Aktualności
Darmowe
Polityka
RPN
Strona główna
Świat
Półprzewodniki i ananasy
1 kwietnia 2025
25 stycznia 2011
Istotnie można się spierać. Wrześniowy koncert Chopin pod piramidami w Kairze spotkał się z szeregiem pozytywnych recenzji, których nie omieszkała przytoczyć witryna tamtejszej Ambasady RP. Muzyka Fryderyka Xiao-Banga (Chopina w transkrypcji pīnyīn) nie ominęła też Szanghaju – gospodarza ubiegłorocznego EXPO – i to w nader śmiałych aranżacjach; Let’s Dance Chopin (spektakl taneczny podczas Dnia Polskiego) oraz koncert Rock Loves Chopin (mający wszakże, gwoli uściślenia, przeszło dwuipółletnią historię) mówią same za siebie. Projekt Chopin, artysta romantyczny w wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego nie tylko zaangażował m.in. Anotniego Liberę (libretto) i Patrice’a Barta (choreografia), ale też odbył małe tournée. Inną sprawą jest, że Jacek Hawryluk zarzucał później widowisku trywialność i bazowanie na stereotypach, z którymi Rok Chopinowski miał podobno walczyć.
Serce Chopina w reżyserii Jarosława Bielskiego zostało wpisane w madrycki Festival Veranos de la Villa, w Paryżu z kolei – korzystając z okazji, jaką stworzył cykl koncertów Chopin au Jardin du Luxembourg – wilanowskie Muzeum Plakatu dostało szansę zaprezentowania części swej ekspozycji.
Instrumentalne traktowanie kultury artystycznej, powodowane względami stricte ekonomicznymi i marketingowymi, nie wydaje się jednak czymś, co może jeszcze budzić w pełni uzasadniony sprzeciw i zapewne naraziłoby autora na zarzut anachronicznego elitaryzmu.Wątpliwości rodzą się natomiast, gdy przyjrzeć się jakości i funkcjom „Chopinizacji” przestrzeni publicznej, gdy zderzyć skalę działań marketingowych z zaniedbaniem kluczowej, zdawać by się mogło, kwestii edukacji muzycznej, gdy wreszcie zdać sobie sprawę z faktu, że szesnasta edycja Konkursu Chopinowskiego rozegrała się w cieniu dosyć sloganowych akcji promocyjnych, mimo że podupadająca ranga Konkursu właśnie teraz mogłaby się doczekać rewitalizacji.
Popularyzowanie muzyki Chopina, a szerzej: muzyki tzw. poważnej/klasycznej, nie należy do zadań, którym podołają „multimedialne” ławeczki Chopinowskie, wzbogacające chaotyczną sonosferę miasta zestawem ogranych sampli. Nie to zresztą było ich celem; ławeczki stanowią atrakcję turystyczną – rodzaj gadżetu tego samego sortu co odlew dłoni Chopina, możliwy do nabycia m.in. w kioskach przy Krakowskim Przedmieściu – i pozostaje czekać ich wzmożonej eksploatacji podczas EURO 2012. Dużo mniej kontrowersyjne, za to atrakcyjniejsze pod względem estetycznym, prace nagrodzone w konkursie Fryderyku! Wróć do Warszawy! uznać można tylko za część strategii, której celem byłoby dowieść, że Chopin nudziarzem nie był, że dokazywał, rozbijał się po knajpach i cięto ripostował, a jego marmurowo-alabastrowa postać na podobieństwo „upuszczonej przez Orfeja liry” jest (ze względów PR-owskich?) krzywdzącym nieporozumieniem.
Jako dość, mimo pewnych zastrzeżeń (co z muzyką?), pozytywny przykład takiego trendu przytoczyć można publikację pod tym samym tytułem, co hasło przewodnie konkursu, powstałą w kooperacji Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, Galerii Plakatu AMS i Miasta Stołecznego – tyle tylko, że próżno jej szukać w księgarniach. Prościej natknąć się na mural, przez który przemawiają – lub chciałyby przemawiać – podobne intencje, choć znów zdają się one podporządkowane przywróceniu Chopina Warszawie, ergo: promocji stolicy i stołecznych instytucji (rejestracja zmienionej nazwy Portu Lotniczego Warszawa-Okęcie miała miejsce w styczniu).
Druga sprawa to spóźniona próba wpisania Chopina w nurt kultury popularnej, zorientowana tyleż na „odczarowanie” wizerunku kompozytora, ile, tout court, na konsumpcję, czego najlepszym są przykładem gadżety (czasem kuriozalne niczym miętówki z Chopinem) i akcje promocyjne takie jak „zabytkowy tramwaj Chopina”, będący de facto ośrodkiem informacji turystycznej, tudzież przyozdobienie lodówek z napojami portretem Chopina à la Wacław Szymanowski w dość kiczowatym sztafażu. Za konsumpcją nie podąża wszelako „odczarowywanie” pokutującego rozdziału na to, co „poważne/klasyczne” („elitarne” bądź „nudne”) i na to, co „rozrywkowe” („plebejskie”? „komunikatywne”?).
