Kultura
Rozmowa
RPN
Strona główna
Technologia
Wino lepsze od pączka? Neuroenolożka tłumaczy, jak nasz mózg czasem oszukuje
31 maja 2025
17 lipca 2013
Czy animacja kultury to zawód, czy powołanie? Jeśli zawód – jakich wymaga kwalifikacji, predyspozycji, jakie wyznacza zasady etyki zawodowej? O tym, jak wygląda dzień powszedni animatorki i jak zmieniają się realia pracy animatora, opowiadają cztery kobiety – przedstawicielki różnych pokoleń, które zdecydowały się związać swoje życie z animacją kultury.
Zofia Bisiak, 70 lat, z zawodu historyk sztuki, za swój sukces uważa stworzenie Ośrodka Doskonalenia Animatorów Kultury w Łucznicy.
Animatorką kultury zostałam przez przypadek. Opowieść o tym trzeba by zacząć od dzieciństwa; moja matka była z natury działaczem społecznym. Cały czas coś organizowała, a ja wtedy myślałam, że mnie szlag trafi. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że tak skończę, ale jak się okazuje – coś jest na rzeczy z tymi genami. Studiowałam historię sztuki i jako wolny słuchacz chadzałam na akademię na wystawiennictwo. W czasie studiów na uniwersytecie bawiłam się w teatr, potem prowadziłam klub Studentów Szkół Artystycznych „Dziekanka”. Wtedy nie było tam banku, był klub – z twórczą grupą młodych ludzi. W teatrze piosenki działali między innymi Piotr Loretz, Stasia Celińska i Małgosia Niemirska. Zespół muzyczny tworzyli Włodek Nahorny, Jacek Ostaszewski, Janusz Muniak. Swoje przyszłe życie wiązałam z teatrem – myślałam o reżyserii. I właściwie z łapanki złowiono mnie do instytucji, która wówczas nazywała się Centralna Poradnia Ruchu Amatorskiego. Mój kolega został jej dyrektorem i namówił mnie, żebym przyszła tam chociaż na chwilę, bo brakuje im plastyka. Poszłam i zostałam. Na długo.
Centralna Poradnia szybko zmieniła nazwę na Centralny Ośrodek Metodyki Upowszechniania Kultury, potem na Centrum Animacji Kultury. Obecnie to Narodowe Centrum Kultury. Instytucja zmieniała nazwę i dyrektorów, a ja z „urzędnika” stałam się animatorem.
Joanna Żak, 26 lat, doktoryzuje się w Instytucie Kulturoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od kilku lat pracuje przy Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Filmowej „Prowincjonalia”. We Wrocławiu koordynuje program Kina Nowe Horyzonty. Jest zaangażowana w organizację TEDx Poznań i TEDx Wrocław.
Film i kino to tematy moich zawodowych poszukiwań. Wybrałam je, ale była to w dużej mierze kwestia przypadku. W tej chwili jestem koordynatorką projektu w nietypowym Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Wcześniej prowadziłam autorskie kino w Poznaniu, a jeszcze wcześniej pracowałam przy produkcji festiwalu filmowego. W tym obszarze pracuję konsekwentnie od kilku lat. Nie potrafię powiedzieć na pewno, czy jestem animatorką kultury… To jest dla mnie trudne i ciągle aktualne pytanie. Pracuję w organizacji pozarządowej, ale tak naprawdę jestem kimś, kto współprowadzi instytucję kultury. Nie myślę o tym, że to jest animowanie, ale w ten sposób może poważnie deprecjonuję to, czym się zajmuję. Mam problem z nazwaniem siebie animatorką kultury.
Karolina Pluta, 31 lat, ukończyła studia wyższe o specjalizacji animacja kultury. Koordynatorka sieci „Latający Animatorzy Kultury i Latający Socjologowie” Towarzystwa Inicjatyw Twórczych ę. Współpracuje z kilkoma organizacjami pozarządowymi – prowadzi szkolenia i warsztaty dla młodych ludzi, pracowników instytucji kultury i seniorów.
Wszystko zaczęło się od sportu. Przez całą szkołę podstawową trenowałam lekką atletykę. Treningi zajmowały trzy, cztery dni w tygodniu. Kiedy z różnych powodów przestałam trenować, okazało się, że mam bardzo dużo wolnego czasu. Coś trzeba było z nim zrobić, żeby nie zwariować. W liceum wymyśliłam teatr – próby, tworzenie spektakli, wyjazdy na festiwale, uczestnictwo w warsztatach dawało energię i satysfakcję, poczucie, że robi się coś fascynującego z innymi ludźmi. Potem sama zaczęłam prowadzić warsztaty, dzielić się z innymi własnymi pomysłami, doświadczeniami. Na studiach nie miałam wątpliwości, jaką wybrać specjalizację – animacja kultury wydawała się naturalną konsekwencją wcześniejszych działań.
