Komentarze
Polityka
Strona główna
Świat
Zmęczeni zwycięstwami
29 kwietnia 2025
16 marca 2023
U progu roku wyborczego panuje przekonanie, że nadchodzi zmiana rządu w Polsce. Zjednoczona Prawica od wielu miesięcy nie osiąga w sondażach pułapu poparcia gwarantującego samodzielne rządy. W debacie publicznej psefologowie prognozują także brak zdolności koalicyjnej prawicy. W przypadku, gdyby do Sejmu nie weszły pozostałe ugrupowania prawicowe, PiS miałby utracić władzę.
Co więcej, od ponad roku mamy do czynienia z techniczną większością, a więc rządem tylko z pozoru. Jak pokazuje impas w sprawie funduszy europejskich, PiS nie jest w stanie przekroczyć już bariery politycznej niemożności. Osławiony imposybilizm zatriumfował nad PiS-em, choć to Jarosław Kaczyński chciał go pokonać.
Upraszczając perspektywę najbliższych przedwyborczych miesięcy, PiS zaprzągł w swoje sanie cztery konie politycznej apokalipsy:
Skłonni więc jesteśmy myśleć, że podobnie jak wiele razy w przeszłości, to nie opozycja ma wygrać, ale rząd zapewne upadnie pod ciężarem wyzwań i negatywnych reakcji wyborców.
Podobne przekonanie o nieuchronności sukcesu niejednokrotnie zaprowadziło już formacje centrowe, które przewodzą dziś w opozycji na manowce. Jeśli przegrane kampanie z 2015 r. wydają się zbyt odległe w czasie, to można zerknąć na zjednoczone siły opozycji węgierskiej, które mimo obiecujących sondaży na pół roku przed głosowaniem poległy, tracąc w dodatku setki tysięcy głosów w stosunku do wyborów cztery lata wcześniej.
Dlatego proponujemy polskiej opozycji ćwiczenie z wyobraźni. Aby wygrać wybory w 2023 r. trzeba być przygotowanym na klęskę.
Możemy rozegrać we własnych głowach kilka partii politycznych szachów, które celowo kończą się porażką. Takie realistyczne scenariusze, oparte o rzeczywiste dane i trendy, przygotowują sztabowcy NATO oraz stratedzy z ambitnych przedsiębiorstw po to, by mieć gotowe plany obrony i wykorzystania szans mimo niesprzyjających okoliczności – foresight strategiczny, to filozofia działania w imię znanego powiedzenia, że kto chce pokoju musi szykować się do wojny.
Sytuacja Polski w Europie, w której toczy się prawdziwa wojna zabrania myślenia, że byle tylko PiS nie miał większości, a „jakoś to będzie”. Otóż nie – wcale nie będzie dobrze, ani nawet tak sobie – nawet jeśli pod koniec roku PiS straci władzę. Prawo i Sprawiedliwość jest mimo wszystko liderem sondaży, a opozycja może przegrać na co najmniej trzy sposoby.
Strach potrafi silnie motywować do zwycięstwa. Szczególnie, gdy utrata władzy oznaczałaby nie tylko powrót na wymagający rynek pracy krewnych i przyjaciół obecnej elity politycznej. Dla partyjnych kręgów jeszcze bardziej groźna jest perspektywa dochodzeń odkrywających nepotyzm, zwykłe łamanie procedur i defraudacje.
Dlatego PiS u władzy skutecznie zabiera tlen z przestrzeni medialnej za każdym razem, gdy skandale mają szansę wpłynąć na kształt debaty publicznej. I tak na przykład zamiast tematu korupcji politycznej, mamy mało istotne dla żelaznego elektoratu PiS oburzenie, że pan Kaczyński brzydko mówi o kobietach. A przecież nie tak dawno kwiaty dawał, rączki całował i tak dalej.
Zjednoczona Prawica niewątpliwie utraciła zdolność rządzenia i wprowadzania ambitnych, choć często niesłusznych reform. Wskazuje na to matematyka ostatnich głosowań oraz impas w sprawie o pieniądze za praworządność. PiS zachował jednak narzędzia władzy oraz instynkty, które każą im trwać za, coraz wyższą dla interesu publicznego, cenę. PiS ma więc większe możliwości narzucania tematów debaty publicznej, dysponuje większym budżetem prowadzenia badań opinii publicznej choćby przy pomocy spółek skarbu państwa, a także w przeciwieństwie do opozycji nadal prezentuje się jako jeden blok wyborczy, który w wyborach daje premię, dawniej podzielonej wewnętrznie, prawicy.
Silna wygrana PiS da mandat do niewielkich zmian w sądownictwie, które jako listek figowy zostałyby zaakceptowane przez Komisję Europejską, ale nie poprawiłyby stanu praworządności.
Wynik wyborczy odbierze Zjednoczonej Prawicy zwykłą większość mandatów, ale PiS będzie nadal największą partią w Sejmie, a zarazem siłą polityczną wyjątkowo zdeterminowaną do utrzymania kontroli za wszelką cenę, szczególnie obawiając się zemsty opozycji za przeprowadzenie wyjątkowo nieuczciwych wyborów. Prezydent Duda nie wierząc w sprawczość opozycji podejmuje decyzję o powierzeniu misji utworzenia rządu nominatowi PiS. W trakcie trzech przewidzianych Konstytucją RP prób powołania rządu, PiS najpierw przegrywa mimo utworzenia koalicji z Konfederacją, następnie wykazuje się determinacją i sprytem w podkupowaniu pojedynczych posłów i w trzecim podejściu udaje się sformować rząd, który będzie trwał mimo kryzysów przez kolejne dwa lata, a więc w oczekiwaniu na obsadzenie stanowisk w wyborach do Parlamentu Europejskiego oraz wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych pod koniec 2024 r.
