Komentarze
Kultura
Strona główna
Świat
Technologia
Nowocześni luddyści. Czy AI doprowadzi do zastoju cywilizacyjnego?
24 kwietnia 2025
5 września 2012
Z perspektywy Szmulek wykluczenie społeczne wygląda trochę inaczej niż z takiego na przykład Miasteczka Wilanów. Podobno wykluczeni to margines społeczeństwa. Ale co się dzieje, jeśli margines stanowi większość?
Mówimy: wykluczeni, myślimy: bezdomni, żebracy, biedni, niezaradni… Niby racja. Traktujemy odrzuconych dobrze lub źle, pochylamy się nad nimi z troską albo odwracamy z odrazą, ale zwykle widzimy w nich innych, nie takich jak my, dziwnych. „Margines zawsze będzie marginesem” – mawia czasem mój sąsiad. Pytanie tylko, czy ci z szufladki „Margines” chcieliby przejść na półkę „Społeczeństwo”. I czy na tej półce nie byłoby dla nich za ciasno.
Marginalizacja ma dwa końce. W miejscach takich jak Szmulki – gorszych, naznaczonych, trochę żulerskich – zwraca się w odwrotną stronę niż zwykle. Wyklucza nowych, obiektywnie lepszych, bogatszych, bardziej wykształconych, „porządnych”. Dyktuje własne zasady i uznaje za normę to, co gdzie indziej nią nie jest. „Takie prawo złodzieja, że kradnie” – powiedziała ze stoickim spokojem znajoma, kiedy spod bloku zniknął jej samochód. Dzielnica taka jak Szmulki rządzi się swoimi prawami. Czasem – tak jak zasada „Złodziej swoich nie okrada” – są one jedynie mitem konstytuującym porządek rzeczywistości. Niemniej jednak za ich sprawą „gorszy’ świat jest spójny i – tak, tak! – wyjątkowy.
W takich rejonach źle się będą czuli ludzie przyzwyczajeni do anonimowości. „Dziś tyle bułeczek co zwykle?” – pyta pani w piekarni, gdy tylko zobaczy stałego – czyli każdego – klienta. Trudno zresztą nie znać lokatorów kamienicy, skoro jeszcze niedawno łączyła ich wspólna toaleta na piętrze czy podwórku. Taki świat miejsko-wiejski, trochę małomiasteczkowy, trochę zaściankowy, bardzo mocno określa, kto swój, kto obcy. „Do naszej piaskownicy przychodziła taka babka – opowiadała jakiś miesiąc po przeprowadzce na Szmulki znajoma z nowego bloku, takiego z ogrodzeniem i własnym placem zabaw – myślałam, że ona jest od nas, ale czy ty wiesz, że ona tu przychodziła z tej starej kamienicy?!”.
o fotografii Macieja Pisuka – Podskórna Praga
Pod pewnymi względami życie w gorszych okolicach przypomina to w najlepszych. Opowiadał mi znajomy o swoim dziadku, matematyku, którego pewna turystka w Krakowie spytała, czy to dobry kierunek, jeśli chce się dojść na Wawel. „Kierunek dobry – powiedział dziadek. – Tylko zwrot przeciwny”. Trochę podobnie wygląda sprawa z dzielnicami znacznie powyżej lub poniżej średniej. I tu, i tu od razu widać intruzów. W obydwu trzeba umieć się poruszać – w jednej lawirując między parkanami i ochroną, w drugiej – poznając siatkę miejsc bezpiecznych i niebezpiecznych. W dzielnicy, gdzie nie ma mieszkań, tylko apartamenty, nie ma balkonów, tylko tarasy, nie ma bloków, tylko rezydencje, dwie cechy decydują o przynależności do „swoich”: kasa i klasa. Na Szmulkach jest podobnie – tylko z przeciwnym zwrotem. Mieszkańcy Bardzo-dobrej-dzielnicy i Szmulek dobrze i swobodnie czują się tylko u siebie – ci pierwsi dlatego, że uważają się za lepszych niż średnia krajowa, ci drudzy – bo u siebie nikt im nie zarzuca, że są gorsi.
W towarzystwie samych swoich wykluczenie zostaje zawieszone. Nabiera wyrazistości dopiero na tle „innego”. W miejscach, gdzie „gorsi” są u siebie, „lepsi” stają się marginesem. Któregoś dnia w bramie na Szmulkach spisywałam co ciekawsze bazgroły. Takie pseudograffiti na skrzynce z bezpiecznikami. Do bramy weszła kobieta z mężem – na oko wykluczeni na 90 procent. Żona bacznie zaczęła mi się przyglądać. „No chodź” – ponagla mąż. „Nigdzie nie idę – oponuje żona. – Ja pójdę, a tu znowu korki wykręcą”.
