Jak napisać dobrą recenzję Knausgårda

Aby dobrze opisać tę książkę i nie popaść przy tym w banał albo patos, trzeba zastosować kilka chwytów podpatrzonych u jej autora. Po pierwsze, co chyba najtrudniejsze, zamienić się rolami z fizykiem i potraktować język jako narzędzie proste, przezroczyste, niezatrzymujące uwagi na sobie, służące wyłącznie odnoszeniu do konkretnych, istniejących realnieRead more

3 lipca 2014

Aby dobrze opisać tę książkę i nie popaść przy tym w banał albo patos, trzeba zastosować kilka chwytów podpatrzonych u jej autora.

Po pierwsze, co chyba najtrudniejsze, zamienić się rolami z fizykiem i potraktować język jako narzędzie proste, przezroczyste, niezatrzymujące uwagi na sobie, służące wyłącznie odnoszeniu do konkretnych, istniejących realnie przedmiotów, pejzaży, sytuacji, stanów psychicznych, zjawisk przyrodniczych czy pojęć. Założyć, że czytelnik posługuje się tym samym kodem kulturowym i łatwo te odniesienia rozpozna, a z tych szczegółowo, ale higienicznie opisanych spraw zewnętrznych, fasad rzeczy, ich zapachu, koloru, faktury, w procesie czytania zbuduje sobie pewien wewnętrzny ich odpowiednik, własną interpretację. Nie będzie to jednak interpretacja rozumiana tradycyjnie jako jakiś spójny konstrukt logiczny, linia łącząca rozproszone kropki, która obrysowuje nagle oczywisty kształt, ale jako pewien nastrój, pozajęzykowy stan. Napisać tekst długi na ponad 550 stron, ale unikać przy tym paplania. Skracać zdania. Wyrzucić metafory, poetyckie porównania, burzyć piętra zdań wielokrotnie złożonych, wygryzać zbędne, barokowe elementy języka, które stanowią utrudnienie w relacji czytelnik – to.

Prędko schodzę na dół, wkładam stopy w buty, a ręce w rękawy kurtki, otwieram drzwi i biegnę za dom. Nie wolno nam biegać po działce, więc na moment przed znalezieniem się w jego polu widzenia zwalniam i zaczynam iść. Ojciec stoi na tyłach domu, w miejscu, w którym ma stać warzywnik, i młotem wali w występ skalny. Chociaż zagłębienie jest niewielkie, ma zaledwie kilka metrów, to przekopana czarna ziemia, na której stoi tata, i jarzębiny rosnące gęsto za płotem z tyłu sprawiają wrażenie, że zmierzch jakby posunął się tu dalej. Kiedy tata się prostuje i odwraca do mnie, jego twarz jest prawie całkiem ciemna. (s. 13)

Karl Ove Knausgård
Karl Ove Knausgård / wikipedia

Po drugie, być bezczelnie szczerym. Wytrzymać palenie policzków czy jakie tam jeszcze fizyczne reakcje ciała na mówienie o sprawach temu ciału tak bliskich, że właściwie z nim tożsamych, na co dzień niezauważalnych, bo znajdujących się zbyt blisko oka. Oderwać je od siebie siłą i zobaczyć pod mikroskopem. Pisać o rodzicach, bracie, babci, partnerach, jeszcze raz rodzicach, bracie, babci, partnerach, a raczej o tym, jacy jesteśmy w relacji do nich, jakie budzą w nas lęki, czego od nich oczekujemy i co właściwie dla nas znaczą tak, jakby to był proces bezkosztowy, jakby nam język nie wiązł w gardle. Żeby nie było, Knausgard-narrator nieraz literalnie zdaje sprawę z tego, że Knausgard-bohater już jako dorosły załamuje się i płacze, ale dostrzeżmy to, że umiał sobie Knausgard-autor te piętra zbudować, że mu się to wszystko nie zawaliło – to jest sztuka. Na początku można ulec wrażeniu, że jest w tym dystansie coś charakterystycznego dla norweskiej mentalności, że po prostu tak mają, ale lektura całości zmienia ten obraz, a przynajmniej nadaje mu dynamikę i pokazuje go jako układ, w którym to, co przemilczane, jest też wykrzyczane, tyle że w innym czasie.

