Komentarze
Kultura
Strona główna
Świat
Technologia
Nowocześni luddyści. Czy AI doprowadzi do zastoju cywilizacyjnego?
24 kwietnia 2025
18 grudnia 2014
– Tylko proszę wszystkiego nie czytać! Mają państwo przed sobą jeszcze ponad cztery kilometry wystawy, zdążycie się naczytać! – krzyczy za nami pracowniczka muzeum, kiedy wchodzimy do pierwszej z ośmiu sal POLIN. Półtorej godziny później, przy wyjściu, dociera do nas, że nie żartowała.
Wizytę na wystawie stałej Muzeum Historii Żydów Polskich można zamknąć w dwóch opowieściach: tej o sposobie ekspozycji zbiorów oraz tej dotyczącej narracji, organizującej całą wystawę. POLIN jest bowiem muzeum narracyjnym: prezentowane w nim eksponaty są jedynie pretekstem do opowiedzenia pewnej historii, którą zwiedzający poznaje wraz z kolejnymi etapami.
W przypadku MHŻP opowieścią tą jest oczywiście tytułowa, 1000-letnia historia Żydów w Polsce. Osiem galerii ułożonych w porządku chronologicznym opowiada o kolejnych wiekach w historii polskich Żydów, ukazując ich zmieniające się obyczaje i praktyki oraz relacjonując zawiłości w ich relacjach z Polakami.
Twórcom POLIN zdecydowanie należy się pochwała za to, że nie serwują zwiedzającym gotowych interpretacji, tylko prezentują wszelkie problematyczne kwestie polsko-żydowskiej historii w szerokim społeczno-historycznym kontekście. Na przykład antysemityzm jest tu osadzony na tle uprzedzeń religijnych i gospodarczych danej epoki, zaś kwestię asymilacji przedstawia się w perspektywie rozdarcia pomiędzy tożsamością polską a żydowską, co stanowi w ogóle jeden z najciekawszych tematów wystawy.
Innym interesującym wątkiem jest emigracja. Organizatorzy, robiąc wyraźny ukłon w stronę zagranicznych zwiedzających, poświęcają sporą część wystawy nie tym, którzy w Polsce zostali, a tym, którzy z różnych powodów z niej wyjechali. Z jednej strony, wybór ten wydaje się korzystny – można chociażby mieć nadzieję, że dzięki niemu Polacy uświadomią sobie, iż choć Żydzi są nierozerwalnie związani z historią naszego kraju, nie należą wcale do dominujących mniejszości narodowych na terenie współczesnej Polski. Z drugiej strony, na wystawie zabrakło informacji o wielu polsko-żydowskich inicjatywach i organizacjach, które zarówno na poziomie lokalnym, jak i międzynarodowym, działają dziś na rzecz podtrzymania relacji polsko-żydowskich oraz ochrony wspólnego dziedzictwa historycznego.
Warto natomiast zwrócić uwagę na sposób, w jaki temat emigracji organizuje w Muzeum narrację o Zagładzie. Nie tylko bowiem opowiada się w POLIN o Zagładzie z perspektywy tych, którzy przeżyli, czy wyjechali, ale także próbuje się dekonstruować popularny wśród zagranicznych turystów obraz Polski jako kraju-grobowca. „Nie można sprowadzić ponad 1000-letniej obecności Żydów w Polsce tylko do Zagłady”, zdają się mówić organizatorzy ekspozycji, którzy zgodnie z przyjętym na wystawie porządkiem chronologicznym, poświęcają tematyce Zagłady zaledwie kilka, stosunkowo niewielkich, nieprzeładowanych sal pod koniec wystawy.
W galeriach tych nie ma żadnej rozbudowanej opowieści na temat Zagłady, a jedynie kilka zdjęć stanowiących dobitne o autentyczności tych wydarzeń. Jest to ważny gest, szczególnie w kontekście szeroko krytykowanej „turystyki Holocaustu” – wycieczek, które sprowadzają pamięć o polskich Żydach jedynie do ich Zagłady.
Twórcy POLIN nie godzą się na tak proste ujęcie sprawy. Układ ekspozycji jasno udowadnia, że choć Zagłada była w historii polsko-żydowskich relacji wydarzeniem kluczowym, nie można historii polskich Żydów do niej sprowadzać, zupełnie zapominając o tych wszystkich Żydach i Polakach, którzy przez kilka wieków obcowali wspólnie na jednej ziemi, na długo przed okupacją, Holocaustem, czy pogromami. POLIN, jak wielokrotnie podkreślali jego organizatorzy, ma być bowiem „muzeum życia”, a nie „muzeum śmierci”. Stąd tyle na wystawie opowieści o średniowiecznych kupcach, członkach gmin chasydzkich, dziewiętnastowiecznych przedsiębiorcach, czy mieszkańcach warszawskiego getta – w MHŻP mamy przede wszystkim poznać ich historyczną codzienność.
