Noworoczne wróżby: muzea w Polsce

Przełomu nie będzie, ale czeka nas kilka niespodzianek. Autoetnografia po polsku Zdaniem Benedicta Andersona, autora słynnych Wspólnot wyobrażonych, trzema najważniejszymi instytucjami, za pomocą których państwo (zwłaszcza państwo kolonialne) wyobrażało sobie swój stan posiadania, były: mapa, spis powszechny i muzeum. Planując, budując i otwierając w Polsce kolejne nowe muzea – aRead more

10 stycznia 2011

Przełomu nie będzie, ale czeka nas kilka niespodzianek.

Autoetnografia po polsku

Zdaniem Benedicta Andersona, autora słynnych Wspólnot wyobrażonych, trzema najważniejszymi instytucjami, za pomocą których państwo (zwłaszcza państwo kolonialne) wyobrażało sobie swój stan posiadania, były: mapa, spis powszechny i muzeum. Planując, budując i otwierając w Polsce kolejne nowe muzea – a wzrost ich liczby i intencjonalnie nadawanego im znaczenia odbywa się w ostatnich latach na niespotykaną dotąd skalę – być może samokolonizujemy własną pamięć o przeszłości naszej wyobrażonej wspólnoty.

Krajobraz muzealny Polski od kilku lat przypomina wielki plac budowy. Nowe placówki powstają zarówno w największych miastach (np. Muzeum Drugiej Wojny Światowej w Gdańsku, Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, Muzeum Śląskie w Katowicach), jak i w niewielkich miejscowościach, oddalonych od utartych szlaków i kierunków turystyki kulturalnej (np. Muzeum Martyrologii Wsi Polskiej w Michniowie i otwarte jesienią 2010 roku centrum edukacyjno-kulturalne w Ciekotach, gdzie zrekonstruowano drewniany dwór rodzinny Stefana Żeromskiego, a przy nim postawiono „szklany dom”, daleki jednak od swego literackiego pierwowzoru).

W 2011 roku większość planowanych w ostatnich latach inwestycji muzealnych pozostanie w fazie projektowania lub budowy. Najdłużej na swoją docelową siedzibę zmuszone będzie czekać warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej – budowa kontrowersyjnego gmachu zaprojektowanego przez Christiana Kereza ma szansę ruszyć dopiero wtedy, gdy prace pod placem Defilad zakończą budowniczowie drugiej linii metra. W najbardziej optymistycznej wersji budynek będzie gotowy wiosną 2015 roku.

Dodajmy jednak, że MSN – podobnie zresztą, jak kilka innych warszawskich „muzeów w budowie” (Muzeum Historii Żydów Polskich, Muzeum Historii Polski, Muzeum Warszawskiej Pragi) – już od kilku lat z powodzeniem prowadzi aktywną działalność kolekcjonerską i edukacyjną, korzystając z przestrzeni zajmowanych tymczasowo.

Współczesna sztuka historii

Odmienną strategię przyjęło krakowskie Muzeum Sztuki Współczesnej, które w połowie listopada 2010 roku udostępniło do zwiedzania swoją niemal pustą jeszcze siedzibę w dawnej fabryce Schindlera (rewitalizacja i implementacja architektury postindustrialnej wg projektu Claudia Nardiego i Leonarda Marii Proliego), by po trzech tygodniach ponownie ją zamknąć na kolejne pół roku. Do połowy maja mają potrwać prace adaptacyjne w budynku, w tym urządzanie pracowni artystycznych i konserwatorskich. Tyle też czasu mają jeszcze krakowscy muzealnicy na zgromadzenie zbiorów do kolekcji muzealnej (w jej pierwszej odsłonie). Zarówno lokalizacja muzeum w poprzemysłowej dzielnicy Zabłocie, jak i jego oficjalna, brawurowa nazwa – MOCAK (skrót od „Museum of Contemporary Art in Kraków”) – stanowią formę zobowiązania i swoisty akt odwagi.

Trzeba pamiętać, że dzięki rządowemu programowi Znaki czasu regionalne kolekcje sztuki współczesnej mają docelowo powstać we wszystkich polskich województwach. Oficjalnie nadrzędnym celem programu jest przywrócenie i ożywienie relacji w trójkącie artysta – dzieło – obywatel, choć podejrzewam, że pomysłodawcy Znaków czasu po cichu liczą przede wszystkim na powtórzenie tzw. efektu Bilbao. Otwarte w 1997 roku Muzeum Guggenheima zamieniło prowincjonalne miasto na baskijskich rubieżach Europy w światową metropolię kultury. Chodzi zatem o to, by inwestycja w kulturę zwróciła się z nawiązką, przyczyniając się do wzrostu ruchu turystycznego, a co za tym idzie do rozwoju gospodarczego regionu i promocji kraju na arenie międzynarodowej. W takim ujęciu uznanie w oczach lokalnych przedsiębiorców i zagranicznych turystów liczą się bardziej niż zadowolenie (lub niezadowolenie) krajowych zwiedzających, krytyków, animatorów i samych artystów.

