PLINTA: Dziękuję ci, skandalisto Frljić!

Premiera "Klątwy" Olivera Frljićia z miejsca zostaje okrzyknięta jako skandal. Po raz pierwszy w życiu wychodzę z zapowiadanego skandalu autentycznie zachwycona

24 lutego 2017

Oliver Frljić przyjechał do Polski, napaskudził w Teatrze Powszechnym, wkurzył prawicę i biskupów, zgarnął swoje honorarium i wrócił tam, skąd przyjechał. Chciałoby się powiedzieć: co za tchórz i hipokryta. A jednak, po zakończeniu „Klątwy” jedyne co mi przychodziło do głowy to proste: dziękuję ci, skandalisto Frljić!

Ostatnio często myślę o religii w sztuce i szczerze mówiąc, nie są to refleksje napawające optymizmem. Sztuki wizualne w Polsce nie mają na ten temat wiele do zaoferowania, a jeśli już pojawia się jakaś propozycja przepracowania tradycji katolickiej w sztuce, to zwykle kończy się to spektakularnym bólem zębów. Taki jest choćby przypadek Ady Karczmarczyk „ADU”, artystki nawracającej na Jezusa, o której wszyscy na początku myśleli, że się zgrywa, a która koniec końców stała się twarzą Frondy Lux i TVP Kultura. Przypuszczalna przez większość transgresja w jej przypadku okazała się więc oazowym ewangelizatorstwem, którego w Polsce raczej nam nie brakuje, wysłuchiwanie go więc dodatkowo w galeriach sztuki oceniam jako umiarkowanie przyjemną. Reguła ta zresztą dotyczy także realizacji z drugiej strony ideologicznego dyskursu, czyli prac o krytycznym wobec religii charakterze. Przypomnijmy sobie choćby Mszę Artura Żmijewskiego – która wzbudziła dość przewidywalne reakcje prawicy, a sama w sobie była dziełem raczej nudnawym, w nieznośny sposób maglującym po raz wtóry temat religii katolickiej i Kościoła. Podobnym przypadkiem jest twórczość KleMens, zwyciężczyni zeszłorocznej edycji konkursu malarskiego Geppert, której prace wywołały rytualny sprzeciw strony konserwatywnej, ale samo środowisko artystyczne skupiło się na dyskusji ich jakości.

Wygląda na to, że faktycznie nie mamy ostatnio za bardzo szczęścia do sztuki budzącej społeczne emocje . W końcu w ciągu ostatnich lat największym artystycznym skandalem okazało się palenie Tęczy Julity Wójcik – pracy która środowiskom konserwatywnym kojarzyła się z gejowską flagą, a która w istocie była dosyć miałką realizacją o zupełnie innym znaczeniu, a do tego zrealizowaną wyjątkowo nieudolnie. Więc jak na złość, prowokująca okazała się znów sztuka kiepska, która w miłośnikach sztuki może budzić zażenowanie, ale w którą trzeba bronić w imię sprawy. Bronienie takiej sztuki to czynność w zasadzie syzyfowa, jałowa i pozostawiająca po sobie co najwyżej nieprzyjemne poczucie, że znów wracamy do wczesnych lat 2000 i przerabiamy te same historie ze skandalami w sztuce.

Muszę przyznać, że mi zabawiać się w takie wojenki ze społeczeństwem trochę nie chce, a po ostatnich obserwacjach wątpliwych skandali w sztuce doszłam do wniosku, że być może to jednak dobrze, że polska sztuka jest tak bardzo osadzona w międzynarodowym języku artystycznym. Minimalizm, post-konceptualizm, modernizm, formalizm – narzekamy na to, ale może to jest właśnie błogosławieństwo naszej dziedziny, garściami czerpiącej z „zachodnich trendów”, w których nie ma miejsca dla Polski, bozi, krzyża, Smoleńska i tak dalej. Tak, od tego wszystkiego wolę nudę, „ciepłą wodę w kranie”, nowojorski postinternet, dyskusje o nowym wydaniu „Frieze” i wycieczki na biennale w Wenecji. To być może paradoksalne, ale w dzisiejszych realiach artystycznych nawet denne abstrakcyjne płótno czy tanie efekciarstwo instalacyjne wydaje się być ciekawsze niż dzieło skandalizujące. Protesty pod CSW Zamek Ujazdowski w sprawie Adoracji Jacka Markiewicza? Wystawa Maurizio Cattelana, zapowiadana jako skandal? Muszę przyznać, że mnie to nie ruszało, z jednego prostego powodu – to już było.

Aż tu nagle – mamy początek 2017 roku, nowy obóz władzy ma się znakomicie, trwa Rok Awangardy pod patronatem prezydenta Dudy, środowisko artystyczne próbuje się jakoś z nową władzą ułożyć (bo też raczej szybko nie przeminie), a przy okazji jest w trakcie dyskusji o dotacjach ministerialnych, redakcje magazynów o kulturze konfrontują się z perspektywą nadchodzących lat chudych. A w Teatrze Powszechnym premiera Klątwy w reżyserii Olivera Frljićia, która z miejsca zostaje okrzyknięta jako skandal. Ponieważ w galeriach martwy sezon, wybieram się na skandal do teatru i po raz pierwszy w życiu wychodzę z tego skandalu autentycznie zachwycona.

