Biblioteka
Darmowe
Bezpieczeństwo gospodarcze, głupcze! – RPN 5/2024
26 marca 2025
4 lipca 2011
Czy zbrodnia Holokaustu była czymś unikalnym w historii Europy i świata? Tak właśnie często próbuje się ją przedstawiać: jako aberrację w dziejach narodu wielkich poetów i myślicieli. Tak, jakby to potworne zdarzenie nie miało powiązania z ideami i praktykami już wcześniej obecnymi w kulturze niemieckiej i europejskiej. A może było zupełnie inaczej? Sven Lindqvist, szwedzki historyk i dziennikarz, w historyczno-podróżniczym reportażu Wytępić całe to bydło stawia kontrowersyjną tezę, że prawzorzec Holokaustu zaistniał już wcześniej i to tam, gdzie raczej nie spodziewalibyśmy się go znaleźć: w kolonialnej historii Imperium Brytyjskiego.
Herbert Spencer, najbardziej poczytny filozof doby wiktoriańskiego imperializmu, napisał:
Siły realizujące wszechogarniającą koncepcję całkowitego szczęścia nie biorą pod uwagę cierpienia, jakie niesie ze sobą podporządkowanie, i usuwają (exterminate) te sfery życia, które stoją na drodze do sukcesu. Czy to będzie istota ludzka, czy zwierzę (brute) – przeszkoda musi zostać usunięta.
Oznaczało to – ni mniej, ni więcej – że ludy na wyższym stopniu rozwoju cywilizacyjnego, oczywiście wedle miary „wieku węgla i pary”, mogły supremować, a nawet niszczyć te mniej cywilizowane, o „dzikusach” już nie wspominając. Współczesny Spencerowi niemiecki myśliciel Eduard von Hartmann pisał w cieszącym się popularnością w Imperium dziele:
Jeśli musimy obciąć psu ogon, to nie przysłużymy się zwierzęciu obcinając go stopniowo, cal po calu. Równie nieludzkie jest przedłużanie sztucznymi metodami walki ze śmiercią dzikiego ludu i tak stojącego na skraju zagłady.
Myśli tego rodzaju leżały u podstaw brytyjskiego imperializmu. W ich świetle był on pozytywną siłą, której celem miało być niesienie postępu cywilizacyjnego wszystkim ludom. Niszczenie tych, które i tak przez obiektywną logikę dziejów były skazane na śmierć, stawało się więc niemal koniecznym aktem miłosierdzia. Racjonalnym i całkowicie uzasadnionym.
Lindqvist opisuje całą plejadę ponurych person, które realizowały imperialną „misję cywilizacyjną” w Afryce i w innych miejscach świata. Szczególnie przerażające są opisy eksterminacji rdzennej ludności Tasmanii:
Najbardziej znanym spośród wyniszczonych ludów byli Tasmańczycy, którzy stali się tych ludów symbolem. […] Zbiegłym z więzień przestępcom […] dano wolną rękę w polowaniu na kangury i na tubylców. Porywano im kobiety, rzucano ich ciała psom na pożarcie lub żywcem smażono. Mężczyzna o nazwisku Carrots zasłynął z tego, że po zamordowaniu Tasmańczyka zmusił jego żonę do noszenia zawieszonej na szyi głowy męża. Tubylców nie należało traktować jak ludzi, oni byli brutes lub brute beasts.
Przekonaniu, że ludobójstwo jest nieuniknionym elementem postępu, sprzyjały rodzące się właśnie idee naukowego rasizmu, których orędownikiem był Brytyjczyk Robert Knox, student i asystent Georges’a Cuviera, nota bene wybitnego XIX-wiecznego biologa. Antropolog argumentował w swojej książce The Races of Men. A Fragment (1850) – pełnej zresztą postawionych na wyrost i niedostatecznie udokumentowanych tez – że ras niższych, które nazywał „ciemnoskórymi”, nie można ucywilizować, bo nie pozwalają na to ich naturalne predyspozycje. Bez ogródek pisał, że „los Meksykanów, Peruwiańczyków, Chilijczyków jest […] przypieczętowany”. Co to miało znaczyć, jest chyba oczywiste: „… wszyscy co do jednego muszą umrzeć”.
