Bezpieczeństwo gospodarcze: Partnerstwo poparte siłą

Manifest

27 lutego 2025

Bezpieczeństwo gospodarcze musi stać się fundamentem odnowionej umowy społecznej i strategii bezpieczeństwa narodowego. Czy, parafrazując słynne hasło, w kwestii geoekonomii byliśmy głupi?

Ponowny wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych dowodzi, że populizm triumfuje. W konsekwencji świat boi się dziś wojen handlowych i upadku globalnego handlu, które wyznaczają nowe ramy polityki krajowej i międzynarodowej. A co jeśli te nowe ramy geoekonomii zostały zarysowane już lata temu, a my zwyczajnie się ich jeszcze nie nauczyliśmy?

Z zaskoczeniem i oburzeniem przyjmujemy decyzje o ograniczeniach w handlu międzynarodowym, handlu, który rozkwitł w epoce renty pokojowej, gdy armie zwalniały, a gospodarka przyspieszała. Wojny wygrywają ci, którzy lepiej wykorzystują zasoby materialne i determinację swoich narodów. Zachód, w tym Polska, żyje w „epoce przedwojennej”, a kojące strony „Końca historii” zostały zamknięte. W ostatniej dekadzie Ameryka Bidena ramię w ramię z Ameryką Trumpa napisały nowe rozdziały przyszłości, których wspólnym mianownikiem jest nowy paradygmat bezpieczeństwa gospodarczego. Podobne kroki podjęły inne państwa G7 – nasi najważniejsi partnerzy bezpieczeństwa: Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Japonia.

Wszystkie te państwa zaczynają na nowo określać trudne zależności między ich ambicjami bogacenia się, a koniecznością obrony przed agresywną polityką państw anty-demokratycznych – przede wszystkim Chin oraz Rosji. Koszty rezygnacji z niektórych ambicji zaczynają być dla coraz większej grupy państw oczywiste. Co z tego wynika dla nas?

Polska stoi przed koniecznością napisania własnego rozdziału w księdze geoekonomii, konfrontując się z kluczowymi pytaniami: Co jest dla nas najistotniejsze? Z czego jesteśmy gotowi zrezygnować, by zachować wolność wyboru – w wymiarze kulturowym, gospodarczym i politycznym. Wymaga to nie tylko budowania strategicznej autonomii poprzez produkcję i zakupy kluczowe dla naszego bezpieczeństwa, lecz także takiego projektowania działań, by siły pro-demokratyczne nie zostały w procesie tym pozbawione politycznego kapitału, koniecznego do skutecznej walki o przyszłość kraju.

Współczesne tezy na temat najważniejszych postaci Amerykańskiej polityki po stronie Republikanów i Demokratów są ze sobą nadzwyczaj zbieżne. Stany powinny łączyć kwestie bezpieczeństwa z kwestiami gospodarczymi i zachęcać sojuszników, aby również dostosowywali swoje gospodarki do kwestii bezpieczeństwa:

„Przejrzysta segmentacja gospodarki międzynarodowej zapewniłaby skuteczniejsze narzędzia do walki z nierównowagą. Koszt pozostania poza tym systemem byłby wysoki (…). Obecny globalny system gospodarczy jest niezrównoważony, a zachodnia klasa średnia i robotnicza są coraz bardziej ostrożne wobec globalizacji. Jedynym sposobem na zachowanie korzyści międzynarodowego systemu handlowego jest zakwestionowanie niektórych błędnych założeń i zaktualizowanie ich do obecnej sytuacji.”[1]

Tak w październiku 2024 roku pisał Scott Bessent, niegdyś sponsor partii Demokratycznej, nominowany przez Donalda Trumpa na Sekretarza Skarbu. Z jednej strony mówi nam, że dobrze robimy wydając na zbrojenia blisko pięć procent PKB, ale z drugiej strony zaznacza, że jeśli marzymy o dalszym wzroście gospodarczym, dzięki któremu te zbrojenia są możliwe, to będziemy musieli ograniczyć zyski z handlu z Chinami. Chinami, które są głównym wyzwaniem dla bezpieczeństwa z perspektywy Waszyngtonu.

