Biblioteka
Darmowe
Bezpieczeństwo gospodarcze, głupcze! – RPN 5/2024
26 marca 2025
20 listopada 2013
Wywiad to zadanie podwyższonego ryzyka. O intymności, grotesce i przyjemności rozmów, które się odbyły lub nie, opowiada Piotr Czerkawski.
Wywiad to zadanie podwyższonego ryzyka. O dobrych rozmowach wiem tyle samo, co o złych. Zresztą, najczęściej ciężko było mi je odróżnić. Bywało, że kiedy miałem kaca, rozmawiało mi się lepiej niż na trzeźwo, a wywiad zrobiony na oślep okazywał się skuteczniejszy niż taki, w który celowałem tygodniami. Metod przeprowadzania wywiadów jest mniej więcej tyle, ile sposobów uprawiania seksu: sam na sam, w grupie, telefonicznie, przez internet… Kontakt ten intymny za każdym razem ma jednak w sobie coś groteskowego. Przez pół godziny nie zdążysz ani kogoś pokochać, ani znienawidzić. Ledwo kończy się gra wstępna, a ty już szybkimi ruchami musisz zmierzać do puenty. Nie dziwota, że czasem tekst o nieodbytym wywiadzie okazuje się ciekawszy niż autentyczna rozmowa.
Pamiętam artykuł z „Wyborczej”, w którym autorka po mistrzowsku opisywała dzieje swojego spotkania z Isabelle Huppert po premierze Tramwaju zwanego pożądaniem. Tramwaj spóźnił się niemiłosiernie, a zamiast na stacji Pożądanie zatrzymał się na przystanku Arogancja. W roli czechowowskiej strzelby, z której Huppert mierzyła do zdenerwowanej dziennikarki, wystąpiła natomiast niepozorna paczka miętówek. Sam również miałem okazję porozmawiać z francuską aktorką. Przyszła punktualnie i nie poczęstowała mnie niczym poza promiennym uśmiechem. Sama rozmowa przebiegła po bożemu: Oui, oui, merci, au revoir! Wywiadu do dziś nie opublikowałem.
Oczywiście, nie jestem gorszy od tej z „Wyborczej”. Też mam na koncie pokaźną listę osób, z którymi nie udało mi się porozmawiać. Ot, na przykład z Leosem Caraxem. Francuski twórca, który po latach ponownie wjechał na europejskie salony rozpędzoną limuzyną, w ogóle nie przepada za wywiadami. W jednej z nielicznych rozmów Carax wyznał: „W ogóle nie lubię mówić. I nie lubię rozmawiać o kinie. Ja tego nie potrzebuję i nie wydaje mi się, by ludzie tego potrzebowali. Nasze spotkanie zostało zaprogramowane. Jest 11:00 rano, siedzę przed mikrofonem w sali pełnej ludzi, których nie znam i mamy rozmawiać. Nie zawsze wierzę, że na pytania, które padają, oczekiwane są odpowiedzi. To część pracy, rodzaj gry”. Chwilę później dodał jednak: „Co innego, gdybym przypadkowo w Chinach spotkał widzów mojego filmu i poszedł z nimi pogadać przy kawie”.
To jednak nie do końca tak. Sam sprawdziłem, wprawdzie nie w Chinach, lecz na Ukrainie. Caraxa spotkałem przypadkiem w kinoteatrze Kijów, w samym centrum stolicy Ukrainy. Ściślej mówiąc, nasze rendez-vous odbyło się w toalecie kinoteatru, przy pisuarach. Pomyślałem, że skoro jesteśmy już na wyciągnięcie ręki, to może chwilę pogawędzimy, ja to zapamiętam, a potem sprzedam naczelnemu jako „materiał na wyłączność”. Gdzie tam! Zapiąłem rozporek, umyłem ręce i zagadałem przyjaźnie. Carax natomiast zapiął rozporek, umył ręce i zbył moje próby nawiązania interakcji pobłażliwym uśmiechem. Być może chodziło o to, że stan toalet w kinie Kijów wydawał się tak samo fatalny jak kondycja ukraińskiej demokracji, ale podejrzewam, że sprawa była bardziej złożona. Może twórca Holy Motors ma rację: nigdy nie rozmawia się z nieznajomymi, a dziennikarz niewiele różni się od natrętnego łowcy autografów. Nadziei, że jest inaczej, dostarcza mi jednak świadomość, że Carax to kawał dziwaka. W końcu kto inny obsesyjnie tai swoje prawdziwe nazwisko, nigdy nie rozstaje się z kapeluszem i wierzy, że dzieciaki na imprezach wciąż jeszcze słuchają Kylie Minogue?