Promienie słońca rozlewały się na podłodze. Okno było otwarte, na dworze śpiewały ptaki, siedzące na starej jabłoni w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie. Tata podał listę.

– Mama i ja postanowiliśmy się rozwieść – powiedział.

– Tak?

– Tak. Ale na tobie to się nie odbije. Nie zauważysz żadnej różnicy. Poza tym już niedługo będziesz dorosły. Za dwa lata wyprowadzisz się z domu.

– No tak, to prawda – przyznałem.

– Okej? – spytał.

– Okej.

– Zapomniałem dopisać ziemniaki. I może powinniśmy mieć coś na deser? A zresztą nie. Masz tu pieniądze.

Dał mi pięćsetkę, schowałem ją do kieszeni, szedłem po schodach na dół i pomaszerowałem ulicą wzdłuż rzeki do supermarketu. (s. 210)

Po trzecie, trzeba – z konsekwentnie tym samym podejściem, które już znamy – zająć się tematem śmierci. Postawić ją niejako przed życiem, a właściwie wpisać w każdy element życia jego przemijanie i potencjalną, antycypowaną śmierć, a jeszcze ściślej – spojrzeć na świat jako repozytorium martwych przedmiotów i opowiadać o nich tak, jakby – zarazem kwitnące i ruchliwe – już obróciły się w popiół. I nie zwariować. Stanąć twarzą twarz z rozpadem i jakoś to wszystko na nowo poukładać.

Wciąż miałem w sobie resztki tego sposobu odbierania świata. Sedes wyglądał jak istota, umywalka też, i zlew, i worek na śmieci, ten chciwy, żarłoczny brzuch na podłodze.

Akurat tego wieczoru owo nieprzyjemne uczucie znów się pojawiło, ponieważ dziadek właśnie tutaj zasłabł, a tata dzień wcześniej umarł w salonie na górze, więc martwota tych wyimaginowanych istot łączyła się z ich martwotą, ojca i dziadka.

W jaki sposób odsunąć od siebie do uczucie?

Nic, trzeba sprzątać. Szorować, trzeć, wycierać i pucować. Patrzeć, jak kafelek po kafelku zaczyna lśnić czystością. Myśleć o tym, że wszystko, co zostało tutaj zrujowane, zostanie naprawione. Wszystko. Wszystko. I o tym, że nigdy, w żadnych okolicznościach, nie trafię tam, gdzie on trafił. (s. 398, 399)

Po czwarte, nie starać się, nie wysilać. Pożegnać już w progu powszechne ambicje, popularne tematy, zignorować granice tabu, mody literackie i zostać sam na sam z tym, co zawsze pozostaje w polu widzenia, ale czego się nie pokazuje, co nawet dla nas samych pozostaje niewidoczne. Nie spinać się na formę. Nie spieszyć się. Podnosić z ziemi każdy przedmiot i sprawdzić jego granice, właściwości, rolę w tej scenie. Nie szukać epickich zdarzeń. Nie rzeźbić filozoficznych dialogów. Zaufać intuicji, że to, co dla nas najważniejsze, jest też prawdopodobnie ważne dla innych ludzi, choć o tym się nie mówi.

Aby dobrze opisać tę książkę i nie popaść przy tym w banał albo patos, trzeba zastosować kilka chwytów podpatrzonych u jej autora. Ja nie umiem.


Moja walka. Księga 1. Wydawnictwo Literackie. Wydanie: I. Przekład: Iwona Zimnicka. Oryginalny tytuł: Min kamp.

knausgard

 

Magdalena  Malińska

Magdalena Malińska, 1986, doktorantka w Instytucie Literatury Polskiej UW. Zajmuje się muzyką, mikronarracjami i migracjami w teorii i praktyce. Druga po wydawcy w Res Publice.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.