Półtora roku wcześniej doradca prezydenta Joe Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan mówił w Instytucie Brookingsa, że w latach 90., po upadku ZSRR, świat przyjął globalny porządek, w którym wielkie mocarstwa przestały być wrogami, a kapitał swobodnie przekraczał granice. Jednak ten porządek już nie istnieje, a sytuacja wymaga nowego podejścia:

„Obserwujemy powrót rywalizacji wielkich mocarstw. Ale w przeciwieństwie do ery zimnej wojny, nasze gospodarki są ze sobą ściśle powiązane.

Musimy więc po raz kolejny wyartykułować pojęcie właściwie rozumianego interesu de Tocqueville’a. Dla nas oznacza to realizowanie strategii o sumie dodatniej, dostosowanej do dzisiejszych realiów geopolitycznych i zakorzenionej w tym, co jest dobre dla Ameryki (…)

Błędem byłaby próba powrotu do zimnowojennego paradygmatu niemal całkowitego braku handlu, w tym handlu technologicznego, między geopolitycznymi rywalami. Znajdujemy się w zasadniczo innym kontekście geopolitycznym, więc musimy spotkać się gdzieś pośrodku.”[2]

Powyższe słowa wskazują jasno, że zdaniem naszych najważniejszych sojuszników Polska załapała się przypadkiem na globalny rozwój kapitalizmu z lat 90. i mamy teraz szczęście znaleźć się po stronie ceniących sobie wolność i demokrację państw, które toczą śmiertelnie poważną walkę przy pomocy narzędzi gospodarczych. Realia się zmieniły, a Polsce zostało coraz mniej czasu na odnowienie umowy społecznej zakorzenionej w strategii bezpieczeństwa państwa – opartej nie tylko na militarnej sile, ale i gospodarczej odporności – by nie paść po raz wtóry ofiarą wiatrów historii.

 

Wrogowie wewnętrzni

Winą za wzrost ruchów populistycznych w demokracjach obarczano niemal wszystko: od nierówności społecznych, przez postęp technologiczny i prądy kulturowe, po słabość elit. W każdej z odpowiedzi zapewne tkwi ziarno prawdy. Ale odpowiedzi na pytanie dlaczego populistyczne partie polityczne zyskują na znaczeniu dopiero w ostatnich 30-40 latach, choć wcześniej niewątpliwie miały wiele podobnych pożywek, mało kto potrafi wskazać. A to właśnie w centrum XX wieku znajduje się odpowiedź na jedno z najważniejszych pytań XXI wieku.

Jest to pytanie o to, jak skutecznie marginalizować immanentną społeczną cechę – uległość wobec prostych popularnych obietnic i krytykanctwo wobec rządzących elit. Cechę tę w sztuce wojennej od wieków wykorzystywał każdy mądry strateg. Radykalizm populistów i powstałe w konsekwencji podziały wewnętrzne sprawiają, że wrogie działania napotykają z czasem na coraz słabszy opór, a postawa obronna jest coraz mniej wiarygodna, co wręcz zachęca do ataku.

Jak więc skutecznie wypchnąć populizm do narożnika?

W XX wieku udawało się ten populizm zmarginalizować przez połączenie dwóch celów: dobrobytu i obronności. Wartości scementowały zależności gospodarcze. Zachód w drugiej połowie ubiegłego wieku – pod wodzą Ameryki – zdefiniował bezpieczeństwo gospodarcze ograniczając pomnażanie bogactwa do granic sojuszy militarnych. Przywódcy Zachodu uznawali, że z wrogami co do zasady się nie handluje, a sojusznikiem jest ten, kto w imię bezpieczeństwa gotów jest opłacić swoje miejsce w klubie. Przy odpowiedniej skali strategia ta nie tylko dała fenomenalne wyniki gospodarcze i utrwaliła sojusze. Przekonała także społeczeństwa, że populiści nie mają lepszej oferty.

Wróćmy do pytania o to, jak bezpieczeństwo gospodarcze chroni demokrację przed radykałami. Czy Polska w XXI wieku potrafi odpowiedzieć – równie lub jeszcze bardziej przekonująco – na pytanie o marginalizację populizmu? Naszym zdaniem tylko połowicznie. Poradziła sobie ostatnio i radzi sobie jako tako dziś, ale obecnie nie ma pomysłu na przyszłość. Potrzebuje strategii.

15 października 2023 roku prawicowy populizm przegrał po ośmiu latach rządów. Może jednak wrócić. Wielu twierdzi, że projekt PiS-u upadł, ponieważ łamał praworządność, pozbawił kobiety prawa do decydowania o sobie i zionął nienawiścią do części społeczeństwa. To bardzo istotne i prawdopodobne przyczyny ich porażki. Nie były jednak najważniejsze dla większości wyborców.

