Biblioteka
Darmowe
Jaki kraj, taki lider? – RPN 1/2025
22 maja 2025
30 września 2013
W skandalu medialnym, który wybuchł po zerwaniu współpracy między redakcją „Dziennika Opinii” a Tomaszem Piątkiem, ginie to, co w tej sprawie najjaskrawsze, to, co legło u podstaw całej afery – powszechnie akceptowana agresja wobec osób o innej niż dominująca orientacji seksualnej.
W liście do redakcji „Krytyki Politycznej” Piotr Laskowski poinformował, że rezygnuje z napisania wstępu do wydania Refleksji o przemocy Georges’a Sorela. „Biorąc pod uwagę treść dzieła Sorela – uzasadniał swoją decyzję Laskowski – nie mógłbym powiedzieć w tej przedmowie nic, co nie byłoby dla Was obraźliwe”. Powodem takiego postawienia sprawy przez Laskowskiego jest afera, którą zbulwersowani internauci określili mianem „Piątekgate”.
Punktem zapalnym w tym konflikcie stały się powody zerwania współpracy z pisarzem i felietonistą Tomaszem Piątkiem przez „Dziennik Opinii”, wydawany przez Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego. Poszło o listy, które Piątek wysłał do rzeczników prasowych firm reklamujących się w prawicowym tygodniku „Do Rzeczy”. Pytał w nich, czy reklamodawcy są świadomi tego, że ogłaszają się na łamach gazet o otwarcie homofobicznym charakterze. Na dowód przytaczał w tych listach słowa redaktora naczelnego „Do Rzeczy” Pawła Lisickiego, które wyrażały poparcie dla nowego prawa w Rosji. Legalizuje ono prześladowania osób homoseksualnych, przewidując dla nich nawet karę zesłania do łagru (zgodnie z oficjalną wykładnią prawo to zakazuje „publicznej promocji oraz manifestowania preferencji homoseksualnych”). Piątek stwierdził później, że decyzję o zakończeniu współpracy z nim podyktowała „Dziennikowi Opinii” obawa przed rewanżem: w odwecie za zwracanie się do reklamodawców „Do Rzeczy” prawicowi publicyści mogliby oskarżyć – o cokolwiek, choćby antysemityzm – grantodawców „Krytyki”, co zachwiałoby stabilnością finansową organizacji. Takie merkantylne i zachowawcze nastawienie środowiska chcącego uchodzić za lewicowe oburzyło wielu czytelników, co prześledzić można w komentarzach pod oświadczeniem redakcji „Dziennika Opinii” (można wśród nich znaleźć również ujawniony przez Piątka list osoby z kierownictwa „KP”).
Wracam do Laskowskiego, bo to jego głos, a nie moralność „KP”, mnie interesuje. W następujących słowach zwrócił się do redakcji tego pisma:
W Waszej odpowiedzi Piątkowi ani słowem nie wspominacie o przyczynach jego działania, o tym, kogo i przed czym broni. A broni ludzi naprawdę aresztowanych, naprawdę bitych, naprawdę zastraszanych. Ludzi, których reżim wskazuje jako cel polowań. Jako Redakcja, która chce przywrócić w Polsce pamięć o wydarzeniach 1905 roku, moglibyście poświęcić nieco uwagi mechanizmowi pogromów. Nie pierwszy bowiem raz polscy endecy zakochują się w pogromowej retoryce.
Konkludując, pytał retorycznie, kogo środowisko Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego jest w stanie bronić „choćby przeciwko grantodawcom”, ale ważniejszy wydaje mi się zacytowany powyżej akapit. Zawarty w nim pogląd Laskowskiego wyróżnia się spośród morza internetowych komentarzy, ponieważ ponownie przekierowuje uwagę na to, na co chciał ją skierować Piątek: na narastający szowinizm prawicowych grup politycznych.
W wydanych blisko rok temu Okrzykach pogromowych Joanna Tokarska-Bakir stwierdzała na wstępie rozdziału tytułowego:
Sądząc z popularności teorii spiskowych związanych z powojennymi polskimi pogromami Żydów, polskich historyków w mniejszym stopniu interesuje to, co w tych pogromach jawne, niż to, co w nich ukryte. Niewiele prac poświęcono dotąd na przykład badaniu charakteru i uwarunkowań zupełnie w nich ewidentnej agresji wobec Żydów (s. 143).
W Piątekgate istotne jest właśnie to, że w dyskusjach między oburzeniem na postępowanie „Krytyki”, a strofowaniem Piątka za nieuzgodnioną z pismem akcję ginie to, co Piątek chciał uczynić właśnie przedmiotem zbiorowej świadomości i refleksji: jawną agresję polskiej prawicy wobec osób o orientacji odmiennej od dominującej. Tylko tak – jako jawną agresję – można zinterpretować wypowiedź Lisickiego, w której faktyczną, choć nie wynikającą bezpośrednio z zapisów prawnych, legalizację prześladowań homoseksualistów nazywa on „ustawą słuszną, rozsądną i godną naśladowania” oraz „obroną dzieci przed wszędobylską propagandą homoseksualną”.