Podaż na rynku muzeów sztuki w Polsce rośnie zatem także, jeśli nie przede wszystkim, z pobudek politycznych i gospodarczych. Tym niemniej akurat krakowski MOCAK – wierzę – może odegrać także istotną rolę kulturo(prze)twórczą. Kraków ma szansę wyleczyć kompleksy i wyjść poza paradygmat prowincjonalnej nostalgii za „dawną świetnością” (w tym kontekście odnowione w 2010 roku Sukiennice to wciąż „nic nowego”). Sfunkcjonalizowane na nowo Zabłocie może stać się wzorem dla gospodarzy innych obszarów poprzemysłowych w Polsce. Kolekcja sztuki współczesnej prezentowana w poniemieckiej fabryce tuż obok wystawy dokumentującej czasy wojennej okupacji prowokuje samą swoją obecnością. Jest zatem szansa na wielopłaszczyznową interwencję artystyczną i jest też zagrożenie, że „sztuka po Oświęcimiu” może okazać się tyleż banalna, co po prostu zła. Wiele można sobie obiecywać po szykowanej na inaugurację placówki międzynarodowej wystawie „Historia w sztuce”, prezentującej prace kilkudziesięciu artystów „podejmujących alternatywną i krytyczną wizję historii”. Albo się boleśnie rozczarujemy, albo szykuje się największe muzealne wydarzenie w Polsce roku 2011.

Eksplozja kultury i wykopaliska po powodzi

Jednak nie wszystkie drogi będą prowadzić do Krakowa. Po zeszłorocznej awanturze wokół festiwalu Camerimage w Łodzi na kulturalnej mapie Polski nieoczekiwanie przybył nowy jasny punkt: Bydgoszcz, która okazała się gościnną przystanią dla zbłąkanej łódki festiwalu sztuki operatorskiej. I właśnie w Bydgoszczy dobiegają również końca prace przy pierwszym w Polsce skansenie architektury przemysłowej w dawnej niemieckiej fabryce materiałów wybuchowych DAG (Dynamit Aktien-Gesellschaft). Placówka o wdzięcznej nazwie Exploseum ma czynić z historią to, co z nauką robi warszawskie centrum „Kopernik”: ma uczyć poprzez zabawę.

Zwiedzający, skuszeni aurą tajemniczości ukrytej w lesie dawnej fabryki nitrogliceryny i chętni do spaceru podziemną trasą turystyczną, zostaną skonfrontowani z wielowątkową i wieloaspektową opowieścią nie tylko o historii fabryki, lecz także o dziejach broni jako takiej, o wynalazcy dynamitu Alfredzie Noblu, o pracy niewolniczej i konspiracji w Trzeciej Rzeszy, a także o wyzwoleniu Polski przez Armię Czerwoną. Warto będzie pojechać do bydgoskiego Exploseum, żeby przekonać się, jak w polskich warunkach architektura poprzemysłowa opowiada o (własnej) historii, tym bardziej, gdy jest to przede wszystkim historia polityczno-militarna, a nie historia miejsca czy historia sztuki.

Jeśli Exploseum brzmi dziwnie, to co powiecie na Karpacką Troję? Skansen archeologiczny o takiej właśnie nazwie miał być otwarty już latem 2010 roku w Trzcinicy w województwie podkarpackim, jednak powódź wymusiła odłożenie tych planów o co najmniej rok (wielka woda zalała szykowane do otwarcia obiekty muzealne). Trzcinica to jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych w Polsce. W trakcie prac wykopaliskowych odkryto tu łącznie ponad 160 tysięcy zabytków i ustalono dwie zasadnicze „warstwy kulturowe”: ślady osady zakarpackiej kultury Otomani-Füzesabony, datowanej na okres 1650-1350 p.n.e. oraz słowiański gród z lat 770-1020 r. n.e. Gdy specjaliści zakończyli prace, przyszła pora na „popularyzację” – tak, by to, co najważniejsze, było także szerzej (po)znane, jednak dopiero wtedy, gdy wszystkie skarby ziemi zostaną uchronione przed zadeptaniem lub bezprawnym przywłaszczeniem.

W skansenie sąsiadują ze sobą rekonstrukcje wioski otomańskiej i słowiańskiej, co oznacza, że podczas zwiedzania muzeum przeniesiemy się w czasie jednocześnie o tysiąc oraz o trzy i pół tysiąca lat, oglądając naraz to, co nigdy w dotychczasowej historii nie miało ze sobą nic wspólnego (a na pewno wspólnego czasu istnienia). Skansen w Trzcinicy jest zapewne pierwszym muzeum na świecie, które tak ostentacyjnie przeczy logice przemijania, ale dzieciaki będą zachwycone (z myślą o nich przygotowano Salę Małego Odkrywcy, która pewnie już wyschła po powodzi). Nic, tylko odkryć w sobie dziecko.