Większość populistycznych nastrojów została stonowana przez coraz bardziej desperackie i nieskuteczne ataki na gospodarcze bezpieczeństwo Polski, zwłaszcza na fundusze, które zapewniają rozwój oraz umożliwiają dalsze oddalanie się od postkolonialnej zależności od Rosji. Przykładem takiej subwersji było doprowadzenie podczas rządów PiS, głównie przez ludzi Ziobry, do zablokowania – pod pretekstem obrony suwerenności – funduszy europejskich na inwestycje w Polsce[3]. Niebezpieczeństwo takich propozycji tkwi we wprowadzeniu podziału między kwestię demokratycznego samostanowienia, a kwestię dobrobytu – dwa z trzech, obok bezpieczeństwa, filarów naszej umowy społecznej na demokratyczną Polskę zakorzenioną w UE i NATO. Oddzielenie tych kwestii pozwala autokratom, na przykład władcom Rosji, bezkarnie rządzić, tłumacząc wszelkie koszty ponoszone przez społeczeństwo koniecznością obrony suwerenności. Póki co Polacy nie dają się na to nabrać, a działania Ziobry stały się jedną z przyczyn demobilizacji lokalnych działaczy PiS-u, którzy w działaniach rządu z perspektywy potrzeb ich gmin i powiatów widzieli przede wszystkim zagrożenie dla bezpieczeństwa gospodarczego. Marszałkowie województw z PiS wiedzieli też, że za brak pieniędzy na inwestycje zapłacą utratą głosów. Oferta Koalicji 15 października była prosta i czytelna: dzięki naszym stosunkom międzynarodowym i sojuszom europejskie pieniądze na inwestycje i dobrobyt zostaną odblokowane. I zostały, mimo że fundamentalne reformy sądownictwa zajmą jeszcze sporo czasu. Ten czas musi być mądrze wykorzystany.

 

Wrogowie zewnętrzni

Świat Zachodu – niczym trójnóg – stoi na trzech filarach: demokracji, bezpieczeństwie, kapitalizmie. Jednak nie brakuje mu wrogów, którzy starają się tą równowagą zachwiać. Celowo podważają jedną z tych nóg by zagrozić stabilności systemu.

Moskwa, a od pewnego czasu także Pekin aktywnie angażują się w kampanię wpływu na procesy demokratyczne w Europie – od manipulacji mediami, aktorami społecznymi, po oddziaływanie na liderów politycznych – by podważyć demokratyczną legitymację suwerennej polityki. Działania rosyjskie nie są dla nas zaskoczeniem. Zwłaszcza, że są mało wysublimowane, a czasem wręcz brutalne. Chińskie strategie wypływu są natomiast subtelniejsze, zaplanowane jako „długofalowa inwestycja”, a dopiero z czasem ujawniają się ich skutki. Zamiast budować demokrację liberalną na świecie, musimy jej teraz bronić u siebie. To dramatyczna zmiana w ciągu ostatniej dekady.

I tak jak geopolityka dogoniła demokrację, przez co na powrót mówimy o bezpieczeństwie demokratycznym, tak geoekonomia stała się narzędziem wpływu i przemocy w rękach Rosji i Chin realizujących ambicje polityczne za pomocą kapitału, produkcji i kontroli zasobów. Wolność zawsze miała swoją cenę, a teraz znów sobie o niej przypominamy. Czy Europa gotowa jest ją zapłacić?

Dla Europy skończył się czas „taniego bezpieczeństwa zapewnianego przez Stany Zjednoczone, taniej energii z Rosji i taniej produkcji z Chin”. Tak podsumował sytuację w jakiej się znajdujemy Jacek Nowiński, dyrektor Biblioteki Elbląskiej, podczas jednego z naszych spotkań organizowanych w miastach powiatowych Polski w poszukiwaniu polskiej odpowiedzi na pytanie o przyszłość Europy[4]. Czasy się zmieniły, nie gonimy już Europy, ale Unię współtworzymy, Polska, jako podmiot, ma więc rolę do wypełnienia i jest współodpowiedzialna za nadanie kierunku strategii UE. Strategii opartej o realizację naszych najważniejszych interesów – polskich i unijnych. Jest też cena jaką trzeba będzie za to zapłacić.