Zresztą chronologiczne przedstawienie dziejów Żydów polskich niesie za sobą jeszcze jedną niespodziewaną konsekwencję: POLIN okazuje się po prostu bardzo dobrym muzeum historii Polski. W kolejnych salach możemy zapoznać się z realiami polityczno-społecznymi Polski Piastowskiej, czasów Jagiellonów, okresu zaborów, czy nawet rewolucji przemysłowej lub budowy II RP. Na dodatek wszystko to jest okraszone szerokim kontekstem ogólnoeuropejskim, co zapewne znacznie ułatwi odbiór wystawy zagranicznym zwiedzającym.
Jeśli czegoś w narracji Muzeum brakuje to tylko większego ukłonu w stronę warszawskich odbiorców, a szczególnie mieszkańców Muranowa. Szkoda, bo jak udowadniają ostatnie działania Muzeum Woli, czy Muzeum Pragi, instytucje kultury nie muszą być wcale dla mieszkańców „ciałem obcym”, lecz przeciwnie, mogą być przez nich współtworzone.
Promowanie kultury i pozytywnej zmiany społecznej jest znacznie łatwiejsze, kiedy muzeum otwiera się na współpracę z lokalną społecznością i mamy nadzieję, że Muzeum Historii Żydów Polskich szybko odrobi tę lekcję. Mamy poczucie, że na gruncie lokalnej tożsamości i pamięci, Muzeum Historii Żydów Polskich może naprawdę uruchomić nowe przestrzenie do dialogu. Zanim to jednak nastąpi, POLIN musi otworzyć swoje drzwi o wiele szerzej – w przenośni i dosłownie, bo bramki i kontrola osobista na wejściu zdecydowanie psują swobodną atmosferę.
Zwiedzanie utrudnia natłok bodźców i rozmiar samej ekspozycji. Setki ekranów, głośników i czcionek na każdym kroku biją się o uwagę zwiedzającego, atakując go kakofonią dźwięków, obrazów i historii, na dodatek przedstawianych w kilku językach naraz. Możesz w coś zagrać, nacisnąć, czy posłuchać, ale szybko tracisz w tym rozgardiaszu orientację. Nie wiesz, w co wsadzić ręce, gubisz się w kolejnych korytarzach, wątkach i nagłych zwrotach akcji.
Z czasem twoje przytłoczenie ustępuje miejsca głębokiemu zmęczeniu. Tym bardziej, że kolejne sale mocno różnią się od siebie estetyką, co tylko pogłębia twoją dezorientację. Po wyjściu z wystawy bolą cię nogi, oczy, uszy oraz głowa, nie potrafisz zebrać wszystkich swoich wrażeń, a do tego nie jesteś pewny, ile czasu błądziłeś w tym podziemnym labiryncie.
Półtorej godziny to bardzo długo dla zwiedzających, choć pewnie bardzo krótko dla organizatorów. Bez wątpienia ciężko jest w dziewięćdziesiąt minut streścić całą historię Polski, ale sztuka tworzenia wystaw wymaga trudnych wyborów. Niestety, organizatorzy POLIN najwyraźniej chcieli tych wyborów uniknąć. A przecież nie można pokazać wszystkiego.
I tak, choć na poziomie narracji wystawa Muzeum Historii Żydów Polskich zdecydowanie robi krok do przodu na tle polskiego muzealnictwa, to już sama ekspozycja jest jakby przekombinowana, zbyt gęsta, męcząca. Jest nowocześnie i interaktywnie, ale aż za bardzo – wręcz do bólu. I to właśnie największy zarzut, jaki można postawić POLIN: mimo lat przygotowań i wielkiego nakładu środków, wystawa „1000 lat historii Żydów Polskich” jest po prostu źle zaprojektowana.
Czy w takim razie warto w najbliższym czasie wybrać się do Muzeum Historii Żydów Polskich? Warto. Trzeba uzbroić się w wygodne buty i zaplanować wizytę na wolne popołudnie. Inaczej nie da się przyswoić nawet połowy z tego, co organizatorzy tak usilne pragną zakomunikować. A byłoby szkoda, bo POLIN rzeczywiście ma dużo do zaoferowania, a jego opowieść nie daje spokoju jeszcze przez długi, długi czas.
Kamila Radecka-Mikulicz | Nostalgia za czymś, czego nie znali
Richard Berkeley | Głuchy smartfon
Ewelina Chwiejda | Paryż pali czarownicę
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.