Zawsze można przejść na drugą stronę barykady i przyjrzeć się Orianie Fallaci. Wenus w futrze z norek i z dyktafonem zamiast pejcza dzięki wywiadom przeszła do historii jako jedna z najsłynniejszych dziennikarek wszech czasów. Gauloises w gębie, na kolanach notatnik z agresywnymi pytaniami, a w dowodzie nazwisko rodem z filmu porno – atrybuty te uczyniły z Fallaci ikonę popkultury. Ostatnio ów wizerunek utrwalił zresztą Andrzej Wajda w Człowieku z nadziei. Orianie nie odmawiało się wywiadów, choć potencjalny rozmówca nie mógł przewidzieć, co go czeka. Włoska dziennikarka zrobiła durnia z Kissingera, cisnęła czadorem w Chomeiniego, a Wałęsie powiedziała, że jest fizycznie podobny do Stalina. O swojej pracy mówiła natomiast: „Wywiad jest dla mnie romansem. Walką. Stosunkiem płciowym”.
Aforyzm Oriany jest genialny w swojej prostocie. Dziennikarski styl Fallaci nie inspiruje mnie jednak całkowicie. W rozmowach z dyktatorami i koronowanymi głowami włoska dziennikarka demonstrowała niekiedy dyszącą agresywność. Niektórzy próbują przenieść taki styl również w znacznie spokojniejszy świat kultury, podczas gdy ja deklaruję się jako wywiadowczy pacyfista…
… a także gerontofil. Przyznam, że niewiele rzeczy sprawia mi frajdę większą niż rozmowy ze starymi diwami. Na długo zapamiętam spotkanie z Charlotte Rampling. Umówiłem się z nią w hotelu Mariott. Charlotte czekała w kawiarni. Gdy się pojawiłem, założyła nogę na nogę i spytała znacząco: „siadasz koło mnie czy naprzeciwko?”. „A niech tam! – pomyślałem – skoro u Nagisy Oshimy zagrała arystokratkę zakochaną w szympansie, może nie odstraszy jej także młody polski dziennikarz?”. Ostatecznie usiadłem naprzeciwko.
Równie przyjemnie gawędziło się z Claudią Cardinale. Na wywiad umówiliśmy się w centrum Łodzi, w jednym z tysiąca miejsc, które z paskudnej fabryki zamieniły się w loft. Claudia zlustrowała mnie wzrokiem i rzuciła: „Jesteś jeszcze dzieciakiem!”. „Możesz mnie wychowywać”, odparłem. Gwiazda przez cały czas nie rozstawała się z papierosem. Gdy dogasał, rozejrzała się za popielniczką. Wobec braku tejże postanowiła strząsnąć popiół o tabliczkę z napisem „No Smoking”. Od tego czasu regularnie ponawiam u Claudii prośbę o adopcję.
Umówienie się na wywiady z ulubionymi reżyserami płci męskiej niekiedy wymagało sporego trudu. Honorowym gościem jednego z tegorocznych zagranicznych festiwali był wybitny twórca z Włoch. Mistrza pochłaniało życie bankietowe i oficjalne kolacje, więc niespecjalnie chciał tracić czas na dziennikarzy. Niezrażony, zacząłem zasypywać biuro prasowe festiwalu mailami. Straszyłem perspektywą wylądowania na bezrobociu i dołączałem zdjęcia zapłakanych dzieci. Fortel się udał, koń trojański wjechał do miasta. Innego ze swych mistrzów do długiego wywiadu przekonałem natomiast blefem, że piszę o nim książkę. Fakt faktem: etyki w tym nie za wiele, ale przecież „panie sędzio, to wszystko z miłości”. Zresztą jedna z najmądrzejszych maksym, jaką kiedykolwiek wypowiedziano, brzmi: „cel uświęca środki”.
Ta sama maksyma sprawdza się także przy wyborze rozmówcy. Pewnego razu z przyjacielem umówiliśmy się na wywiad z Jerzym Urbanem. Wśród znajomych zawrzało. „Jak mogłeś pozować z nim do zdjęć i pić wódkę?” – pytali. „Paliliśmy jeszcze papierosy” – dopowiadałem. Urban swoje za uszami ma, ale w wywiadach wypada doskonale. I tylko to się liczy. Jeśli istnieją grzechy główne dziennikarstwa, najstraszniejszym z nich jest nuda.
W rozpoznawaniu tego, co jest nudne, a co nie, ufam głównie sobie. Szanuję każdego odbiorcę, ale nie uznaję idei „abstrakcyjnego czytelnika”. Z reguły wychodzę na tej uczciwości całkiem nieźle. Kilka lat temu miałem przeprowadzić wywiad z gwiazdą amerykańskiego kina. Na chwilę przed rozmową dostałem od ówczesnego szefa ostrzegawczego maila: „Panie Piotrze, tylko niech to nie będzie zbyt filmoznawcze!”. Bóg mi świadkiem, nie mam pojęcia, o co chodzi. Na studiach filmoznawczych nie spędziłem w życiu ani minuty. Tak jak i zresztą mój szef. Skasowałem maila i zrobiłem wywiad tak, jak chciałem. Poszedł do druku bez poprawek.
Na wywiadzie tak jak w kinie: bywa trochę śmiesznie, a trochę strasznie, wartości są zagrożone, lecz dobro w końcu zwycięża. Za każdym rogiem czają się zwroty akcji, a całość wieńczy efektowna puenta. Być może dlatego, w swojej wrodzonej megalomanii, idę na rozmowę zawsze z tym samym życzeniem: chciałbym, żeby okazała się co najmniej tak dobra jak film, którego dotyczy.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.