W ostatnich trzydziestu latach Polska zbudowała kapitalizm bez kapitału. Było to możliwe nie tylko dlatego, że liberalna demokracja na świecie triumfowała jako jedyny zwycięski nurt ideologiczny XX wieku. Polski kapitalizm rozwijał się tak szybko, jak na całym świecie zwijały się wydatki zbrojeniowe. George Bush Sr. i Margaret Thatcher nazwali ten trend „dywidendą pokoju”, czyli gospodarczą premią za rozpoczynającą się po 1989 roku epokę bezpieczeństwa.

Choć dekadę później Ameryka ruszyła na wojnę z terroryzmem, a my, świeżo upieczeni członkowie NATO, staliśmy u jej boku, to w rzeczywistości byliśmy w trendzie, który ciągle zaprzeczał realiom polityki opartej na twardej przemocy. Ramię w ramię z Republiką Federalną Niemiec zrezygnowaliśmy z zasadniczej służby wojskowej – zawiesiliśmy pobór w 2010 roku, a Niemcy w 2011. Zmniejszyliśmy także wydatki na zbrojenia. Do 1980 roku RFN wydawało 3% PKB na obronę, a w przededniu upadku muru było to jeszcze 2,5%. W 2023 wydatki te wyniosły ledwie 1,57% PKB.

Gospodarka kwitła, bezpieczeństwo topniało w oczach, ale my wraz z całym Zachodem zdawaliśmy się tego nie dostrzegać. Zanim Rosja z poparciem Chin napadła na Ukrainę cieszyliśmy się z każdej zdobyczy bezzębnego kapitalizmu. I to mimo 2014 roku na Krymie, mimo 2008 roku w Gruzji, mimo barbarzyństwa Rosji w Czeczenii i tragicznej historii protestów z placu Tian’anmen, które zostały brutalnie stłumione w tym samym dniu, kiedy w Polsce odbywały się historyczne wybory 4 czerwca 1989 roku.

W konsekwencji zmian bogaciliśmy się w Polsce w ramach sojuszu państw Zachodu – choć statystyczny Polak ma nadal dziesięciokrotnie mniej majątku niż przeciętny Holender, sześciokrotnie mniej niż Niemiec i aż dwudziestokrotnie mniej niż Amerykanin – ale nasi wspólni komunistyczni wrogowie także gromadzili majątek, nie rezygnując z agresywnych planów.

 

Geoekonomia. Byliśmy głupi

Podsumujmy, ostatnie trzy dekady bazowały na doktrynie globalizmu – strategii polegającej na prymacie partnerstw i ograniczeniu potęgi militarnej w polityce międzynarodowej. Po rozpadzie Związku Radzieckiego świat został faktycznie zdominowany przez USA. Pax Americana to czas charakteryzujący się dynamicznym wzrostem współpracy gospodarczej, która objęła niemal wszystkie państwa. To także czas spektakularnego spadku ubóstwa, ale też pogłębiających się nierówności na świecie. Ten sukces zawierał w sobie ziarna własnego upadku.

Zgodnie z tym poglądem najważniejszy jest zysk i nikt nie będzie działał wbrew własnym interesom. Wzajemne zależności gospodarcze uznane zostały za gwarancję zbliżenia między krajami, co minimalizuje prawdopodobieństwo wojny. W końcu takie podejście świetnie zadziałało w Europie, gdzie Unia Europejska stała się największym projektem pokojowym i gospodarczym w historii – do tego bardzo udanym.

Założenie merkantylnego podejścia krajów w warunkach wolnego handlu bardzo długo wydawało się słuszne. Wszyscy się bogacili w bezprecedensowym tempie, w szczególności kraje do tej pory znajdujące się w pułapce nieefektywnych systemów gospodarczych i izolacji. Bardzo niewiele krajów takich, jak Kuba czy Korea Północna pozostawały w starym reżimie, zwiększając dystans do reszty świata

