceń, nawet takich jak poświęcenie własnej wolności czy życia – tłumaczy hrabina Serpieri Austriakowi. Na początku filmu wypowiada te same słowa dotyczące opery, jednak rozmawiając z przyszłym kochankiem nie chodzi jej o flirt, tak jako Livii operowej, a o ratowanie kuzyna, którego odwagę i poświęcenie szczerze podziwia i chce naśladować. Jej dramat jest tym donioślejszy, że miłość do jednoczącego się narodu jest jedyną rzeczą, którą ma na własność, w życiu uzależnionym od konformistycznego męża. Tę właśnie miłość Livia poświęca dla wroga. Jej kochanek, noszący w filmie imię Franz, u Viscontiego również jest postacią wielowymiarową. W jednej z ostatnich scen, kiedy upokarza hrabinę demaskując swoje prawdziwe zamiary okazuje się, że stał się człowiekiem zgorzkniałym, pełnym odrazy do samego siebie z powodu dezercji. W wersji filmowej walka za własne ideały nawet dla „czarnego charakteru” okazuje się czymś istotnym.
Różnica między interpretacją Viscontiego z 1954 roku a tą dzisiejszą opiera się więc głównie na pozbawieniu bohaterów poczucia narodowej przynależności. Dramat filmowej Livii polega na tym, że oprócz męża zdradza ona samą siebie. W operze Livia nie wyznaje wartości, którym mogłaby się sprzeniewierzyć, więc jej dramat jest dużo bardziej powierzchowny. Zjednoczenie Włoch – główny temat filmu – w operze jest jedynie tłem. Przeniesienie akcentów z konfliktu ideologicznego na grunt prywatny, z problemu patriotyzmu na zranione uczucia miało prawdopodobnie przybliżyć historię współczesnemu widzowi, co samo w sobie jest bardzo wymowne.
Wydaje się więc, że powodem braku politycznego zaangażowania operowych kochanków jest zamiar twórców, aby pokazać dzisiejszą Italię. Tę Italię podzieloną regionalnie, gdzie być może nie każdy ochoczo przelałby krew za jedność Włoch. Być może zanim by sięgnął po broń, zapytałby: „Za Włochy? Czyli za co?”. Pytanie, które w dobie kryzysu państwa narodowego, zadałoby sobie wielu mieszkańców różnych krajów Europy w kontekście swojej ojczyzny.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.