Klara Kopcińska, 46 lat, ukończyła filologię klasyczną na UW oraz sztukę i praktykę filmu w London International Film School. Artystka, dziennikarka, filmowiec, animatorka kultury. Autorka i koordynatorka programów edukacyjnych i projektów artystycznych.
Od 10 lat jestem prezeską stowarzyszenia STEP, zajmuję się głównie animacją kultury albo… czasem sama nie wiem czym. Jestem kimś pomiędzy kaowcem, artystką i kuratorką – chociaż tej ostatniej funkcji akurat za bardzo nie lubię, wolę bezpośrednie działania z ludźmi. Jako stowarzyszenie zaczynaliśmy od działań w fabryce Norblina w Warszawie, organizowaliśmy tam otwarte targi sztuki, zapraszaliśmy artystów – zarówno znanych, jak i amatorów, którzy mogli pokazywać się wspólnie. To było wbrew temu, co wówczas robiły galerie, które pilnowały linii podziału między tym, co jest sztuką, a co nią nie jest. Fabryka została jednak sprzedana. W międzyczasie rozpoczęliśmy romans z Wisłą. Dostaliśmy propozycję współpracy przy projekcie związanym z warszawskimi mostami. Miałam tam swój autorski projekt. Moim hobby jest dom, udomawianie, jestem kurą domową, „mamą Muminka”, wszystko mam w torebce. Sprowadziłam się więc w ramach projektu realizowanego na Moście Gdańskim – z meblami, telewizorem, w papilotach, smażyłam tam frytki. Miałam wrażenie, że ta część miasta jest dla ludzi tylko punktem przesiadek, most był transparentny, nie zauważali jego uroku. Moja akcja miała im pokazać to miejsce na nowo. Ludziom czasem wystarczy dać ramę, aby na coś inaczej spojrzeli, dostrzegli urok miejsca, nawet takiego, które znają od lat. Teraz zajmujemy się działaniami w wielu miejscowościach nad Wisłą.
Inni mówią, że żyję w chaosie. Nie, ja żyję w porządku, tylko to jest inny porządek, mam inną jednostkę czasową.
Joanna Żak
Każdego dnia wykonuję zadania związane zarówno z aktualnymi sprawami, jak i z planowaniem przyszłości. To się zawsze toczy dwutorowo. Koordynuję bieżącą pracę, planujemy z zespołem kalendarz, akcje, działania na kolejne miesiące. To trudne, bo czasem jestem w maju 2013 roku, a za chwilę muszę być w grudniu 2013 roku i w kwietniu 2014. Z kolei za dwa dni mam przedpremierę i pokaz oraz dyskusję, na przykład o street arcie. W ciągu tej samej godziny myślę o niedocenionej dzielnicy Wrocławia i o porankach filmowych dla dzieci. Jestem rozerwana między różnymi przestrzeniami czasowymi i fizycznymi. Moja perspektywa musi być jednocześnie bardzo wąska i bardzo szeroka. Tkwię w takim paradoksie.
Klara Kopcińska
Nie znam „typowego dnia pracy”. Mam dwie pory roku. Od wiosny do jesieni ganiam po krzakach, jeżdżę po Polsce, pracuję z ludźmi, tworzę. Druga połowa roku to siedzenie przy komputerze od dziesiątej rano do drugiej w nocy, z przerwami na jogę. Polega głównie na pisaniu raportów, wniosków, przygotowywaniu publikacji. Robię wtedy to wszystko, na co nie ma czasu latem. Odczuwam podporządkowanie działań rytmowi grantów. W listopadzie się pisze, w styczniu się sprawozdaje. Inni mówią, że żyję w chaosie. Nie, ja żyję w porządku. Tylko to jest inny porządek, mam inną jednostkę czasową.
Zofia Bisiak
Mój dzień? Najpierw piję kawę, potem zazwyczaj zaczyna się bieg związany z Ośrodkiem. Jest to gorączkowe myślenie – jak sobie radzić, jaką dziurę finansową załatać. Łucznica to – oprócz programu merytorycznego, kursów, warsztatów – 6 hektarów ziemi, zespół pracowni plastycznych, minihotel , animatorzy, projekty. Muszę też znaleźć czas na poprzyjaźnienie się z ludźmi – oni są jednak najważniejsi. Jestem emerytem, powinnam mieć dużo czasu na wszystko – a nie mam.