Efektem ubocznym szybkiego bogacenia się krajów rozwijających się była jednocześnie stagnacja zarobków klasy średniej w krajach rozwiniętych wynikająca z deindustrializacji. Problem ten próbowano maskować poprzez ekspansję długu, co prowadziło do cyklicznych kryzysów. Jednocześnie, kapitalizm bez presji ideologicznej ze strony komunizmu nie miał interesu w rozbudowywaniu państwa bez względu na poziom indywidualnego dobrobytu – wiele z jego narzędzi i instytucji zostało przez ostatnich trzydzieści lat zdemontowanych. Niezadowolenie społeczne wynikające głównie z braku poczucia bezpieczeństwa powoli wzbierało by wybuchnąć feerią poparcia dla populistów, którzy ukierunkowali niezadowolenie w stronę globalistycznych praktyk, w tym międzynarodowych instytucji i norm określanych mianem praworządności, ale też przeciwko migracjom i migrantom, którym globalizm otworzył niespotykane w historii możliwości przemieszczania się. Ci sami populiści są autorami Brexitu oraz końca rozmów o strefie wolnego handlu między USA a UE i wielu innych problemów. Choć wzrost ich popularności w Europie podczas ostatnich wyborów wyhamował, nadal cieszą się wysokim poparciem, co może przynieść im dominację, zwłaszcza napędzaną pieniędzmi wrogów Zachodu.

Do korzyści ze współpracy i wymiany doszła dywidenda pokoju[5]. Spadek międzynarodowego ryzyka wojny atomowej, czy innego konfliktu o zasięgu globalnym spowodował, że wiele krajów, w tym Polska, zrezygnowały z poboru.

Jednak dotychczasowi przeciwnicy Zachodu tacy, jak Rosja czy Chiny, odbudowywały się po zapaści wywołanej przez komunizm. Ich system gospodarczy był z punktu widzenia Zachodu nietypowy, zaś niektóre praktyki podejrzane. Jednak system się kręci ku uciesze zachodnich korporacji, dostarczając tanie surowce i oferując tanie produkty wytwarzane przez tanią siłę roboczą. Jednak kradzież własności intelektualnej – początkowo bagatelizowana, bo dotycząca technologii bardzo prymitywnych – zaczęła przybierać coraz bardziej bezczelne postaci.

Jednocześnie otwartość na wymianę i inwestycje także okazywała się w wielu przypadkach jednostronna. I o ile protekcjonizm w krajach rozwijających się może być uzasadniony, działania Chin i Rosji nie miały na celu ochrony własnego przemysłu, ale zachowanie kontroli politycznej nad gospodarką. Strategia Chin o nazwie „Made in China 2025” po dekadzie realizacji właśnie osiąga kluczowy moment, który dla Pekinu oznacza nadprodukcję i przy tym ogromne marnotrawstwo, ale co ważniejsze dla kierownictwa partii komunistycznej – osłabienie mocy zaawansowanej produkcji państw uznawanych przez Pekin za wrogie. Gospodarcza strategia Chin to dla Zachodu problem bezpieczeństwa[6].

Jednocześnie rozciągnięte łańcuchy logistyczne – choć niezwykle efektywne – doprowadziły do tego, że mało który kraj był w stanie zapewnić produkcję podstawowych towarów wyłącznie na swoim terenie lub w jego najbliższej okolicy. I to, samo w sobie, przy utrzymaniu założeń globalizmu wydaje się być efektem oczekiwanym. Jednak okazało się, że wzajemne zależności ekonomiczne zostały splątane tak mocno, że obie strony mają dużo do stracenia. Ale o ile skala możliwych strat wydaje się nie do zaakceptowania w demokracji, to jest zupełnie do przyjęcia w dyktaturach, gdzie niezadowolenie społeczne można tłumić bardzo długo dzięki aparatowi represji.

O ile wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały od dawna koniec globalizmu, to definitywny kres dla tej strategii przyniosła pełnoskalowa inwazji Rosji na Ukrainę. Okazało się, że założenie prymatu wspólnego bogacenia się jest błędne. Rosja jest gotowa ponieść wszelkie koszty w celu próby osiągnięcia zupełnie innych interesów – w tym przypadku imperialnych. Rozplątanie gospodarki rosyjskiej z gospodarkami Zachodu było dość szybkie i gwałtowne – a także bolesne. Na szczęście nie tak bolesne jak można się było obawiać i jak przedstawiała to rosyjska propaganda. Europa nie zamarzła, ale Niemcy pogrążyły się w stagnacji, z której wyjścia w najbliższym czasie nie widać. Wszyscy zaś ponieśli koszty wielkiego kryzysu energetycznego. Dużo boleśniejsze okazało się to dla Rosji – której gospodarka niemal się załamała. I choć udało się tego uniknąć, z każdym miesiącem stacza się coraz bardziej w otchłań. Nie zmienia to jednak ani rosyjskich celów, ani metod ich osiągania. Putin liczy, że gospodarka wytrzyma wystarczająco długo by zmęczyć Zachód. Jak na razie wygląda na to, że się przeliczył. Zobaczymy, czy taki stan potrwa długo.