To, że coś jest na rzeczy – nie tylko w fakcie coraz częstszych i brutalniejszych prawicowych polowań na czarownice, lecz także w szczególnej namiętności „polskich endeków” do „pogromowej retoryki”, używając sformułowań Laskowskiego – potwierdza Przemysław Wielgosz. W artykule Wakacje z duchami w „Le Monde Diplomatique – edycja polska” zdiagnozował nasilenie się walk o kształt historii prowadzonych w polskiej sferze publicznej:
Lato przebiega w rytm obchodów kolejnych krwawych rocznic – rzeź wołyńska, powstanie warszawskie, bitwa warszawska, początek II wojny światowej obchodzony dwukrotnie ( 1 i 17 września, przy czym znaczenie tej drugiej daty rośnie, a pierwszej maleje), a debata publiczna obraca się wokół kwestii takich jak definicja ludobójstwa.
Konsekwencją dominacji prawicowej narracji o historii jest, zdaniem Wielgosza, postrzeganie zmagających się w niej sił jako narodów (a stanowią one „całkowicie obskuranckie wspólnoty zdefiniowane w kategoriach etno-kulturowych”), nie zaś grup i klas społecznych. Dlatego przeciwko fałszywej i wykluczającej wizji historii konstruowanej przez historyków IPN i publicystów czasopism typu „Do Rzeczy” Wielgosz postulował zmianę terenu i perspektywy dyskusji. „Można to zrobić jedynie odzyskując doświadczenie historyczne i głos klas podporządkowanych, które z historii unarodowionej zostały po prostu wykluczone” – wyjaśniał. Dla autora to antagonizmy klasowe miały być motorem dialektyki procesu historycznego i to one powinny stać się przedmiotem zbiorowej dyskusji.
Przywołane już Okrzyki pogromowe są rewelacyjnym wzorem innej niż hegemoniczna narracji historycznej – czy to wtedy, gdy autorka bada „wojnę polsko-polską o Żydów”, czy też wtedy, gdy analizuje „figurę Krwiopijcy w dyskursie religijnym, narodowym i lewicowym Polski w latach 1944-1946”; w książce Tokarskiej-Bakir wybrzmiewają głosy tych, którzy byli ofiarami przemocy, którzy podlegali mechanizmom społecznej opresji, których relacje nie pasowały do heroiczno-martyrologicznego obrazu, w którym grupa dominująca sama siebie odmalowała. W podrozdziale o społecznej organizacji percepcji antropolożka dowodziła:
W ciągu kilku ostatnich dekad przez Polskę przetoczył się huragan polityki historycznej. Zaangażowani w nią badacze ignorowali pytanie, czym różnią się interesy historii naukowej i politycznej. Polityka historyczna prezentuje się czasem jako obrońca uniwersalnych wartości, jednakże jej eufemistyczne strategie z reguły wyrażają interes określonej grupy. Problem rodzi się wtedy, gdy eufemizm polityki historycznej jest skierowany przeciwko grupom wykluczanym z pamięci wspólnoty. W sposób uzasadniony można go wówczas nazwać eufemizmem „czarnym”, to znaczy takim, który na płaszczyźnie poznawczojęzykowej tworzy maszynerię utrwalającą złe skutki przeszłości i uczestniczącą w wymazywaniu jej śladów (s. 234).
Skutki działań tej maszynerii zobaczyć można na co dzień na ulicach polskich miast. Anna Zawadzka ujęło to zjawisko dosadnie: „Całe moje osiedle obsrane jest jaszczurkami. Żeby to jeszcze jaszczurki srały! Ale to niestety nie one. A zamiast kompostu – symbol NZS-u. Tfu! NSZ-u”. W mojej dzielnicy nie jest, niestety, inaczej, choć dobrzy ludzie te jaszczurki zamalowują. Ale co tam jaszczurki! Na stadionie Legii po raz kolejny kibice z dumą prezentowali faszystowskie znaki, młodzież coraz chętniej tatuuje sobie hinduski symbol szczęścia, którym według białostockiego prokuratura Dawida Roszkowskiego jest swastyka, a w ujawnionej przez Wikileaks zawartości konta na portalu społecznościowym Przemysława Holochera przeczytać można, że lider ONR-u nie tylko zamierzał w przyszłości wrócić do „gestu”, czyli hitlerowskiego salutu, lecz planował także realne ataki i morderstwa osób o innych przekonaniach. Wszystko to jest jawne, a jednak dziennikarze i komentatorzy usilnie szukają innych tematów lub podejmują poboczne wątki – jakby główny problem nie mieścił się w społecznych ramach percepcji.
„Pogromowa retoryka”, aprobata penalizacji homoseksualizmu i fantazje o samosądach na „lewakach” są dla mnie zupełnie wystarczającym powodem, by upublicznić „prywatną” korespondencję brunatnego bojówkarza (należałoby się zastanowić, co jest „prywatnego” w planach „wjazdu lewakom na chatę” albo w ukrywaniu we własnych szeregach gwałciciela) i zwrócić uwagę reklamodawcom gazet, na łamach których takie treści są głoszone. To te przypadki słownej (oby tylko) agresji, a nie styl rozstania redakcji z jej felietonistą, powinny znaleźć się w centrum uwagi. Taki jest podstawowy warunek konieczny do tego, aby w polskiej sferze publicznej – jak w akcji kolektywu Żelbeton sprzed roku – krew i honor zostały wreszcie zastąpione przez krew menstruacyjną.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.