Dopiero z końcem kadencji Andrzeja Dudy, wiosną 2025 r. PiS stanie przed zagrożeniem utraty władzy. W tym czasie zrobi wszystko co w jego mocy, by podzielić i osłabić szanse konkurencji. W obozie opozycji dojdzie w tym czasie do przemian pokoleniowych, w wyniku których z partii odejdą ludzie pamiętający poprzednie rządy.
Niewielka przewaga liczbowa posłów opozycji da jej możliwość stworzenia koalicji z lekką przewagą głosów w Sejmie. Wyłoniony w ten sposób rząd przejmie stery w bardzo trudnej sytuacji dla Polski. Początek nowej kadencji postawi koalicję przed szeregiem problemów wobec zapaści finansów publicznych, wojny, inflacji, kryzysu energetycznego oraz z masą społecznych i międzynarodowych zobowiązań. Możliwość sprawnego działania będzie wymagała z jednej strony rozwiązań sięgających po metody decentralizacji władzy. Z drugiej, model ten zależny będzie od tarć w koalicji i momentami będzie dla koalicyjnego rządu niebezpieczny z punktu widzenia komunikacji zewnętrznej. W dodatku, otoczenie polityczne Donalda Tuska – przyzwyczajone do metod reagowania na kryzysy sprzed 2015 r. – będzie oczekiwało zdecydowanych ruchów, czyli mówiąc kolokwialnie, pokazowych rządów twardej ręki. A samo powołanie rządu oraz kluczowe ustawy na pierwsze sto dni rządów mogą utknąć w toku negocjacji koalicyjnych.
Co najmniej przez dwa lata rządy będą sprawowane w kohabitacji. Prezydent Duda będzie z pewnością stawiał swoje warunki i niejednokrotnie blokował rozwiązania nowej koalicji rządowej, a więc przez dwa lata Polska będzie obserwować w pozytywnym wariancie trud wykuwania kompromisów, ale co bardziej prawdopodobne – blokady kluczowych inicjatyw. O ile nowa koalicja nie znajdzie metody na zarządzanie państwem, Polskę czeka wielokrotnie paraliż decyzyjny, a w konsekwencji trudnego otoczenia nawet przyspieszone wybory i powrót do władzy radykalnej prawicy.
Istnieje szansa, że zmiana w tym roku będzie głęboka i wybiegająca ambicjami poza najbliższe trzy lata. Polska znajduje się nie tylko w sytuacji zagrożeń i kryzysu, ale także niebywałej szansy na wzrost znaczenia w Unii i w zachodnich strukturach bezpieczeństwa. Ciężar przyszłości Europy przesunął się już w stronę naszego regionu i być może nie jest za późno, by politycznie wykorzystać ten moment do wypełnienia luki przywództwa w Unii.
Ambicje między obydwoma obozami w koncepcji miejsca Polski w Europie i na świecie są wyraźnie zarysowane. Jarosław Kaczyński chce Polski prowadzącej wyłącznie politykę środkowoeuropejską pod parasolem bezpieczeństwa nad regionem ze Stanów Zjednoczonych. Kruchość tej koncepcji polega na tym, że nie akceptują jej właśnie partnerzy z Europy Środkowej, a poza tym Waszyngton nieuchronnie przesuwa swoją uwagę w stronę napiętych relacji w Azji Południowo-Wschodniej. W konsekwencji, marginalizuje Polskę politycznie, zagraża długookresowo naszemu bezpieczeństwu i zamyka perspektywy równych szans dla nowego pokolenia, które zamiast wracać, będzie wyjeżdżać z kraju. Polska Kaczyńskiego będzie w konsekwencji mniejsza pod każdym względem.
Druga wizja jest zgoła odmienna. Donald Tusk chce Polski w środku Europy i jest najlepiej do tego przygotowanym przywódcą w historii naszego państwa. Postuluje przywrócenie proceduralnych zasad i treści demokratycznych dla ubezpieczenia Polski w świecie państw demokratycznych – nawet jeśli wartości Zachodu pokrywa czasem nieprzyjemny nalot hipokryzji. To wizja, którą podzielają Stany Zjednoczone pragnące odnowy demokratycznych obietnic i powstrzymania międzynarodówki autokratów. Ma też już na koncie doświadczenia prowadzenia rządów koalicyjnych i w okresach kryzysu. Niesie tym samym realną obietnicę naprawy i poprawy naszej sytuacji.
Powiedzmy w tym miejscu jasno, że ta zmiana może się nie udać. Nie ma drogi pomiędzy – Polska będzie się miała albo gorzej, albo lepiej. „Jakoś” już nie będzie. Dlatego żaden z powyższych scenariuszy nie jest optymistyczny. Nie powstały ku pokrzepieniu serc. To pobudka dla opozycji. Trzeba wygrać te wybory na tyle wysoko, by przekroczyć granicę PiS-owskiego imposybilizmu.
—
Fot. Javier Grixo / Unsplash.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.