Ten szok był dla wielu refleksję na temat tego, jak wyglądałaby analogiczna sytuacja w przypadku ataku Chin na Tajwan. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że miałoby to dużo dalej idące reperkusje. O ile energia, jaką dostarczała Rosja, jest tylko prostym surowcem, który można stosunkowo łatwo zastąpić – nawet jeśli po wyższej cenie – to zerwanie łańcuchów logistycznych z Chinami oznaczałby paraliż wielu branż na bardzo długo. Oczywiście załamanie w samych Chinach byłoby nie mniejsze – ale same Chiny od dawna pracują nad tym, by jego skalę ograniczać. Za chwilę Chiny będą mogły nakładać sankcje na nas – a właściwie już to robią ograniczając eksport niektórych kluczowych surowców.

Taki rozwój sytuacji pokazuje, jak bardzo głupi był cały Zachód w sprawach geoekonomii. Daliśmy się okraść, zdestabilizować i uzależnić od sił nam wrogich, jednocześnie dając im siłę do odbudowania ich potencjału. Liczyliśmy, że wspólne interesy ekonomiczne zapewnią przestrzeganie reguł w relacjach międzynarodowych. Tak się jednak nie stało – wielu aktorów działało w złej wierze łamiąc zasady bezkarnie, bez wyraźnej reakcji Zachodu.

Jedną z prób odpowiedzi na ten problem jest izolacjonizm i wycofanie się z międzynarodowych relacji – to doktryna Trumpa. Ale to błąd – międzynarodowa współpraca jest korzystna i na obecnym poziomie rozwoju gospodarczego próba osiągnięcia autarkii jest mrzonką. Jednak porządek międzynarodowy nie może opierać się tylko na dobrej woli i wspólnych interesach gospodarczych. Musi być to partnerstwo poparte siłą.

 

Partnerstwo i współpraca a siła

Partnerstwo poparte siłą nie jest niczym nowym. Peter Turbowitz w książce „Geopolitics and Democracy The Western Liberal Order from Foundation to Fracture” opisuje cztery rodzaje podejścia do porządku międzynarodowego w zależności od chęci jego budowania oraz nacisku, jaki kładzie się na inwestycje w bezpieczeństwo. Izolacjonizm to chęć wycofania się i ograniczenie nakładów na bezpieczeństwo na zasadzie „niech na całym świecie wojna…”. Tak próbowała działać Ukraina, starając się nie być zagrożeniem dla nikogo i zachowywać neutralność „grając na wielu fortepianach”. Doprowadziło to niemal do upadku tego państwa i jego obecnej walki o przetrwanie. Wojna przyszła i tak, bo słabość obudziła agresję.

Odsunięcie się od świata wraz z dużym naciskiem na bezpieczeństwo często zaś prowadzi do autorytaryzmu. Tą drogą poszła Rosja i w znacznym stopniu Chiny. Korzystały na międzynarodowym otwarciu, ale same pozostawały w dużej mierze zamknięte. Zdobyte pieniądze inwestowały w wojsko, służby bezpieczeństwa, inwigilację obywateli i zduszenie ich oporu. Ten model dawał dużą stabilność władzy, kupując spokój socjalny transferami społecznymi i bezlitośnie tępiąc dysydentów. Jednak tak skorumpowany system staje się niewydolny, zaś strukturalne problemy prędzej czy później okazują się zagrożeniem dla władzy. Wtedy jedyną szansą dla dyktatorów jest uderzenie na zewnątrz. Z tej taktyki konsolidacji poparcia społecznego Putin korzysta od dekad – zaczynając od Czeczeni, na Ukrainie kończąc. Tyle, że w tym ostatnim przypadku porwał się na nazbyt ambitne zadanie – zresztą ostatnie jakie Rosja będzie w stanie podjąć. Obserwowane liczne i pogłębiające się problemy Chin rodzą obawę o analogiczny do ukraińskiego scenariusz w Azji – najprawdopodobniej w Cieśninie Tajwańskiej w perspektywie najbliższych 10 lat.

