Aktualności
Polityka
RPN
Świat
Czy Europa jako jedyna ureguluje kwestie cyfrowe?
17 kwietnia 2025
13 listopada 2014
W lutym to ministrowie spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji wzięli odpowiedzialność za powstrzymanie przemocy i doprowadzenie do pokojowego rozwiązania kryzysu na Majdanie. Parę tygodni później niemiecki minister spraw zagranicznych deklarował, że nie widzi perspektywy członkostwa Ukrainy w NATO, a po chwili Polska została wyautowana z gry o przyszłość Ukrainy. Po co nam Trójkąt Weimarski?
Nadrzędnym celem zapoczątkowanej przez ministrów spraw zagranicznych Polski, Francji i Niemiec w 1991 r. współpracy było przezwyciężenie podziału Europy oraz wprowadzenie młodych demokracji do wspólnoty państw europejskich. Nawet jeśli formuła ta dotyczyła przede wszystkim Polski, ówczesne doświadczenia mogłyby być bardzo przydatne w obecnej sytuacji na Ukrainie. Jednak dzisiaj, ponad dwadzieścia lat później, wydaje się, że wraz z przystąpieniem Polski do UE brakuje bodźców, które byłyby w stanie zmobilizować członków Trójkąta do wspólnych działań.
Trudno o lepszy czynnik sprawczy dla działalności tak rzekomo „bliskich” partnerów, niż działania wojenne tuż za miedzą jednego z krajów „trójki”. Jednak za płaszczykiem promowanych, liberalnych ideałów, w relacjach po Zimnej Wojnie coraz wyraźniej prześwieca nagi realizm determinujący nastawienie do ukraińskiego kryzysu w Warszawie, Berlinie i Paryżu.
Polskie oburzenie niemiecką łagodnością czerpie swoje uzasadnienie z historii wzajemnych relacji. Nieskryte wyautowanie polskiego ministra spraw zagranicznych z grona państw szukających rozwiązania ukraińskiego kryzysu zakończyło czas dobrych uczuć. Można przy tym odnieść wrażenie, że nad Wisłą do tego stopnia dominowało przekonanie o wyjątkowości stosunków polsko-niemieckich i całkowitym wzajemnym uzależnieniu, że nawet najbardziej brutalna rzeczywistość nie jest w stanie tego zmienić. Przykładem niech będzie chociażby flagowa inicjatywa rosyjsko-niemiecka North Stream, która została zaakceptowana nad Wisłą jako smutny epizod w idyllicznych relacjach z Berlinem.
Jednak perspektywa Berlina jest całkiem inna. W niej za Polską nie stoi rozbestwiony niedźwiedź, podbijający świat, póki nie trafi na opór, lecz największe państwo na świecie, z którym Berlin łączy długa historia wzajemnych relacji. W stosunkach rosyjsko-niemieckich dominuje interes. Według Niemieckiej Federacji Przemysłu 6 tysięcy niemieckich firm zainwestowało w Rosji ponad 20 miliardów euro. North Stream uczynił z Niemiec gwaranta europejskiego bezpieczeństwa energetycznego, a rosyjskie surowce determinują nastawienie Berlina do wschodu Europy. Zresztą nitka gazowa, łącząca Rosję z Niemcami, gwarantuje nie tylko stabilność dostaw gazu do strategicznego partnera – za pomocą opłacanego przez Gazprom byłego kanclerza Kreml zagwarantował sobie wiarygodną ochronę polityczną. Co więcej, gazociąg odmienił znaczenie pojęcia dywersyfikacji, która, od czasu jego powstania, nie uwzględnia już polskich obaw o „zakręcenie kurka”.
Drastyczne pogorszenie relacji z Rosją może stanowić potężny cios dla niemieckiej gospodarki, a co gorsza pozwolić również Chinom przejąć rolę kluczowego partnera handlowego Moskwy. Pekin zyskałyby przewagę konkurencyjną, a Berlin stanął przed wyzwaniem poszukiwania nowych zasobów, by zaspokoić potrzeby niemieckiej gospodarki.
Kolejnym elementem relacji Niemiec z Rosją jest wpływ historii stosunków dwustronnych, które cechowała wyjątkowa bliskość (nawet jeśli nie zawsze była to bliskość przyjazna). Dynastia Romanowów doczekała się nie tylko rehabilitacji, ale również inkorporacji do symboliki współczesnej narracji rosyjskiej potęgi, widocznej chociażby w mundurach kremlowskich gwardzistów. Już w 2005 roku, podczas obchodów 60 rocznicy zakończenia II wojny światowej, Rosja wybaczyła Niemcom wyrządzone krzywdy, podkreślając rolę „niemieckiej” (sic!) partyzantki antykomunistycznej.