Pierwszym Niemcem, który skazał Żydów na śmierć, był antropolog Friedrich Ratzel. Zrobił to w swojej pracy Politische Geographie (1897), pisząc o tym, że ludy nieposiadające własnej państwowości – i, w związku z tym, „przestrzeni życiowej” („Lenbensraum”) – są nieuchronnie skazane na destrukcję. Hitler otrzymał tę książkę w 1924 roku, podczas pracy nad opus magnum swojego życia, czyli „Mein Kampf”. Już wtedy – wskazuje Lindqvist – podzielił świat pomiędzy Niemcy i Wielką Brytanię. Olbrzymie obszary zamieszkane przez Słowian miały stać się polami uprawnymi Rzeszy, a oni sami – zanalfabetyzowanymi niewolnikami swoich nowych teutońskich panów. „Żeby […] zrozumieć wyprawę wojenną Hitlera na Wschód – pisze autor – trzeba zdać sobie sprawę, że dla niego miała to być wojna kolonialna”. Ale czy ta analogia z wojną kolonialną jest wyczerpująca, jeśli chodzi o sposób, w jaki naziści potraktowali Żydów? Tutaj argumentacja Lindqvista wydaje się mieć pewne braki. Kwestię zagłady Żydów przez nazistowskich Niemców widzi on bowiem następująco:
Zgodnie z doktryną przestrzeni życiowej, Żydzi egzystowali jako naród bez własnego państwa […]. Należeli do jeszcze niższej rasy niż Rosjanie i Polacy. Do rasy, która nie mogła sobie rościć prawa do życia. Unicestwienie przedstawicieli tych niższych ras (nieważne, jak ich nazywano: Tasmańczykami, Indianami czy też Żydami) było zgodne z prawem natury, jeśli stanowili oni przeszkodę dla rozwoju innych.
Czy ekstremalną nienawiść, jaką naziści żywili do Żydów – daleko większą, niż do innych nacji – da się wyjaśnić po prostu przez pryzmat mającej kolonialny rodowód idei „przestrzeni życiowej”? Nie sądzę. Żydów, wedle nazistów, należało unicestwić nie – albo: nie tylko – dlatego, że jako nieposiadający państwowości nie mieli oni prawa do życia. Żydzi – zdaniem Hitlera – stanowili zagrożenie pomimo tego, że nie mieli państwowości, bo w ten sposób skrycie dążyli do zapanowania nad światem. Wtapiali się w struktury innych państw, by przejmować nad nimi kontrolę – grzmiała nazistowska antysemicka propaganda – tak jak opanowali radziecką Rosję (Hitler mocno wierzył w mit żydobolszewizmu: walka z komunizmem była dlań również walką z „żydostwem”). Skrajni nacjonaliści niemieccy stale przecież podkreślali, że udział Żydów w narodowej kulturze Niemiec jest zbyt dominujący. Dlatego wojny, którą Niemcy rozpętały w 1939 roku, nie należy interpretować tylko jako nazistowskiej wersji kolonializmu: krucjaty przeciwko rasom, które i tak skazane są na unicestwienie. W przekonaniu nazistów – szczególną uwagę zwraca na to Nicholas Goodrick-Clarke w Okultystycznych źródłach nazizmu – była to również batalia o przetrwanie Niemiec, którym zagrażały pragnące je zniszczyć niższe rasy, przede wszystkim Żydzi. Jeszcze w Wiedniu Hitler, najprawdopodobniej pod wpływem takich rasistowskich pism, jak „Ostara”, przesiąkł przekonaniem, że rdzeniem dziejów jest walka ras niższych z wyższymi, w której jedyną drogą do zwycięstwa tych drugich może być zniewolenie bądź anihilacja „niearyjskich podludzi”. Bez świadomości tego elementu nazistowskiej ideologii nie można w pełni zrozumieć praktyki politycznej III Rzeszy.
Można się oczywiście nie zgadzać z niektórymi tezami Lindqvista albo uważać jego wizję nazistowskiego ludobójstwa za niekompletną, ale nie zmienia to faktu, że Wytępić całe to bydło jest fascynującą książką. W zasadzie ma ona tylko jedną istotną wadę. O ile te jej części, które są połączeniem reportażu i eseju historycznego są bardzo dobre, o tyle te fragmenty, w których autor opisuje swoją podróż po Algierii, są w mało czytelny sposób połączone z całością książki i ich eliminacja de facto by jej nie zaszkodziła. Ale to w gruncie rzeczy drobny zgrzyt.
W pamięci pozostaje zdanie, w którym streszcza się sens tej książki: „Auschwitz był nowoczesną, przemysłową realizacją eksterminacji, której zamysł od dawna już drzemał wśród europejskich władców świata”. Pozostaje zadać niepokojące pytanie: jakie przyszłe okropieństwa śpią w naszych współczesnych instytucjach politycznych?
***Sven Lindqvist, Wytępić całe to bydło, przeł. Milena Haykowska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009.
Analizy i publicystyka od ludzi dla ludzi. Wesprzyj niezależne polskie media.