Nastawienie na międzynarodową współpracę bez nacisku na bezpieczeństwo to opisany wcześniej globalizm. Idea atrakcyjna i korzystna, ale tylko wśród partnerów działających w dobrej wierze. Mając partnerów o ukrytych celach, często wrogich lub choćby chcących tylko wykorzystać naiwność partnera – wiele ryzykujemy. Jak wiele dowiadujemy się teraz.

Partnerstwo poparte siłą to podejście poniekąd analogiczne do zimnowojennego. Międzynarodowa współpraca i instytucje są absolutnie kluczowe dla naszego dobrobytu i rozwoju. I takie instytucje powstawały: MFW, Bank Światowy, UE, NATO, NAFTA, OECD, WTO i wiele innych. Jednak do klubu dopuszczane były kraje wyznające pewien wspólny podstawowy zestaw wartości. Koniec tego podejścia można wiązać z przyjęciem Chin do WTO w 2001 roku. Z drugiej jednak strony, blok Zachodu był gotowy do pokazów siły: obrony Berlina Zachodniego, wspierania sił wrogich komunistom, czy narzucania wysiłku gospodarczego choćby w postaci programu Gwiezdnych Wojen. To z jednej strony ręka wyciągnięta do współpracy, ale z wyraźnym wskazaniem konsekwencji naruszenia warunków tej współpracy.

 

Nowy paradygmat bezpieczeństwa Polski

Świat okazał się mniej przyjazny i podatny na inny rodzaj argumentów niż byliśmy skłonni wierzyć. Nie ma co narzekać, najwyższy czas skorygować własne błędy. Zwłaszcza w dziedzinie geoekonomii.

Po pierwsze, musimy jasno określić kto jest naszym sprzymierzeńcem, a kto wrogiem, kto zaś stroną trzecią. Dziś to wciąż temat tabu w wielu krajach, które mają nadzieję na powrót do status quo ante. Co więcej liczą one na to, że początkowe błędne założenia sprawdzą się, jeżeli zwiążą gospodarczo przeciwników jeszcze bardziej. Tymczasem takim działaniem jedynie zwiększają swe nieuchronne straty.

Po drugie, musimy określić jaki poziom za angażowania i wzajemnych powiązań uznajemy za bezpieczny dla każdej z tych grup partnerów. Z przeciwnikiem można robić interesy, ale trzeba wiedzieć jak duże, jak często i czego dotyczące. Musimy także zastanowić się, jakie konkretnie rzeczy chcemy mieć w pełni pod swoją kontrolą. Kolejnym nieuchronnym i bardzo bolesnym krokiem będzie inwentaryzacja obecnych powiązań i doprowadzenie ich do stanu pożądanego – to, co znamy dzisiaj pod pojęciem decouplingu czy deriskingu. Interwencja państwowa w wolność gospodarczą będzie tu nieuchronna – prymat zysku nie pozwoli korporacjom wycofać się z za daleko idącej współpracy zanim będzie za późno.

Po trzecie, musimy mądrze inwestować we własne bezpieczeństwo. To oczywiście inwestycje w od budowę naszych sił zbrojnych zarówno w wymiarze materialnym, jak i ludzkim. To prawdopodobnie konieczność przywrócenia poboru – ale nastawionego na szkolenie i procedury, a nie bezsensowną stratę czasu, jak to miało miejsce wcześniej. To także inwestycja w zabezpieczenie łańcuchów logistycznych dla wojska. Nie mniej istotne jest bezpieczeństwo w zakresie stabilności społecznej i politycznej.

By to osiągnąć społeczeństwo musi mieć świadomość zagrożeń z jakimi się mierzymy. Bo dziś, nawet mimo wojny toczącej się tuż za granicami nasze go kraju, czujemy się bezpiecznie – zbyt bezpiecznie.

Ta świadomość jest konieczna do zwalczania działań dywersyjnych wrogo nastawionych na polaryzowanie społeczeństwa, jego destabilizację i promowanie sił dążących do rozbijania solidarności sojuszniczej.

Podzielone, kłócące się społeczeństwo i rozbita Unia Europejska to marzenia zarówno Putina, jak i Xi – gwarantują bowiem słabą i spóźnioną reakcję w warunkach kryzysu. Co więcej, obywatel musi rozumieć, dlaczego trzeba inwestować w bezpieczeństwo. A to kosztuje. Jednocześnie obywatel nie może zostać z tymi kosztami zupełnie sam.