Od 22 lutego do 1 marca w Domu Polonii trwał jubileuszowy koncert pod hasłem Najdłuższe urodziny – bezprecedensowy „maraton pianistyczny” (metafora ukuta i chętnie powielana przez media – wcale nie niewinna, bo głównym walorem był nie jego rozmach, ale demokratyzm) ogólnodostępny dla odbiorców (przeszło 30 tys. słuchaczy!) i powodowany niejakim egalitaryzmem, jeżeli chodzi o selekcję wykonawców (dobra wola, sympatia dla klasyki i pewna biegłość wykonawcza miały tu stanowić jedyne kryteria). I nie sposób w tym miejscu przeoczyć, że wystąpienie obok Janusza Olejniczaka czy Kazimierza Gierżoda było dla amatorów rodzajem awansu.
Z drugiej strony wciąż trudno wyzbyć się wrażenia, że całość to swoisty refleks kultury salonowej, która znajduje swój bastion w preferencjach estetycznych, niewzruszonej formie (ten pałacowy blichtr!) oraz próbuje podtrzymać na duchu wspólnotę melomanów in pectore. Równoległy cykl wieczornych koncertów i recitali fortepianowych, na ogół zresztą udanych – choć rzucenie Orkiestry XVIII Wieku w przestrzeń Sali Koncertowej obnaża ciągłe niezrozumienie idei wykonawstwa historycznego – toczył się w Filharmonii Narodowej.
W międzyczasie mieliśmy jeszcze przegląd filmowych biografii Chopina w kinie Iluzjon Filmoteki Narodowej – rzewnego Pragnienia miłości nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć. Zresztą brak porządnego, istotnie rozprawiającego się z mitami, filmu o kompozytorze pozostaje jednym z cieni nie tylko Roku Chopinowskiego, ale polskiej filmografii w ogóle. Miało miejsce także kilka wcale godnych uwagi wydarzeń i festiwali muzycznych (szczególnie poznański Chopin Nasz Współczesny 2010).
I długo by jeszcze wymieniać, ale nie o to chodzi – szczególnie, gdy na usta ciśnie się pytanie, co w zasadzie zostało z Roku Chopinowskiego oprócz krótkofalowego uskutecznienia tych celów, które zasygnalizowałem na początku?
Z tej perspektywy trudno zaakceptować medialną euforię. Być może związki Chopina z Warszawą udało się uprzytomnić, choć sielski dworek w Żelazowej Woli i takież landszafty (ach, jakże my lubim sielanki!), których doskonałą syntezą jest nieodzowne pole rzepaku wskazujące na coś w rodzaju tęsknoty agrarnej, pozostaną zapewne podstawowymi skojarzeniami. Trudno, by było inaczej, skoro strategia władz skoncentrowała się na tym, by uczynić „Frédérica” na powrót Fryderykiem i na powrót warszawiakiem, stwarzając okazję do zrywu patriotycznego, ale nie kładąc podwalin pod rewolucję w procesie kształcenia muzycznego i umuzykalnienia.
Mimo „Chopinizacji” przestrzeni publicznej i odbrązawiania dominującego dotąd wizerunku kompozytora, mimo nowej, efektownej ekspozycji w warszawskim Muzeum Fryderyka Chopina, wreszcie mimo ufundowania budynku dla Centrum Chopinowskiego, lekcje muzyki są dla systemu kształcenia bagatelnym dodatkiem, mało atrakcyjnym i jak ognia wystrzegającym się uznania ciągłości stylów muzycznych, co tylko utrwala kanoniczny rozbrat muzyki poważnej/klasycznej i rozrywkowej. Inaczej mówiąc, najbardziej przystępny obraz Chopina nie stanie się zaczynem pożądanego dialogu, jeśli na tym polu nie doczekamy się zmian systemowych, a kluczową sprawę przybliżenia i wymiany doznań czy doświadczeń muzycznych przesłoni „najsympatyczniej” podany biografizm.
Jest jeszcze jedna kwestia, o której wypada wspomnieć. Rok Chopinowski niespecjalnie przysłużył się polskiej tradycji muzycznej. Osoba giganta znów usunęła w cień szereg pomniejszych nazwisk, niemniej godnych uwagi. Chcąc zdobyć nagrania koncertów Henryka Melcera, Zygmunta Stojowskiego, Józefa Wieniawskiego, Franza Xaviera Scharwenki (postać szczególnie ciekawa w kontekście polsko-niemieckich relacji oraz dialogu międzykulturowego) wciąż trzeba polegać na brytyjskim Hyperion Records. I niech to starczy za puentę tych krótkich rozważań nad rzeczywistą rolą muzyki w obchodach Roku Chopinowskiego.
Już w styczniu, podsumowując na antenie Polskiego Radia przebieg Roku Chopinowskiego, Bogdan Zdrojewski zapowiedział, że przedsięwzięcia zaplanowane na rok 2011 – rok dedykowany, jak wiadomo, Czesławowi Miłoszowi – posłużą m.in. „do budowania tych pozytywnych elementów, które składają się na propagowanie czytelnictwa.” Mając w pamięci pomysły na rok 2010 – rok Chopina-awatara, Chopina z doklejonym znakiem handlowym, ale niekoniecznie Chopinowski i niekoniecznie, nieco wbrew nadziejom ministra, poświęcony edukacji muzycznej – pozostaje wierzyć, że tym razem propagowanie czegokolwiek szczytnego spotka się ze stosownym odzewem i większą liczbą oddolnych inicjatyw, ale nade wszystko, że otwierająca się okazja do zmian nie zostanie zaprzepaszczona.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.