Joanna Żak
Dla mnie najważniejsza jest reakcja uczestników. Gdy usłyszę, że było warto, że to ważne, że tu wrócą – to dla mnie znak, że się udało, że dobrze działamy. Jestem głodna uwag i wskazówek, nawet jeśli słyszę krytykę. Inne osoby dostrzegają coś, czego ja już nie jestem w stanie dostrzec. Poczucie sukcesu daje mi wiedza, że komuś otworzyliśmy na coś oczy, coś się w kimś zmieniło pod wpływem naszej pracy. Bardzo ważne jest dla mnie to, że nie programujemy działań z automatu. Jesteśmy uważni i obserwujemy, co się dzieje. Edukacja filmowa się rozwija, ale jest też jeszcze dużo do zrobienia. Brakuje odwagi do oddania inicjatywy młodym. Chciałabym ich potraktować jako świadomych odbiorców. Myślę, że podstawowe jest traktowanie ich jako współtwórców projektów. Przejście z uczestnika do kreatora. Przekazanie ludziom, że to jest ich. Wtedy wszyscy moglibyśmy jeszcze więcej zdziałać.
Klara Kopcińska
Dla kogo pracuję? Opowiem na przykładzie projektu Transform na barce. Spędzaliśmy na brzegu Wisły w Warszawie cały dzień. Na początku było tam raczej pusto. Nagle ludzie zaczęli się pojawiać zupełnie znikąd. Najpierw nasi znajomi, ale potem ludzie spoza tego kręgu. Przychodzili mieszkańcy Powiśla, reprezentanci wszystkich możliwych warstw i grup społecznych – panowie zbierający puszki, którzy najpierw zorientowali się, że to dla nich dochodowe miejsce, potem zaczęli włączać się w nasze działania. Przychodzili też starsi ludzie, którzy po pewnym czasie zaczęli obierać barkę jako cel swoich spacerów. Wśród nich emerytowani profesorowie. Byli studenci, bo to blisko biblioteki uniwersyteckiej. Potem coraz więcej i więcej osób. Zaprosiliśmy ich do robienia ogródków – i wtedy to było już zupełnie mieszane towarzystwo. Przestrzenie miejskie, jak już ktoś się nimi zajmie, są często „przeprojektowane”. Jak fontanny nad Wisłą. Ludzie muszą się tam jakoś zachowywać albo jakoś nie zachowywać. Anarchia w przestrzeni powoduje, że tworzą się grupy i interakcje w poprzek podziałów społecznych. A zatem pracujemy dla rozmaitych ludzi, ale przede wszystkim dla takich, którzy chcą coś robić razem.
Karolina Pluta
Gdy wyjeżdżam pracować gdzieś poza stolicę, ludzie patrzą na mnie jako na „panią z Warszawy” – to niesie zbyt duże oczekiwania. Nie jesteś w stanie ich wszystkich spełnić, masz za mało czasu, żeby coś zmienić, choć przecież chcesz – ja mam w sobie dużo z Siłaczki. Czasem myślę, że potrzeba mnie tam więcej. To, co wydaje się największym wyzwaniem, to taka praca z ludźmi, żeby sami odkrywali, że potrafią coś zrobić, że znają odpowiedzi na pytania, które sobie stawiają. To wymaga zarówno czasu i pokory ode mnie, jak i zaangażowania tej drugiej strony. Zawsze można zaproponować jakieś gotowe rozwiązanie, tylko po co? Komu to ma służyć? W pracy z ludźmi najbardziej lubię ten moment, gdy odkrywają, że dostali wędkę i mają pomysł, jak jej użyć.
Karolina Pluta
Gdy pracujesz w domu kultury albo w dobrze prosperującej organizacji – nie odczuwasz tego aż tak, ale gdy jesteś freelancerem, nie opuszcza cię niepewność jutra – myślę o tak przyziemnych rzeczach jak bezpieczeństwo finansowe. Wielu ludzi, którym pomagam w dostrzeganiu potencjału ich instytucji, w którymś momencie pyta mnie, na jakich zasadach to robię. Tłumaczę, że to moja praca, czyli że ktoś mi za to płaci – wtedy czar pryska. A przecież to kawał ciężkiej roboty, do której trzeba się przygotować!
W środowisku animatorów kultury mało mówi się o finansach. Każdy podkreśla etos, misję, a przecież to zawód; a zawód wykonuje się też po to, żeby mieć z czego żyć. Niezręczność rozmów o wynagrodzeniu za tę pracę wyrasta chyba z naszej nieszczęsnej historii, tego pozytywistycznego wzorca nauczycielki, która będzie pracowała tak ciężko, aż umrze. Mądre społeczeństwo powinno doceniać takie osoby, które chcą pracować na rzecz jego rozwoju.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.