MOÏSI: Cywilizacja strachu, cywilizacja nadziei

François Fillon, nowy lider francuskiej prawicy, obiecuje rodakom "krew i łzy". Tymczasem ponad 80% Francuzów uważa, że kraj zmierza w złą stronę

28 listopada 2016

W ostatnim numerze „The Economist” ukazała się zebrana przez Ipsos MORI statystyka nastawienia obywateli do kierunku, w którym zmierzają ich państwa. Wyniki okazały się zaskakujące. Dużą przewagę zadowolonych odnotowują tylko trzy kraje, w tym Chiny i Arabia Saudyjska, które na północy nie uchodzą za oazy wolności i dobrobytu. Tymczasem państwa zachodnie oscylują raczej wokół, skądinąd niezmiernie wysokiej, bo aż 60% światowej średniej niezadowolenia. Na samym końcu zestawienia wylądowały ex aequo Meksyk i… Francja.

15225208_1286208868068039_1343772625_o

Fot. The Economist

François Fillon, świeży zwycięzca prawyborów francuskiej prawicy, obiecuje rodakom „krew i łzy” oraz powrót do gaullizmu w polityce zagranicznej. Tym samym wpasowuje się w coraz dłuższy ogonek przywódców make-great-again, którzy odpowiadają na wątpliwości ogromnej części swoich społeczeństw.

O tym zaskakującym podziale na kultury zrezygnowane, upokorzone i pełne nadziei pisał już przed dziewięcioma laty Dominique Moïsi. W 2011 roku rozmawiał z nim o tym Wojciech Przybylski. Poniżej przypominamy fragment tego wywiadu.


Wojciech Przybylski: Jak Pan wie w zeszłym roku opublikowaliśmy Pański głośny esej z „Foreign Affairs” pt. Zderzenie emocji, polemizujący z ujęciem Huntingtona. Również Pańska książka Geopolityka Emocji, stanowi wyzwanie rzucone współczesnym realistom politycznym. Czy uważa Pan, że wyszedł Pan zwycięsko z tego wyzwania?

Dominique Moïsi: Nie wiem. Uważam, ze książka powstała przez przypadek. Napisałem felieton dla „Project Syndicate” na temat strachu i upokorzenia opisujący konflikt izraelsko-palestyński. Mój dawny profesor Stanley Hoffman zadzwonił do mnie natychmiast po przeczytaniu tego artykułu i stwierdził, że jest świetny – „musisz go rozwinąć” – powiedział. Zadzwoniłem więc do Foreign Affairs i powiedziałem, że myślę o napisaniu czegoś o zderzeniu emocji, a oni zapalili się do tego pomysłu. Poszerzyłem swoje ujęcie o „nadzieję” zestawiając ją z wcześniej wymienianymi dwoma emocjami (red. strachu i upokorzenia) i artykuł podbił rynek czytelników. Podobno jest to jeden z najczęściej nabywanych artykułów, po „Zderzeniu Cywilizacji” Huntingtona. Zapraszono mnie w związku z tym do ważnego programy radiowego w Stanach Zjednoczonych, i tam ludzie z Kalifornii i innych miejsc dyskutują o moich poglądach, a jednym ze słuchaczy jest redaktor z wydawnictwa Random House. I on mówi, że jego zdaniem nasza dyskusja jest wspaniała i… niech Pan rozwinie swój esej z Foreign Affairs tak, by powstała książka. Nie planowałem tego. To był szereg zdarzeń. 

Ale ten zbieg przypadków doprowadził do książki, która nie jest wcale przypadkowa. 

Książka została przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków – na chiński, japoński, koreański i portugalski oraz rosyjski, każdy możliwy, za wyjątkiem arabskiego. Arabowie nie mogą znieść obrazu upokorzenia, który im przedstawiam. Sądzę, że ta książka powoli staje się dziwnym tworem nie pasującym do żadnego modelu. Napisałem ją ograniczając do minimum ilość przypisów. W pewnym sensie była zbyt filozoficzna, aby zaklasyfikować ją do kategorii zasadniczo dziennikarskich i zbyt nienaukowa dla kategorii akademickich. W pewnym sensie taki gatunek literacki istniał jeszcze w osiemnastym wieku, ale nie występuje już prawie obecnie. Była wynikiem głębokiego przeczucia, że nie można zrozumieć świata bez zintegrowania jego wymiaru emocjonalnego. A ja pragnąłem zmusić ludzi, żeby zmierzyli się z własnymi emocjami tak, aby mogli wykroczyć poza nie i w ten sposób otworzyć się na emocje innych. Tak więc zamiar był bardzo polityczny, można powiedzieć, że w pewnym sensie był również etyczny a w pewnym sensie romantyczny.

