Pamięć i żonkile

Akcja „Żonkile” ma szansę udowodnić Polakom, że możliwe jest kultywowanie pamięci na mniejszą, ludzką skalę. Ważne jest, ilu ludzi sięgnie po nie z własnej potrzeby

19 kwietnia 2015

19 kwietnia, już po raz trzeci, na ulicach Warszawy oraz kilku innych polskich miast odbędzie się akcja „Żonkile”, mająca na celu propagowanie pamięci o wydarzeniach wiosny 1943 roku. Wolontariusze i wolontariuszki będą rozdawać przechodniom papierowe przypinki, tłumacząc, dlaczego to właśnie żółte kwiaty stały się symbolem Powstania w warszawskim gettcie.

W ich opowieściach pojawi się zapewne Marek Edelman składający co roku bukiet żonkili pod pomnikiem Bohaterów Getta. Niektórzy wspomną też o podobieństwie kształtu tych kwiatów do sześcioramiennej gwiazdy Dawida. Wreszcie, wolontariusze będą przywoływać historię samego Powstania i tłumaczyć, że żonkil przypięty do klapy płaszcza to nie tylko hołd złożony ofiarom getta, ale także znak „pamięci, szacunku i nadziei” dla tych, którzy przeżyli. „Łączy nas pamięć”, podkreślają na plakacie akcji jej organizatorzy – w tym Muzeum Historii Żydów Polskich, które od początku swojej działalności stara się udowodnić, że opowieści o Żydach w Polsce nie można sprowadzać tylko do śmierci i Zagłady.

To napięcie pomiędzy śmiercią a przeżyciem, pamięcią a codziennością, stało się centralnym motywem nie tylko akcji „Żonkile”, ale także całego Muranowa – dzielnicy, która powstała na gruzach warszawskiego getta i w której odbywa się dziś większość obchodów związanych z kolejnymi rocznicami Powstania. Jacek Leociak pisał o Muranowie, że to „miejsce-po-gettcie”, „wydrążone, pozbawione «treści»”, jedynie „pozornie wypełnione”, bo odsyłające zawsze do poczucia dojmującego „braku”. Beata Chomątowska, która cytuje Leociaka w swojej świetnej  książce „Stacja Muranów”, uzupełnia jego opis o „puste skwery (…) niepokojące jak niezabliźnione rany” oraz  o nienaturalna, „dźwięczącą w uszach” ciszę, której doświadczył każdy, kto wyruszył kiedyś na dłuższy spacer po dawnej dzielnicy północnej. Na Muranowie zawsze panuje spokój, nawet wtedy, kiedy reszta miasta tonie w hałaśliwym, wielkomiejskim chaosie.

A jednak i ta przestrzeń ma swój rytm i swoich mieszkańców. Starsze panie kłębią się na przystanku autobusowym „Nalewki”, matki z wózkami odpoczywają na ławkach pod Muzeum Historii Żydów Polskich, dzieci po drodze do szkoły mijają bezwiednie „Trakt pamięci, męczeństwa i walki Żydów w Warszawie” – szereg kamiennych bloków, wokół których gromadzi się zawsze jakaś zagraniczna wycieczka.

Dzielnica nie można żyć na co dzień tylko wspomnieniami, nawet jeśli przesycają one całą jej powierzchnię. Toteż „obrzęd dziadów trwa tutaj bez przerwy”, jak zauważa Chomątowska. Mieszkańcy godzą swoje szlaki z nieustanną obecnością duchów, turystów, naukowców, dziennikarzy, czy innych poszukiwaczów prawdy. Prozaiczna codzienność wydeptuje swoje ścieżki w poprzek dawnych tras straganiarzy, przekupek, uczniów, rabinów, elegancko ubranych kobiet. „Żonkile” mają na celu wydobycie tych połączeń na światło dzienne.

Zastanawiam się jednak, czy ograniczanie tej akcji do 19 kwietnia rzeczywiście przyniesie pożądane skutki. Rocznica rozpoczęcia Powstania w getcie warszawskim wyznacza bowiem w życiu Muranowa jedyny dzień, w którym codzienność zostaje zawieszona na rzecz historii. Zamiast mieszkańców spieszących za swoimi sprawami, na ulicach stoją reporterzy oraz zagraniczne delegacje, otoczone wiankiem ochroniarzy. Ważni politycy wygłaszają ważne przemówienia. Wspominają bohaterską śmierć członków Powstania, ich męczeństwo, beznadziejne położenie.  Chęć uczczenia pamięci zmarłych przenika patos. Może wynika to z naszej niezdolności do zrozumienia warunków życia w getcie? W gruncie rzeczy, o śmierci mówi się łatwiej i łatwiej się też o niej się słucha.

Akcja „Żonkile” ma szansę przekroczyć taką narrację i udowodnić Polakom, że możliwe jest kultywowanie pamięci na mniejszą, bardziej ludzką skalę. Aby jednak tę szansę w pełni wykorzystać, „Żonkile” nie mogą być kojarzone jedynie z oficjalnymi obchodami Powstania. Oczywiście, politycy i celebryci przystrojeni w żółte przypinki przyciągają uwagę i inspirują – nie zawsze jednak do refleksji nad pamięcią.

Jak pokazuje przypadek brytyjskich maków – czerwonych przypinek, które od lat dwudziestych symbolizują pamięć o poległych żołnierzach i wspieranie organizacji charytatywnych na rzecz weteranów wojennych – znak, który odrywa się od swojego pierwotnego kontekstu i nie wiąże się z dalszymi działaniami edukacyjnymi, może łatwo stać się nośnikiem podziałów w rodzaju „z nami lub przeciwko nam”.

Co roku jakiś dziennikarz, polityk, lub inna osoba publiczna jest poddawany ostrej krytyce (graniczącej czasami z linczem) za pojawianie się w mediach bez maka przypiętego do ubrania. Wiele kontrowersji wzbudził też David Cameron, który w 2010 roku odmówił zdjęcia przypinki podczas wizyty w Pekinie, mimo że dla Chińczyków mak na jego piersi kojarzył się przede wszystkim z kolonialnymi Wojnami Opiumowymi. W takich okolicznościach, maki wyraźnie tracą swą pierwotną symbolikę i stają się po prostu kolejnym rekwizytem w grze o publiczną uwagę i polityczne poparcie.

Jeśli organizatorzy akcji „Żonkile” chcą uchronić swój znak przed podobnym losem, muszą znaleźć sposób, aby oddzielić praktykę noszenia żonkili od politycznej poprawności i wartościowania. Ważniejsze jest ilu ludzi sięgnie po przypinkę z własnej, wewnętrznej potrzeby. Dopiero wtedy żonkile rzeczywiście połączą nas z przeszłością i będą mogły uchodzić za prawdziwy symbol nadziei.

fot. Raport Stroopa / Wikipedia
Anna  Wandzel

Studentka Instytutu Kultury Polskiej i Kolegium „Artes Liberales” na Uniwersytecie Warszawskim. Pisze o sztuce publicznej i popkulturze.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.