Pierwsze minuty spektaklu nie zapowiadają nadchodzących emocji. Owszem, jest scena seksu oralnego z figurą papieża, pojawia się stryczek który zawisa na jego szyi, jest spółkowanie z księdzem i spór o niechciane dziecko. W dalszych częściach spektaklu też nie brak scen skandalizujących, które kumulują się na obaleniu krzyża i modlitwie do skarłowaciałego orzełka. Gdyby opis tego spektaklu ograniczyć do powyższego, przyznajcie, że brzmiał by on raczej żenująco („burdel!”) i nie wiem, czy zachęciłabym was do wybrania się na Klątwę. A jednak, warto na niego pójść, a wiecie dlaczego? Ponieważ to jest właśnie burdel. Skandalizowanie dla samego skandalizowania, co zostaje podkreślone w błyskotliwych monologach aktorów („proszę państwa, za nami połowa spektaklu, jak do tej pory zobaczyli państwo następujące sceny…”; „reżyser znów kazał mi się rozebrać, ponieważ najlepiej sprawdzam się w scenach gwałtu…”), za którym stoi objazdowy prowokator, który dolewa oliwy do ognia po czym szybko wyjedzie z Polski.

Klątwę Frljićia wypada chyba określić jako wyrafinowaną sztukę trollingu, który bardzo dobrze wie, gdzie przyjeżdża oraz co wywoła skandal w Polsce. No i sobie pozwala na wszystko, wywołuje burzę, mąci w tym naszym narodowym chlewiku, co przy okazji nie przeszkadza mu w przyjęciu posady kuratora festiwalu Malta od dyrektora Michała Merczyńskiego, który wsławił się zdjęciem Golgoty Picnic z repertuaru tegoż festiwalu kilka lat temu  . Nabierają się na to rzecz jasna wszyscy, idą pozwy do prokuratury, w następną niedzielę będzie pewnie w kościele kazanie, a dobrzy dziennikarze „Wyborczej” i „Krytyki Politycznej” tłumaczą, powołując się na spektakl, że przecież to jest tylko teatr, a to co się dzieje w teatrze jest fikcją . Narodzie biedny, narodzie głupiutki, narodzie nabierający się bez mrugnięcia okiem na psikusy złośliwych, objazdowych prowokatorów…

Co jednak najbardziej bawi mnie w Klątwie, to fakt, że jest to sztuka obezwładniająco autentyczna. To bowiem, co zostało pokazane w Teatrze Powszechnym, nie jest tylko teatrem, nie jest to wcale udawanie ani fikcja, wręcz przeciwnie – samo życie. Gest obrazoburczy został w końcu wykonany, Młodzież Wszechpolska zebrała się pod teatrem, który może zostać pozbawiony dotacji. Redaktorka TVP Kultura została wyrzucona za materiał o spektaklu. Aktorzy mogą sobie krzyczeć na scenie do woli, że nic co dzieje się w teatrze nie jest prawdą, ale co w sytuacji, kiedy rzeczywistość zewnętrzna staje się częścią tego spektaklu? I jeśli nagle obok aktorów na scenie pojawiają się biskupi, poseł PiS Dominik Tarczyński i Roman Giertych? Tak, dzięki Klątwie wszyscy chcąc nie chcąc stajemy się uczestnikami jego sztuki, a cała Polska burdelem. Oczywiście, można powiedzieć – cóż nowego, przecież wiedzieliśmy o tym od dawna, no i wiadomo że taka sztuka wywoła skandal…

Frljić też o tym wiedział, i z premedytacją go wywołał, zabawiając się mechanizmami skandalizowania i robiąc z nich komedię; swoją intrygę rozpisał nie tylko na pracowników Teatru Powszechnego, ale i na „aktorów zewnętrznych”, który przyszli grzecznie pod teatr. Czyli – zrobił z nas wszystkich głupców. W jego prowokacji jest jednak zawarty silny ideologiczny i moralny komentarz, co dodatkowo komplikuje sprawę. Zmusza do objęcia stanowiska, zostania aktorem w teatrze Frljićia, po raz kolejny, i do tego w najmniej wygodnym momencie (Rok Awangardy przecież miał być taki piękny…). Ja także, pisząc ten tekst, odgrywam przed wami, drodzy czytelnicy, swoje małe solo – wikłam się jako krytyczka w tą mętną historię, co tu nie mówić chryję, typowo polski sos kulturalny występujący tylko w formie kałowej zawiesiny. Co z tego może dla mnie i państwa wyniknąć? Zobaczymy, ale jedno jest pewne – dzięki Klątwie szambo wybiło.

Ale na tym polega właśnie prawdziwa sztuka, proszę państwa. Oliverze Frljićić, dziękuję ci za przywrócenie mi wiary w sztukę polityczną.

Tekst ten stanowi autonomiczną wypowiedź autorki i nie reprezentuje stanowiska redakcji

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.