Komentarze
Kultura
Strona główna
Świat
Nowocześni luddyści. Czy AI doprowadzi do zastoju cywilizacyjnego?
24 kwietnia 2025
14 grudnia 2011
W wiosennym numerze „Res Publiki” pisaliśmy o wyjątkowej polsko-islandzkiej książce dla dzieci, która pokazała, jak wiele może zrobić literatura dziecięca dla odczarowania tabuizacji pewnych zachowań. Powracamy do tematu tekstem Uli Jankowskiej. O tym, czym są TE brzydkie słowa, jak je oswoić i jakie książki kupić na prezenty, jeśli chcemy powalczyć z jakimś tabu.
Jeszcze parę lat temu, kiedy pracowałam w księgarni, do kasy podeszła Pani ze spuszczoną głową i podała książkę dając do zrozumienia, że chce ją kupić. Położyła ją na blacie tak, aby tytuł był niewidoczny. Rozpoznanie go nie było trudne, książka była jedną z pierwszych TAKICH na półkach polskich księgarń i wywołała duże zamieszanie, ku ogromnej uciesze dzieci, bo to do nich jest adresowana. Pomyślałam, że to ciekawe, że wstydzi się powiedzieć głośno TO słowo, a przecież kupuje książkę, która cała jest o kupie i tematach przyległych. Ale inaczej rozmawiamy z dziećmi, inaczej z dorosłymi.
Na tym chyba polega problem tabu w literaturze dla dzieci.
To się powoli zmienia – mamy już książki o kupie, o śmierci, o depresji, o raku, o homoseksualizmie, o przemocy. Jest ich coraz więcej, tylko zauważmy, że w zdecydowanej większości są to książki tłumaczone. Polskich autorów w gronie tych, którzy przełamują tabu, jest jak na lekarstwo. I nawet nie jestem pewna czy to dobrze czy źle – skoro skandynawscy autorzy, bo to głównie ich dzieła tłumaczymy, mają już taką wprawę w wyjaśnianiu dzieciom trudnych zagadnień, to czemu nie skorzystać z ich praktyki i świetnych wyników?
Otóż powód jest dorosły, najczęściej z marsem na czole: patrzy na ilustracje – smutne. Nie zaniepokojony tytułem zaczyna kartkować, śledzić tekst i nagle orientuje się, że coś jest nie tak. Pyta, dostaje odpowiedź i zwykle odpowiada, że w ich rodzinie ten problem nie istnieje. Uśmiecham się wtedy i życzę, żeby tak już zostało. Naprawdę mam nadzieję, że rodzic nie będzie musiał znienacka tłumaczyć dziecku, że babcia ma raka, że wujek umarł, że tata bije mamę lub na odwrót.
Szwedzi, Norwegowie, Finowie – głównie oni poruszają trudne tematy w TYCH książkach, które wydaje się w Polsce. Problemem z recepcją ich książek jest to, że mają zupełnie inne podejście do samej koncepcji książki dla dzieci – dla nich wyrażanie treści ilustracją jest równie ważne, co słowa. I tak dorośli sądzą, oceniając proporcje tekstu i obrazu, że szaleni mieszkańcy północy próbują najwyżej trzyletniemu dziecku wytłumaczyć, że mama jest chora na depresję, że to nie jest jego wina i że ma prawo czuć się zagubione albo może je to złościć.
Nie jest też tak, że śmierć czy przemoc pojawiają się w książkach dla dzieci po raz pierwszy i uczą najmłodsze pokolenie funkcjonować w okrutnym świecie. Baśnie, które dawniej czytano na dobranoc, pełniły funkcję oswajania z tematami, których nie można było dotknąć, które były odległe i abstrakcyjne. Wojna, choroba, śmierć były tam stale obecne i gdzieś cały czas z tyłu głowy. Przystosowanie ich do obecnych realiów owocowało złagodzeniem środków przekazu, a rodzicom nadal wydaje się, że dziecku można zrobić krzywdę, czytając takie okropności.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.