Książka doczekała się kilku wydań, a Pan stał się „psychoanalitykiem pańśtw”.

Poproszono mnie o napisanie wstępu do nowej wersji książki, która uwzględni także rewolucje arabskie. A więc przejście, jeżeli można tak powiedzieć, od kultury upokorzenia do kultury nadziei w świecie arabskim. Tak więc faktycznie, kiedy powiedziałem żartobliwie, że jestem psychoanalitykiem państwa miałem na myśli coś, co było wynikiem mojego zestknięcia z ludźmi takimi jak Kissinger lub Brzeziński, których znam, jak mniemam blisko, od ostatnich trzydziestu lat i znam ich sposób myślenia, wiem co nimi powoduje i uświadomiłem sobie, że są oni o wiele bardziej emocjonalni niż udają. Brzeziński jest silnie powiązany z Rosją, co jest jego polskim związkiem w tym samym sensie co Kissinger z jego powiązaniem z Bliskim Wschodem, które stanowi o jego żydowskim powiązaniu z Bliskim Wschodem. Stwierdziłem, że spróbuję otwarcie się temu przyjrzeć. Dlaczegoby nie potraktować zbiorowości jak jednostki? 

To jest w rzeczywistości polemika, którą prowadzi Pan z realistami?

Widzi Pan, doskonale pamiętam Huntingtona, który był dużo bardziej wyważony niż niektóre z jego książek i o wiele bardziej wrażliwy na zróżnicowane odcienie. Dlatego nie podobało mi się w jego książce pomylenie kultury z kulturą polityczną oraz tendencja do tworzenia w ten sposób podziałów, które niekoniecznie istniały. On zaostrzał podziały. Ja usiłowałem pogodzić emocje, a więc mój zamiar był przeciwny w sensie etycznym. I prawdą jest, że moje ujęcie pełne było niuansów, lecz taki był mój zamiar, ponieważ nie chciałem, aby oskarżano mnie o zbyt uproszczony sposób patrzenia na świat.

W takiej interpretacji spraw politycznych jak istotne bywa przywództwo? Jakie emocje są istotne dla przywództwa w dzisiejszych czasach i jakiego rodzaju przywództwa potrzebujemy?

Cóż, w istocie moim bohaterem politycznym, czego nie ukrywam, jest Churchill i sposób w jaki potrafił naprawdę zgromadzić wokół siebie naród brytyjski i wykroczyć poza ich obawy oraz zmusić ich do robienia rzeczy, które tak naprawdę nie miały sensu. Chodzi mi o to, że Wielka Brytania przegrała wojnę, Niemcy wygrywali i nagle jakiś człowiek mówi nie – nie przegraliście. I faktycznie, w ciągu sześciu dni, które zmieniły świat, w bitwie o Anglię, na prawdę tego dokonano. Tak więc, być może ponieważ jestem pod wrażeniem II wojny światowej, tego co się stało, tej zdrady wielu krajów, tej zdolności do sprzeciwu i do naśladowania, wydaje mi się, że dziś bardziej niż kiedykolwiek trzeba przyglądać się tym ideom. Gdy mówię, że potrzeba nam pedagogów a nie demagogów, to właśnie takie przykłady mam na myśli.

Jak bardzo uniwersalny charakter nadałby Pan temu twierdzeniu? 

Niedawno odbyłem w Waszyngtonie dyskusję z najlepszym chińskim ekspertem, jego brat jest ministrem spraw zagranicznych Chin i był, że tak powiem, rzeczywistym przywódcą. I na moje pytanie jaki jest wpływ rewolucji arabskiej na Chiny odpowiedział – my jesteśmy inni, nas inspiruje nadzieja. I w ten sposób wykorzystał mój argument w stosunku do mojego pytania, tak więc sądzę, że oni bardzo dobrze rozumieją i rozpoznają siebie wedle moich kategorii wybierając nadzieję, a nie strach.

[…]

Fragment wywiadu pochodzi z numeru 15 (205)/2011 Res Publiki Nowej i ukazał się pod tytułem „Jestem psychoanalitykiem państw”.

Res Publica Nowa  

Redakcja Res Publiki Nowej

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.