Ponure odium niemieckiego ekspansjonizmu pozbawiło Niemców możliwości korzystania z pełnego katalogu narzędzi stosowanych przez państwo w stosunkach międzynarodowych – chociaż zbudowana po wojnie nowa, niemiecka narracja, oparta na demokracji, pokoju i współpracy, jest przedmiotem powszechnej aprobaty, to jednoznacznie determinuje zakres środków jakie są do dyspozycji Berlina w polityce zagranicznej. Na radykalne hasła (a w szczególności o neonazizmie czy hitleryzmie) Niemcy łagodnieją, jakby chodzili boso po rozbitym szkle.
Relacje francusko-rosyjskie stanowią dobitny przykład globalnego oportunizmu, przy całkowitym braku zainteresowania Paryża rosyjską rzeczywistością. Tylko w ten sposób można uzasadnić francuską decyzję o sprzedaży okrętów desantowych Federacji Rosyjskiej – chociaż wielu komentatorów zaznacza, że kontrakt podpisano przed kryzysem na Ukrainie, gdy Rosja nie była państwem wrogim, a ponadto umowa stanowiła praktyczny wymiar zbliżenia Rosji z Francją i NATO w sferze obronności, to nie sposób nie zauważyć, że Paryż całkowicie zignorował obiekcje swoich sojuszników – zarówno w Waszyngtonie, jak i w Europie Środkowej.
Chociaż nie sposób przecenić znaczenie czynnika czysto ekonomicznego dla podjęcia decyzji o sprzedaży Mistrali, należy zrozumieć, że obnaża ona geopolityczne postrzeganie Europy Wschodniej jako wyłącznej domeny rosyjskich interesów, a w najlepszym przypadku li tylko geopolityczną „czarną dziurę” na mapie francuskiej mocarstwowości.
Trudno jest znaleźć inne wytłumaczenie dla francuskich inwestycji w Rosji, które miały miejsce w czasie eskalacji konfliktu Rosji z Zachodem w kwietniu tego roku. Wtedy francuski Societe Generale dokonało transakcji wykupu 7% akcji rosyjskiego Rosbanku od rosyjskiego miliardera Vladimira Potanina. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby kwota transakcji nie wynosiła 22 miliardów dolarów, które oficjalnie zostały przyznane na zakup czegoś, co francuska spółka od 2012 roku zdążyła wykupić w 82%.
Obaj partnerzy Polski w Trójkącie Weimarskim połamali sobie zęby na Rosji. Chyba najbardziej widoczną konsekwencją wschodnich eskapad Napoleona i Hitlera było całkowite porzucenie Europy Wschodniej jako kierunku przyszłej ekspansji, a tym samym pozostawienie przylegających do Rosji sąsiadów w orbicie wpływów Moskwy. Nie żeby Polska nie miała w tym kontekście doświadczeń, jednak nawet jeśli w Polsce istniały pokusy dotyczące wschodnich rubieży Rzeczypospolitej, to lata zaborów, II wojna światowa i Zimna Wojna zastąpiły buńczuczność ekspansywnego myślenia potrzebą defensywnego realizmu, którego swoistą emanacją jest wizja Giedroycia i Mieroszewskiego.
Defensywny realizm pozostaje najbardziej asertywną wizją aktywności politycznej, która istnieje w przestrzeni intelektualnej tych trzech państw europejskich. Nie trudno więc się dziwić, że polskie argumenty za zdecydowaną i jednoznaczną reakcją na rosyjskie poczynania na Ukrainie nie znajdują zrozumienia. W przeciągu ostatniego ćwierćwiecza ani Niemcy, ani tym bardziej Francja nie rozważały nawet teoretycznej możliwości zmiany istniejącego status quo za Bugiem.
W ich przypadku nagrodą stała się możliwość połowów w mętnych wodach rosyjskiej gospodarki i dostęp do rosyjskich surowców. W przypadku Polski niechciane braterstwo z Rosją zastąpiono strategicznym partnerstwem z Ukrainą. Niestety jego trzonem są polityczne deklaracje oraz mocne powiązania personalne, których waga nigdy nie przyćmi wpływu gospodarczego oraz geopolitycznej perspektywy, które zarówno Francja, jak i Niemcy przydzieliły tej części Europy w swoich koncepcjach. To perspektywy idące w sukurs wizji promowanej przez Moskwę.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.