WENCEL: Mitotwórca

Wajda nie odrzucił nigdy mitu, ale przepracowywał go od wewnątrz, tworząc w swoich filmach być może najbardziej świadome, namacalne doświadczenie polskości dostępne w naszych czasach

11 października 2016

W historii polskiej kinematografii nie było dotąd postaci równej Andrzejowi Wajdzie – twórcy o podobnej rozpiętości artystycznych poszukiwań, ważącego takie stawki, podejmującego się kulturotwórczych prób, które w przypadku innych reżyserów uznane byłyby za archaiczne i pretensjonalne. Nie będzie też przesadą dodać, że ten dziwaczny splot kontekstów, w których można twórczość Wajdy w nieskończoność opisywać i odświeżać – splot łączący pewną intuicyjnie odczuwaną ponadczasowość, dotykanie samych fundamentów polskiej kultury, oraz nieusuwalny impuls ich kwestionowania – czyni jakiekolwiek próby systematyzacji tej twórczości prawie niemożliwymi. A jeśli nie niemożliwymi, to przynajmniej okropnie trudnymi, wymagającymi z jednej strony wielkich kwantyfikatorów i pewnej dozy patosu, a z drugiej kronikarskiej skrupulatności.

Nic zresztą dziwnego, bowiem dorobek reżysera sięga właściwie początków nowoczesnego kina, samych korzeni dzisiejszego języka filmowego i rozwija się wraz z całą współczesną historią Polski i Europy. “Kanał”, który przedstawił Wajdę (i właściwie polską kinematografię w ogóle) światowej publiczności, swój najważniejszy laur, Srebrną Palmę, zdobył w 1957 roku na festiwalu filmowym w Cannes, ex aequo z “Siódmą pieczęcią” Ingmara Bergmana. Wajda zresztą do Cannes jeszcze wrócił, odbierając w 1981 roku Złotą Palmę, najważniejszą z nagród przyznawanych w konkursie, za film “Człowiek z żelaza”, w cieniu wydarzeń związanych z demokratycznym zrywem wydarzeń sierpniowych w Polsce. W biografii Wajdy, jak chyba w biografii żadnego innego polskiego twórcy kina, wydaje się to – podobnie jak inne liczne polskie i zagraniczne wyróżnienia, łącznie z Oskarem za całość dorobku – jednak tylko przypisem, fragmentem znacznie większej całości, której nie można sprowadzić do rankingów, nagród czy encyklopedycznych podsumowań.


O mecenacie idei i filantropii w Polsce – nowy numer Res Publiki Nowej, „Złodzieje i filantropi”. Do zamówienia już teraz w naszej księgarni https://publica.pl/filantropia

2-15-TW-cov


Być może dlatego, że pomimo zagranicznego uznania, pozostał twórcą wybitnie “naszym”, ojczystym, niemogącym wyrwać się dyskursywnie z żywiołu polskości, który próbował do końca życia przepracować. Anegdotyczny moment z ceremonii przyjęcia honorowego Oskara przez reżysera  (“będę mówił po polsku, bo chcę powiedzieć to, co myślę, a myślę zawsze po polsku”)  nabiera w tym kontekście znacznie głębszego znaczenia niż pozornie błahe zaakcentowanie swojego pochodzenia i tożsamości. Polskość u Wajdy stanowiła nieusuwalny środek ciężkości. Zajmowała miejsce centralne, porównywalne jedynie do miejsca, w jakim pielęgnowali ją klasycy literatury – Mickiewicz, Miłosz, Brzozowski – niedostępne innym twórcom kina.

Podczas gdy jego rówieśnicy z Polskiej Szkoły Filmowej i liczni następcy myśleli kinem, Wajda nie potrafił przestać myśleć literaturą: ideami, historią, narodową metafizyką. Czasami przejawiało się to namacalnie i dosłownie, w doborze motywów oraz tematów, którymi się zajmował – jak w bezpośredniej konfrontacji z polską mitologią, jaką chcąc nie chcąc prowokował przenosząc na srebrny ekran “Wesele” czy “Pana Tadeusza”. Czasami artykułował to niejako podskórnie, mimowolnie, odkrywając historyczne napięcie tam, gdzie nikt przed nim go nie dostrzegał. Jak na przykład w “Popiele i diamencie”, szczególnie aktualnym dziś jako głos w dyskusji o wyklętych, być może bardziej emancypacyjny i jednoczący niż cokolwiek innego. Albo w “Ziemi obiecanej”, gdzie nadał powieści Władysława Reymonta barokowy, fantazmatyczny rys, prowokując do namysłu nad paradoksalnymi, romantycznymi korzeniami polskiego kapitalizmu i rewolucji mieszczańskiej. Dziś jego specyficzna, metafizyczno-krytyczna wrażliwość wydaje się – w ramach dyskursywnego namysłu nad polską historią i kulturową tradycją – czymś znów aktualnym, być może nawet wyprzedzającym swoje czasy. Jako coś jeszcze nie do końca skonceptualizowanego politycznie, nie do końca uchwytnego; co w komunistycznej rzeczywistości nie ujawniło swojej pełnej głębi, a w konserwatywnej III Rzeczpospolitej długo pozostawało nieczytelne.

Z drugiej strony, czy kino, które w tak odważny sposób oscylowało pomiędzy przeszłością a teraźniejszością mogło być inne? Wajda jest nie tylko naturalnym punktem odniesienia w dowolnej dyskusji o historii i przyrodzonym języku polskiego kina, ale wydaje się też współtworzyć pewien jego elementarz. Jego wielkość nie polega jednak na ekranowym odtwarzaniu społeczno-kulturowych mitów, powierzchownym klasycyzmie, lecz na próbie ich weryfikacji. Dlatego też pozostaje nowoczesny w najbardziej zniuansowanym znaczeniu tego pojęcia; nie patrzy na Polskę jako na miejsce tu, czyli nigdzie, jak na obdarty z historyczności zasób kształtujących życie społeczne treści, który należy odrzucić jako zabobon, ale jako na nieustannie antagonizujący się stosunek pomiędzy aktualnością a historią, pomiędzy tradycją a współczesnością. Nie odrzuca mitu, ale przepracowuje go od wewnątrz, tworząc w swoich filmach być może najbardziej świadome, namacalne doświadczenie polskości dostępne w naszych czasach.

Fot. Andrzej Wajda na OFF Festiwalu w 2012 roku | Wikimedia Commons

Jakub  Wencel

Student filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Zajmuje się krytyką muzyczną i filmową oraz pisze o grach komputerowych. Publikował teksty między innymi na łamach serwisów i czasopism „Res Publika Nowa”, „Dwutygodnik”, „Krytyka Polityczna”, „Wakat”, „Filmweb”, „Gry-OnLine”, „Polygamia”, „Porcys” „Książę i żebrak”. Wyróżniony w XIV, XV i XVIII edycji Konkursu im. Krzysztofa Mętraka.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.