Muzealizacja trwa

Skanseny w Bydgoszczy i w Trzcinicy dobrze ilustrują słowa wypowiedziane w latach 80. XX wieku przez ówczesnego dyrektora brytyjskiego Muzeum Nauki, którego cytuje John Urry w Spojrzeniu turysty: „Jeżeli muzeów będzie wciąż przybywać w takim tempie, to niedługo cały kraj zamieni się w jeden wielki skansen, do którego będzie się wchodzić z chwilą opuszczenia Heathrow”. Niemiecki współczesny filozof Herman Lübbe mówi z kolei o muzealizacji jako strategii kompensowania doświadczanego w warunkach nowoczesnych poczucia utraty kulturowej swojskości.

Wydaje się zatem, że nie mamy się czym martwić ani czemu dziwić. Po pierwsze, wzrost liczby i roli muzeów jest trendem ogólnoświatowym, a przynajmniej ogólnoeuropejskim: kto się modernizuje, ten się także muzealizuje. W Polsce proces ten wciąż ma walor nowości i być może dlatego bywa odbierany z niepokojem (ani my nie jesteśmy przyzwyczajeni do muzealizacji, ani muzealizacja nie jest u nas silnie zakorzeniona, więc teraz muzealnicy niejako nadrabiają zaległości ostatnich kilkudziesięciu lat). Po drugie, od kasandrycznych przepowiedni cytowanych przez Urry’ego minęło już ponad 20 lat, a Wielka Brytania (wciąż jeszcze?) nie przeobraziła się wcale w wyspę-skansen. I nam raczej nie grozi umuzealnienie wszystkiego, co znajduje się po polskiej stronie strefy wolnocłowej na lotnisku Chopina. Przynajmniej tak długo, jak o kształcie życia społecznego w Polsce będzie decydować demokracja obywatelska i wolny rynek, nie musimy a nawet nie możemy być poddanymi odgórnie zadekretowanej i niewywrotowej, totalnej kultury pamięci. Po trzecie, kolejne otwierane muzea być może są świadectwem kulturowego wykorzenienia wspólnoty (albo objawem naszej przepojonej nostalgią dekadencji), jednak celem muzealizacji jest przecież nasze powtórne zakorzenienie w kulturze, zatem zakładając skuteczność pedagogiki muzealnej, możemy powiedzieć, że muzea mają misję nieomal samobójczą: są i będą zakładane po to, by kiedyś – w utopijnym punkcie dojścia – zmienić nasz stosunek do przeszłości na taki, w którym muzea staną się niepotrzebne.

Na razie jednak muzealizacja trwa – i kwitnie! MOCAK, Exploseum, Karpacka Troja – oto tegoroczne, nie tylko lingwistyczne, hity w polskim muzealnictwie, lecz oczywiście nie są to wszystkie niespodzianki. W 2011 roku warto zwrócić uwagę także na instytucje istniejące od lat i pozostające w dotychczasowych siedzibach, lecz w minionym roku „przewietrzone kadrowo”. Nowi dyrektorzy takich placówek (m.in. Agnieszka Morawińska w Muzeum Narodowym w Warszawie i Fabio Cavallucci w warszawskim CSW) mogą zaskoczyć stylem, tempem i zakresem wprowadzanych innowacji programowych i organizacyjnych. Zapewne czeka nas też przy okazji niejedna debata o roli muzeów (czy służą przede wszystkim gromadzeniu zbiorów czy edukacji zwiedzających? A może jednak – jak chyba większość instytucji publicznych w Polsce – głównie ochronie interesów pracowników?).

Ciekawe też, co wniosą do polskiego pejzażu muzealnego placówki-przystawki do innych wielkich inwestycji (w samej tylko Warszawie warto w tym miejscu wymienić szykowane już do otwarcia Muzeum Jana Pawła II i kardynała Stefana Wyszyńskiego w monumentalnej budowli Świątyni Opatrzności Bożej oraz nowe Muzeum Sportu i Turystyki w kompleksie Stadionu Narodowego). Czy stołeczny ratusz zdąży przed końcem roku z ponownym otwarciem remontowanego właśnie Muzeum Historycznego m.st. Warszawy i czym zachwycą zwiedzających adaptowane do celów ekspozycyjnych staromiejskie piwnice? Jakie losy czekają Muzeum Przesiedleń w Krakowie i Muzeum Emigracji w Gdyni? Jak muzea zareagują na Rok Miłosza? Powstanie jakich nowych muzeów obiecają politycy z okazji kolejnych zbliżających się wyborów, rocznic i świąt?

Wbrew pozorom to może być całkiem ciekawy rok w polskim muzealnictwie.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.