Kiedy kilka lat temu powstało osiedle Przy Bazylice, jeden z lokatorów narzekał na sąsiadów ze starych kamienic na ul. Michałowskiej, pisząc w internecie: „Nie mam nic przeciwko mieszkańcom tych starych budynków, ale to hołota. Żeby porządny człowiek bał się we własnym domu?!”. Owego lokatora zgubiło kompletne niezrozumienie sytuacji – błędne założenie, że wszędzie większość mają „porządni” i że margines zawsze jest marginalny.
To zaskoczenie, że wykluczeni mają swój świat, uderza w reportażu Janusza Korczaka. Autor dziwi się jednak dyskretnie, nie podnosi larum, ale też nie ucieka od swych nowych znajomych z Zacisza. Nie ma tu mowy o „hołocie”, są biedni ludzie. Korczak nie przychodzi do nich ani jako reformator, ani jako badacz, ani jako moralizator. Po prostu uczestniczy w ich życiu na tyle, na ile chce i na ile chcą oni. Zanim wymyśli sposób, jak im pomóc, próbuje ich poznać. O wspieraniu odrzuconych mówi bowiem wielu – od czasów Korczaka wcale tak dużo się nie zmieniło. Niewielkie są jednak szanse, że pomoc trafi do celu, jeśli pomija poznanie, i to takie, u którego podstaw leży mniejsza lub większa sympatia. Kilka lat temu w oratorium przy bazylice na Kawęczyńskiej (co to jest, sprawdźcie sobie w internecie) salezjanie organizowali „Zimę w mieście”. Śniadanie, zajęcia, możliwość pogrania w ping-ponga przyciągały wiele miejscowych dzieciaków, w których naturze nie leży bynajmniej wdzięczność. „Ksiądz Sławek jest leszczem” – pojawił się któregoś poranka wielki napis na świeżo odnowionej ścianie kościoła. „Nie jesteś leszczem, zacznij od nowa” – brzmiał tytuł zajęć „Zimy w mieście” dzień później, nieoczekiwany dla „hołoty” i reszty świata.
Marginalizacja żywi się stereotypami. „Mam zamiar przeprowadzić się na Kawęczyńską – pisze na forum Magda. – Czy to prawda, że jest tam dużo lumpów i dresiarzy?”. „Szmulowizna to taka dzielnica, gdzie kwaterunkowa bieda i stada młodych, drapieżnych złoczyńców” – sugerowała parę lat temu „Polityka”. Stereotyp wydaje się korzystny dla obu stron. Obcych zniechęca do odwiedzin, swoim daje komfort pozostawania we własnym gronie. Stereotyp jednak nie uznaje niuansów. A jeśli do dyspozycji są tylko dwa kolory, z góry wiadomo, kto będzie tym czarnym.
Łatka gorszego pochodzenia, gorszej dzielnicy dla jednych staje się piętnem, dla innych powodem do dumy. „Szmulki OK” głoszą napisy na ścianach, śmietnikach i w bramach. Wielu by się zdziwiło, słysząc, że stanowią margines. Wielu stygmatyzuje tych normalnych, którzy z punktu widzenia wykluczonych są inni. „Tam w Śródmieściu to nawet inne gęby są, inne rysy twarzy” – komentowało z pewnym obrzydzeniem dwóch pijaczków na przystanku tramwajowym przy zajezdni Praga. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pojęcie marginesu również.
Wykluczenie nie jest stanem danym raz na zawsze. Nie jest też w każdym przypadku jednakowe. Można być wykluczonym bardziej lub mniej, w jednej dziedzinie życia lub kilku. Zajmowanie się marginalizacją ma sens – ale pod pewnymi warunkami. Warunkiem sine qua non jest odrobina sympatii do tych, którym w życiu powiodło się inaczej. Zresztą – z drugiej strony – nawet drukarka komputerowa ciągle przypomina, że marginesy są potrzebne.
***
Tekst pochodzi ze zbioru Układanka – publikacji, której redaktorzy postawili przed sobą zadanie ożywienia tych wątków z życia Janusza Korczaka , które mogą dziś inspirować do krytycznego myślenia i do odważnego, pozbawionego wyższości działania. Układankę stworzono z wybranych elementów, celowo pomijając niektóre wątki — o tragicznym finale jego życia napisano jedynie między wierszami. Zamiast tego na nowo postawiono pytania, które towarzyszyły Korczakowi przez całe życie, a dziś nie straciły na aktualności. Problem podwójnej tożsamości, badanie biedy i wykluczenia oraz wypracowywanie autorskich metod działania. Tatiana Hardej do Układanki napisała o tym, jak na współczesnych Szmulkach można rozumieć termin „wykluczenie”
Układankę można otrzymać w:
– siedzibie Res Publiki
– Żydowskim Instytucie Historycznym
– Fundacji Stocznia
– księgarni Tarabuk
– pracowni Duży Pokój
– kawiarni Wrzenie Świata
Wersja pdf jest dostępna na stronie www.miastospoleczne.pl (pierwszy link po lewej)
Projekt sfinansowany ze środków m. st. Warszawy
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.