Przed Polską stoi więc odnowienie umowy społecznej, której zasady czytelnie opiszą zyski i kosz ty strategii bezpieczeństwa gospodarczego. To być może jedyny sposób na to, by odciąć tlen organizacjom skrajnym.

Latem, po wyborach prezydenckich, przyjdzie czas na aktualizację naszej najważniejszej doktryny bezpieczeństwa narodowego. Nie może to być już nieskończona litania życzeń i zaklęć, tylko czytelny dla każdego obywatela dokument, w którym kwestie strategiczne obejmują także kwestie bezpieczeństwa gospodarczego i w efekcie będą podstawą do minimum zgody Polaków na koszty, jakie niewątpliwie musimy wspólnie ponieść, by nie dać się naszym wrogom.

Co więcej, strategia ta musi przekonać do współpracy z nami międzynarodowych partnerów o zbliżonych wartościach i interesach.

W efekcie nowy paradygmat rozwoju gospodarczego ma nam dać poczucie militarnej siły i spójności społecznej – partnerstwo poparte siłą.

 

Źródła

[1] A Trump adviser on how the international economic system should change, 23 października 2024, https:// www.economist.com/by-invitation/2024/10/23/theinternational-economic-system-needs-a-readjustmentwrites-scott-bessent

[2] Uwagi Jake Sullivana, doradcy Prezydenta Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego w Brookings Institution, 23 października 2024, https://web.archive.org/ web/20250118083835/https://www.whitehouse.gov/ briefing-room/speeches-remarks/2024/10/23/remarks-byapnsa-jake-sullivan-at-the-brookings-institution/

[3] Wojciech Przybylski, Polska nie dostanie pieniędzy z UE do 2024 r., 21 września 2022 https://publica.pl/teksty/polska-nie-dostanie-pieniedzy-z-ue-do-2024-r-70140.html

[4] Europa na Krawędzi https://publica.pl/programy/europa-na-krawedzi

[5] Maria Demertzis, Repurposing the peace dividend, 26 kwietnia 2022, https://www.bruegel.org/comment/ repurposing-peace-dividend

[6] James McBride and Andrew Chatzky, Is ‘Made in China 2025’ a Threat to Global Trade?, 13 maja 2019, https:// www.cfr.org/backgrounder/made-china-2025-threat-global-trad

Tekst pochodzi z numeru Res Publiki Nowej „Bezpieczeństwo gospodarcze, głupcze!”, który ukaże się w marcu.

Magdalena Jakubowska – wiceprezes Fundacji Res Publica. Współtworzy liczne działania i projekty Fundacji zwiększające świadomość Polek i Polaków oraz ogółu społeczeństwa krajów Europy Środkowej na temat wartości demokratycznych i znaczenia zapewnienia bezpieczeństwa demokratycznego. Działa na rzecz wzmocnienia pozycji kobiet w sferze publicznej.

Tomasz Kasprowicz – redaktor naczelny Res Publiki Nowej, wiceprezes Fundacji Res Publika. Doktor finansów, absolwent Southern Illinois University, National Louis Univiersity, wykładowca akademicki z doświadczeniem na trzech kontynentach. Publicysta zajmujący się ekonomią i nowymi technologiami publikujący w Polsce i za granicą. Autor raportów dotyczących m.in. Metawersum, Euro, perspektyw finansowych UE. Przedsiębiorca prowadzący firmę zajmującą się informatyzacją i automatyzacją procesów biznesowych.

Wojciech Przybylski – redaktor naczelny Visegrad Insight i prezes Fundacji Res Publica. Prowadzi największy w Europie Środkowej program foresightu strategicznego na temat polityk europejskich. Wykłada gościnnie dla Foreign Service Institute for U.S. Government, Central European University Democracy Institute. Absolwent MISH UW, ekspert Europe’s Future Fellow przy IWM – Instytucie Nauk o Człowieku w Wiedniu. Członek rady LSE IDEAS Ratiu Forum, Europejskiego Forum Nowych Idei i Stowarzyszenia Inkubator Umowy Społecznej. Łączy różnorodne środowiska, działając na rzecz poprawy demokratycznego bezpieczeństwa Polski w Europie.

Dajemy do myślenia

Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.