Biblioteka
Darmowe
Bezpieczeństwo gospodarcze, głupcze! – RPN 5/2024
26 marca 2025
28 listopada 2012
Nie czułem się oburzony. Nie czułem histerycznie rozgłaszanej w prawicowych mediach antypolskości. Nie czułem w zasadzie nic poza wielkim rozczarowaniem. Bo film Władysława Pasikowskiego jest przede wszystkim ogromnym rozczarowaniem i nie ratuje go nawet kontrowersyjny temat. Jest nawet gorzej, gdyż to właśnie opowiadana historia – jej moralna jednowymiarowość, sztuczność zarysowanych postaci i nachalność użytej symboliki – sprawia, że Pokłosie jest filmem nudnym i pretensjonalnym.
Mam awersję do filmów wpisujących się w główne nurty rodzimej kulturo-polityki. Papieska hagiografia, katyńska martyrologia i przygotowywana obecnie produkcja na temat katastrofy smoleńskiej to moim zdaniem estetyczne potworki, które nie służą będącej w coraz lepszej kondycji polskiej kinematografii. Podobnie pomyślałem o Pokłosiu Pasikowskiego, lecz temu akurat reżyserowi postanowiłem dać szansę. Mimo iż większość nakręconych przez niego filmów uznaję za marne, to sentyment do Psów (pierwszej części, druga bowiem była już znacznie słabsza) oraz świetnego serialu kryminalnego pt. Glina sprawił, że zasiadłem w kinowej sali prawdziwie zaintrygowany. „Kto jak kto – pomyślałem – ale Pasikowski ugryzie temat tak, jak trzeba”.
Ze Stanów Zjednoczonych po dwudziestoletniej emigracji do rodzinnej wsi wraca Franek Kalina (Ireneusz Czop). Udaje się do swego brata Józka (Maciej Stuhr). Już od pierwszego spotkania atmosfera jest wyjątkowo napięta, nie tylko dlatego, że Józka opuściła żona, wybrawszy wraz z dziećmi emigracyjny los w Chicago, otrzymując tam pomoc ze strony Franka, lecz również z powodu narastającego konfliktu Józka ze sąsiadami. Irytację tychże budzi niezrozumiałe zachowanie młodszego z Kalinów – skupuje on od okolicznych mieszkańców żydowskie płyty nagrobne, a nawet dopuszcza się przestępstwa, kiedy to wydobywa owe płyty z drogi, gdzie służyły one za materiał utwardzający.
Do tego momentu film – bądź co bądź nazwany thrillerem – trzyma w napięciu. To mniej więcej jego piętnasta, może dwudziesta minuta. Ale kiedy oczom widzów ukazuje się pole, na którym Franek zgromadził dziesiątki żydowskich nagrobków, wszystko staje się boleśnie oczywiste – oto syn odkupuje winy ojca. Od tej chwili historia niczym nie zaskakuje, doskonale wiadomo, że miał miejsce pogrom, że brał w nim udział ojciec Kalinów, wiemy też, że to współczesnym mieszkańcom wsi postępowanie Józka bardzo się nie podoba, bo ujawnić może straszną tajemnicę. Pytanie tylko, dlaczego nieomal wszyscy mieszkańcy, także ci młodzi, nie pamiętający II wojny światowej, są doskonale zorientowani w meandrach popełnionej przez ojców zbrodni, podczas gdy bracia Kalinowie nic o niej nie wiedzą…
Oczywiście krok po kroku zagadka – w tym momencie nie będąca już dla widzów żadną zagadką – zostaje rozwiązana. Do samego końca akcja filmu pozbawiona jest jakichkolwiek nagłych zwrotów. Jedyną próbą zaskoczenia widzów jest bójka pomiędzy braćmi, do której dochodzi, gdy Józek przerażony ogromem grzechu spoczywającego na barkach ojca, dochodzi do przekonania, że sprawę należy zatuszować. Franek nie godzi się na to, bracia okładają się dotkliwie, po czym rozstają poróżnieni.
Jednak Franek raz jeszcze pojawia się w gospodarstwie Józka, by wraz z policją odkryć zwłoki młodszego brata. Scena, w której na drzwiach do stodoły oczom Franka ukazuje się ukrzyżowany trup Józka, jest zapierającą dech w piersiach kwintesencją kiczu. To kulminacja puchnącego z minuty na minutę nieznośnego moralizatorskiego tonu, którym przesiąknięte jest Pokłosie. Moralizowaniu podporządkowane są dialogi, scenografia i charakteryzacja aktorów, zwłaszcza odgrywających role antysemickich, z dziada pradziada, polskich chłopów, pośród których jeden – w scenie pod kościelną bramą – wygląda niczym świeżo upieczony zombie. Postaci Kalinów od samego początku rażą sztucznością, przy czym Czop i Stuhr, za sprawą niezłego, choć nie powalającego na kolana warsztatu aktorskiego robią wszystko, aby tego uniknąć. Nie są jednak w stanie zmienić scenariusza i dialogów.
Zachowanie Józka odczuwającego, nie wiedzieć czemu, niezwykłą empatię względem Żydów, których zapewne nigdy nie widział na oczy (kuriozalnym pomysłem Pasikowskiego jest to, że chłop samodzielnie, pod wpływem tejże empatii, nauczył się hebrajszczyzny!), postępowanie Franka, który w oka mgnieniu traci wszelkie wątpliwości i przyłącza się do przedsięwzięcia brata – wszystko to jest z psychologicznego punktu widzenia zupełnie niezrozumiałe. Podobnie niezrozumiałe jest ukrzyżowanie (sic!) Józka, kiedy doskonale wiadomo, że odkrytej zbrodni nie da się dłużej trzymać w tajemnicy.
Czytelnik może odnieść wrażenie, że oczekiwałem od filmu Pasikowskiego prostackiego realizmu. Tak jednak nie było. Oczekiwałem natomiast pomysłów, które sprawią, że kinowy ekran przemówi do mnie artystyczną prawdą. Niestety tej prawdy Pokłosiu najbardziej brakuje. Nieomal wszystko, co zobaczyłem w kinie jest tanim moralizowaniem, nie odnajdziemy tu przekonująco zarysowanych dylematów etycznych, boleśnie przeżywanych przez pełnokrwiste postaci, bo nawet gdy bohater X boryka się ze zwątpieniem i słabością, dzieje się tak jedynie po to, by w kwestii wypowiadanej przez bohatera Y jeszcze jaśniej rozbłysło moralne przesłanie filmu.
A więc może to właśnie moralne przesłanie jest sensem, dla którego Pokłosie powinno zostać nakręcone? Mam wielkie wątpliwości.
Pojawiła się jakiś czas temu w rodzimych dyskusjach nad sztuką filmową, choć w zasadzie rozciąga się ona na wszelką artystyczną twórczość, pseudoestetyczna kategoria „ważności”. Teraz ważne jest, aby film (książka, wystawa etc.) był ważny. Można przy tym zupełnie pominąć lub przynajmniej odsunąć na drugi plan kwestie takie jak warsztatowy poziom produkcji, jakość zdjęć, oryginalność scenariusza, umiejętności aktorskie etc. W przypadku Pokłosia właśnie z czymś takim mamy do czynienia, a krytycy i komentatorzy z maestrią żonglują także pojęciem odwagi. „To film ważny i odważny – zauważa wielu – bo podejmuje istotny temat, bo wkłada kij w mrowisko”. Nie wiem doprawdy, na czym miałaby polegać odwaga Pasikowskiego. Na tym, że zrobił film na temat wałkowany przez media od dwudziestu lat? Na tym, że pod względem pomysłowości artystycznej w żadnej mierze nie może konkurować choćby z filmami Wojciecha Smarzowskiego, których Pokłosie jest nieudolną podróbką?
Powie ktoś, że film Pasikowskiego to kino popularne, skierowane do masowego odbiorcy, ja zaś chciałbym wyrafinowanego kina artystycznego. To nieprawda. Bo przecież , jak starałem się pokazać, produkcja Pasikowskiego trzeszczy w szwach przede wszystkim jako thriller. Powstaje przy tym pytanie, czy materiał historyczny zaczerpnięty z książek Jana Tomasza Grossa – do czego Pasikowski otwarcie się przyznaje – w ogóle nadaje się do udanego sfilmowania? Tak czy inaczej, thriller do pewnego stopnia inspirowany historią Jedwabnego wyszedł twórcy Psów bardzo kiepsko. Może więc trzeba sięgać po bardziej wymagające formy artystycznego wyrazu? Może nie z każdej narracji da się zrobić sensacyjne kino na przyzwoitym poziomie?
Wiem jedno: mizerna produkcja zbiera teraz ideologiczne pochwały (wszak za artyzm trudno Pokłosie uczciwie oklaskiwać), a skoro pośród klepiących po plecach odnajdujemy takich gigantów polskiego kina jak Andrzej Wajda i Roman Polański, to znak, że kwestie estetyczne mało kogo w przypadku Pokłosia interesują. Mnie zaś nie interesują żadne inne aspekty sztuki filmowej poza jej wartościami artystycznymi. Nie obchodzi mnie ważność najważniejszych tematów, bez względu na to, czy jest to katyńskie ludobójstwo, zagłada Żydów, najświętsza świętość papieża Polaka – jeśli z kinowego ekranu wyziera estetyczna nędza. Moim zdaniem, Pasikowski nakręcił „produkcyjniaka”, doskonale wiedząc komu film, z powodów czysto ideologicznych, się spodoba, komu zaś nie. Nie tylko nie wyłuskał z opowiadanej historii niczego ciekawego, ale czym prędzej uciekł od poszukiwania wszelkich nieoczywistości, popadając w powierzchowne moralizowanie. Lecz swoje wygrał, bo teraz z pewnością znajdą się pieniądze na film o płk Kuklińskim. Oby kolejna produkcja okazała się lepsza niż Pokłosie, które jest moim największym filmowym rozczarowaniem tego roku.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.